3 sie 2007

Poprzednie wakacje c.d.

Policja, która nas zatrzymała, nie potrafiła udzielić żadnych konkretnych informacji, kazano nam czekać. Po 65 min sterczenia w polu pojechaliśmy na kawę w okolice Muzeum. Potem ok. godziny 14 postanowiliśmy iść zwiedzać słynna sztukę rzymska i oto kolejna niespodzianka...
Tym razem inna mała rzeczka zamieniła się w Dunaj odcinając nas od świata i tego nieszczęsnego muzeum. Co robić? Sytuacja nie przedstawiała się wesoło; mieliśmy do czynienia z prawdziwą powodzią. Woda zalała drogi, pola, gospodarstwa oraz wszystko jak okiem sięgnąć. Do tego zaczyna padać hmmm. Prawdopodobnie będziemy musieli przenocować w okolicznym miasteczku-Alerii. Aleria w latach świetności była stolicą Korsyki jednak obecnie daleko jej do metropolii; wyglądem przypomina Nowy Dwór Mazowiecki.

Mój mąż dowiedział się, że miejsc w hotelach brak (nie tylko nas zaskoczyła powódź). Odesłano nas do Merostwa, gdzie organizowano pomoc (noclegi, żywność itp). Tam obiecali nas powiadomić jak coś znajda. Jest 16, coś byśmy zjedli, ale niestety w tym kraju w restauracjach nie jada się miedzy 14 a 18. Jest to oczywiście logiczne, bo jeśli wszyscy maja sjestę do 14, zamykają biura, sklepy, muzea (hi, hi, hi) i idą na lunch do restauracji, to później kucharz z restauracji też musi sobie odsapnąć.
Wszystko to było tak dziwne, że chwilami aż nierealne. W zasadzie nie byłoby tak źle, gdyby nie fakt iż, byliśmy z małym dzieckiem.
Po godzinie 20 woda udostępniła już jeden z objazdów (główna droga nadal była zatopiona). Opuściliśmy więc gościnna Alerię i udaliśmy się do domu. W drodze podziwialiśmy spustoszenia jakich dokonała powódź-niepowtarzalne widoki. Podczas tej malowniczej podróży zatrzymała nas policja informując, że przejazd do naszego domku nad morzem nie jest możliwy, gdyż (co z pewnością wszystkich zaskoczy) jest on ponad metr pod woda. Skierowano nas oczywiście do pobliskiego Merostwa tym razem w Gissonacci.
Tutaj dopiero zobaczyliśmy, że ta powódź to nie przelewki. Setki ludzi mieszkających na polach kampingowych zostało ewakuowanych tak jak stali, niektórzy byli w kostiumach kąpielowych. Czerwony krzyż udzielał pomocy najbardziej poszkodowanym. Woda zalała im nie tylko namioty ale samochody i wszystkie rzeczy, w tym dokumenty. Tubylcy zorganizowali jedzenie, picie były nawet pieluchy i jedzonko w słoiczkach dla dzieci. Proponowano mi abym, z Dzidkiem pojechała transporterem do bazy wojskowej ale wolałam spędzić noc z rodzina w samochodzie.
Dziś to trochę żałuje, że wśród atrakcji zeszłorocznych wakacji brakuje zwiedzania Bazy Lotniczej na Korsyce.;))
Następnego dnia poziom wody opadł na tyle że, mogliśmy wrócić bezpiecznie do domu, który całe szczęście nie zatonął. Później jeszcze przez kilka godzin nie mieliśmy bieżącej wody ale poza tym już bez większych ekscesów. Do końca tygodnia morze wyglądało jak spieniona, brudna kałuża z powodu zanieczyszczeń wypłukiwanych przez powódź, zaś plaża przypominała wysypisko śmieci. Inaczej wyglądała Korsyka na widokówkach hi hi hi.
Drugi tydzień pobytu zdecydowanie był nudniejszy. Pojechaliśmy na południe wyspy gdzie, pogoda była jak drut (28 st. i cały czas słońce), opaliliśmy się, pływaliśmy na windsurfingu, zwiedzaliśmy urokliwe zakątki, chodziliśmy po górach a i Dzidek cieszył się zdrowiem czyli NUDA.
Mam nadzieję że, w tym roku będziemy się cieszyć nudą.

Brak komentarzy: