29 lis 2007

W pogoni za kobiecością.

Kilka dni temu wybraliśmy się całą rodziną (tj Dzidek, mąż zwany Monsieur de Silva i moja skromna osoba) do Genewy. Jazda samochodem, zwłaszcza własnym, przez gąszcz wąskich, jednokierunkowych uliczek tego miasta dostarcza dozy emocji, które są nawet wskazane dla osób o niskim ciśnieniu krwi tudzież spowolnionym rytmie bicia serca (zwanym fachowo bradykardią). Nieco gorzej sprawa się przedstawia w przypadku braku powyżej wymienionych cech układu krążenia czy lekkomyślnym unikaniu zażycia środków uspokajających przed wyjazdem.
Koniec końców dojechaliśmy. Udało mi się dzielnie nie dość, że wypatrzyć miejsce parkingowe ale też (nadal dzielnie) ulokować na nim nasze auto. De Silva rozejrzawszy się wokoło wyrzekł "Żonko zaparkowałaś idealnie" i dodał "W takich chwilach jak ta, zdarza mi się wątpić w twoją kobiecość". Jak miałam odebrać takie słowa? Czy to był komplement?
W sytuacjach, gdy nie wiem jak zinterpretować postępowanie bądź wypowiedzi M. de Silvy, kieruję się zasadą, iż mężczyzna stanowi przykład istoty nieskomplikowanej, która prędzej powie coś niechcący błyskotliwego niż specjalnie złośliwego. Dla spokoju własnego oraz spokoju dnia spędzonego na łonie rodziny, przyjęłam słowa męża jako komplement.
Opisany powyżej wątek doczekał się rozwinięcia dzisiaj. Zostawiałam M. de Silvie samochód na parkingu przed pracą. Spotkaliśmy się (znów rodzinnie) na wspólnym lunchu. Potem powierzyłam autko z kompatybilnymi dokumentami mężowi a sama pojechałam do domu ze znajomymi.
Wieczorem mąż wrócił w pogodnym nastroju i zrelacjonował mi, co następuje:
1. Zostawiłam w aucie na widocznym miejscu telefon komórkowy. Jednak na szczęście nikomu nie przypadła on do gustu i mamy całe szyby.
2. Nie zamknęłam bagażnika, a wnioskując, że dziś do niego nie zaglądałam, musiałam jeździć z otwartym już drugi dzień.
3. Zostawiłam włączone światła pozycyjne, przez co kompletnie rozładował się akumulator. Przy okazji okazało się, że centralny zamek w naszym wozie nie działa w takich przypadkach i gdy akumulator jest rozładowany po prostu nie można otworzyć w żaden sposób drzwi. W tym momencie przydał się niedomknięty bagażnik;)
4. De Silva wezwał straż pożarną, aby wymyślnym urządzeniem uruchomili sinik naszego autka. (Tu ciekawostka; organizacja międzynarodowa, w której pracuje mój mąż posiada własną straż pożarną pełniącą też rolę pogotowia medycznego oraz samochodowego).
5. Na skutek dzisiejszych wydarzeń musimy spędzić noc pod jednym dachem z ładującym się akumulatorem.
Na koniec de Siva objął mnie czule ramieniem i stwierdził, że już nie będzie wątpił w moja kobiecość. Co z wrodzoną sobie intuicją też poczytałam jako komplement:)

25 lis 2007

Moje dożywocie.

Stan bycia mamą jest permanentny. Uświadomiłam sobie, że macierzyństwo będzie towarzyszyć mi już przez resztę życia. Nie ważne, jak potoczą się moje losy, czy losy mojego dziecka (lub moich dzieci), już zawsze będę mamą. Inne funkcje życiowe i społeczne są okresowe. Żoną, pracownikiem, wyznawcą danej religii jesteśmy tylko przez pewien okres czasu i w różnych sytuacjach (mniej lub bardziej naturalnych) możemy przestać pełnić te role.
Niezależnie od charakteru i usposobienia, kobieta jako matka jest inaczej postrzegana społecznie. Szalona dziewczyna przestaje być w oczach innych oryginalna i ekscentryczna, co najwyżej można ją nazwać nieodpowiedzialną. Słowo matka pozbawia też seksapilu, co nie tak trudno zauważyć na czacie. Faceci podrywają mnie i jest wesoło nawet po wiadomości o posiadanym mężu. Jednak przyznanie się do potomstwa i bycia mamą automatycznie kończy flirt i zmienia temat rozmowy.
Tak, zdecydowanie etykieta "mamuśka" zmienia relację z otoczeniem, tym realnym także. Kontakty z moimi przyjaciółmi po urodzeniu Dzidka też uległy zmianie. Nie są gorsze tylko zwyczajnie inne niż dawniej. Od niektórych usłyszałam nawet, że nie są w stanie sobie mnie wyobrazić jako matki. Tak jakby to była jakaś dziwna przypadłość czy wstydliwa choroba.
Sądzę, że nie istnieje inna "etykietka", którą nadaje się nam raz na zawsze. Wiek bądź ilość dzieci nie ma przy tym znaczenia. Nawet jeśli nieszczęśliwie stracimy kontakt z naszymi dziećmi, lub odejdą wcześniej od nas, my nadal pozostajemy mamami z matczynymi sercami pełnymi bólu i lęku. Po prostu z chwilą urodzenia dziecka zostaje się skazanym na macierzyństwo a wyrok jest dożywotni.

22 lis 2007

Mobbing rodzinny.

Rozmawiałam z moją koleżanką Hiszpanką na temat relacji z rodzicami i teściami po urodzeniu dzieci. Debora (moja Hiszpanka) stwierdziła, że kontakty pogorszyły się, gdy na świat przyszło trzecie pokolenie. Dziadkowie zaczęli wtrącać się do wychowania dzieci, zaczęli krytykować postępowanie młodej mamy oraz stosować różne formy nacisku, aby wymusić na niej pożądane zachowania.
Podobnie sytuację wspomina inna znajoma, tym razem Mama Mai z Warszawy. Tutaj nie obyło się bez telefonów razem z kwestionowaniem dobrych zamiarów świeżo upieczonych rodziców. Dziadkowie nie rozumieli, że ich wnuczka jako wcześniak wymaga specyficznej opieki, odmiennej niż oni stosowali 30 lat temu wobec własnych dzieci. Mobbing był tym silniejszy, gdyż wszyscy mieszkają w jednym mieście i można było na bieżąco śledzić postępowanie rodziców.
Osobiście, nie dziwi mnie wywierana przez dziadków presja, choć sama też jej doświadczyłam. Postępowanie dorosłych dzieci w nowym związku, mimo zastrzeżeń, można pominąć milczeniem. Jednak, gdy w grę wchodzi mała bezbronna istota, która jest w dziwaczny sposób traktowana przez niedoświadczonych "młokosów", trudno powstrzymać się od doradzania.
Problem nie polega na udzielaniu rad lecz na tym, że wiele osób rości sobie prawo do nękania nimi młodych rodziców. "Cenne wskazówki", często nawzajem się wykluczające, są udzielane, mimo że nikt o nie nie prosił.
Gdy Dzidek nie chciał jeść tzw obiadków, pewna Dobra Dusza zrobiła mi zakupy warzywne i postanowiła, że pokaże mi jak się dziecku gotuje. W odpowiedzi pokazałam moją lodówkę wypełnioną jarzynami (nota bene tymi samymi, co kupił niespodziewany gość) i zestaw przygotowanych wcześniej przeze mnie dań w słoiczkach. Dobra Dusza oniemiała, bo sadziła, że karmię Dzidka gotowymi potrawami. Trzeba było się wcześniej zapytać.

20 lis 2007

Nasza klasa.

Wczoraj moja przyjaciółka ze szkolnej ławy namówiła mnie na odwiedzenie portalu "nasza klasa". Zajrzałam posłusznie, jak na grzeczną dziewczynkę przystało. Ba nawet się zarejestrowałam, odszukałam moja budę i dopisałam swoje dane do klasowej listy obecności.
Wciągu kilku minut odezwały się do mnie osoby, z którymi nieszczęśliwie straciłam kontakt przez przeprowadzki, śluby etc. Super! Mogłam obejrzeć jak koleżanki pięknieją zamieniwszy się "z pączka w kwiat", jakie mają dzieci, gdzie mieszkają, co robią... Wszystko zaś w przeciągu godziny. Niesamowite!!!
Pod natchnieniem chwili założyłam konto mojej klasy z podstawówki, bo jeszcze nie istniało. Teraz czekam na kolejne osoby, bo umieram z ciekawości, co u nich słychać.
Zaś przyjaciółce dziękuję za podsunięty pomysł, jak i wszystkim tym, którzy się do mnie już odezwali.
Stara miłość nie rdzewieje.

18 lis 2007

Martwa natura.

Mistrz Dzidek popełnił kolejne dzieło. Na tapetę poszła martwa natura. Mama (czyli ja) rysowała z boku owoce a Dzidek "przenosił" je w większej skali. Dla osób nie zaznajomionych z nowoczesną sztuką tłumaczę, że jabłko jest czerwone, banan żółty, mandarynka pomarańczowa a winogrona fioletowe.

16 lis 2007

W szranki z językiem polskim.

Dzidek, jak na chłopca w jego wieku, już dość ładnie posługuje się mową. Oczywiście dominuje u niego język polski, choć pojawiają się też niektóre wyrażenia po francusku lub kalki z tego języka. I tak np Dzidek mawia torba na plecy lub po prostu sac à dos zamiast plecak. Lubi też w rozmowach telefonicznych z dziadkami informować ich jak się mówi w mowie żabojadów np odpowiednie nazwy zwierząt. Powiedzmy sobie jednak szczerze, że wiele mu jeszcze brakuje do "mówienia po francusku".
W kwestii języka ojczystego zaś, muszę przyznać, że dzięki poczynaniom naszego potomka uświadomiłam sobie olbrzymią ilość pułapek gramatycznych i nieregularności odmian. Tak np w negacji zmienia się przypadek, co daje nam "widzę samolot" ale "nie widzę samolotu". Istnieje też olbrzymia ilość czasowników nieregularnych i dlatego Dzidek chodzi "śpić" (co jest logiczne, bo później "śpi").
Zastanawiam się, jaką męczarnią dla cudzoziemców musi być stanięcie oko w oko z gramatyka naszej mowy ojczystej, nie wspominając o wymowie sz, cz, ś, ć, ź, ż, dz, dź. Czy jest dla nich możliwe opanowanie tych wszystkich zawiłości, skoro mojej koleżance z pracy (rodowitej polce) "naleciało się sroków i kawków do ogródka" a jej syn "skaka w dal"? Zresztą je sama też popełniam błędy.
Rozmyślam sobie na ten temat racząc się kakao. Dzidek podpijając mi z kubka powiedział "Mamo wiesz, dobry ten kakał".

15 lis 2007

Czy to już zima?

W Jurze spadł śnieg i upiększył nam widoki przez domem. Teraz, przy dobrej widoczności, mamy po jednej stronie ośnieżone Alpy a po drugiej białą Jurę. Ślicznie jest.
Mężulek zadowolony z 60 cm warstwy śniegu w Jurze już planuje narciarstwo biegowe na weekand i wspólne sanki z Dzidkiem. Dzidek jednak zapowiedział, że sam będzie jeździł na sankach, bo przecież dla chłopca w jego wieku (2 lata 3 miesiące) wstydem jest wożenie się ze "zgrzybiałym ojcem".
Zaś u nas w dolinie jeszcze panują temperatury dodatnie i jesień, choć poranne przymrozki pozbawiły drzew liści.
Osobiście bardzo mi odpowiada ten pewien dystans od zimy. Widać ją w krajobrazie, jak chcemy możemy się wybrać w góry na sanki czy lepienie bałwana (ok godziny jazdy samochodem), jednak nie mam bezpośredniego kontaktu z chłodem i mrozem. Dla mnie -zmarzlaka to optymalne rozwiązanie; taka zima bez zimy.

14 lis 2007

Jestem niepoprawna i co z tego ?

Przez trzy dni byłam na rekolekcjach zwanych Cursillo. Wyjazd z domu, oderwanie od codziennych obowiązków i czas na rzeczy ważne to się nazywają wakacje "kury domowej". Cursillo podobnie jak np Taize przewidziany jest dla różnych odłamów chrześcijaństwa. Omija się więc pewne tematy a koncentruje się na Bogu. Całość utrzymana jest w atmosferze szacunku do różnorodności i tradycji nie tylko chrześcijańskiej, tak aby nikogo nie urazić ale też dostrzegłam lekką nutę relatywizmu religijnego.
W tej atmosferze zrodziły się wątpliwości u kilku osób np dotyczące słuszności konkretnego precyzowania prawd wiary.
A co ja na to? Jest tylko jeden Bóg- ten, którego mam przyjemność wyznawać. Allach i inne wierzenia to bujdy na resorach. Gdybym miała wątpliwości, co do słuszności mojej wiary, to albo bym ją zmieniła albo została ateistką. Moim zdaniem wyznawcy innych religii po prostu się mylą.
Wiem, że moje poglądy są niepoprawne politycznie. I co z tego? Nie chce być poprawna politycznie, bo dla mnie chodzi tu nie o tradycję lecz o prawdę. Zero miejsca na relatywizm.
Szanuję innych wyznawców i mają oni prawo do wolności wyznania. Mają też prawo do mówienia, że ich religia jest jedynie słuszna, tak jak ja mówię o swojej. Nikomu nie zabraniam mieć odmiennych poglądów. Podobnie jak nie zmuszam ludzi do mycia zębów, choć uważam, że to najważniejsza droga do zdrowia jamy ustnej.

6 lis 2007

Kilka słów o edukacji.

Szwajcaria jest krajem czterojęzycznym, podzielonym na kantony (powierzchniowo dużo mniejsze od polskich województw). Każdą z tych części cechuje duża odrębność w tym też w kwestiach prawnych czy podatkowych; podobnie jak poszczególne stany w USA.
Dziś podzielę się kilkoma nowinkami na temat systemu edukacji w Genewie. Ogólne prawo szwajcarskie przewiduje obowiązek szkolny do 14 roku życia i w zasadzie tu się kończą cechy wspólne szkolnictwa różnych kantonów. Tak oto w Genewie dzieci i młodzież do owego 14 roku życia nie mają wystawianych ocen ani w trakcie roku ani na jego koniec. Obowiązuje podobny model jak w Polsce w klasach nauczania początkowego, tylko, że tu przez cały okres obowiązkowej edukacji. Nie istnieje też możliwość powtarzania roku i wszyscy uczniowie zawsze zdają do następnej klasy.
System występujący w Genewie jest ostatnio bardzo krytykowany jako demobilizujący i podobno od nowego roku szkolnego mają być wprowadzone oceny.
W przeciwieństwie do szkół publicznych, które nie cieszą się renomą, szkoły prywatne ( w tym też katolickie) mają opinią wysokiego poziomu nauczania. Dlatego nasi znajomi, nota bene zatwardziali antyklerykałowie, po kilku miesiącach obserwowania swoich pociech w publicznym systemie edukacji, powierzyli ich dalszy ich rozwój właśnie katolickiej placówce.
Na moje pytanie, jak wygląda system edukacji w pozostałych kantonach, szwajcarski nauczyciel pracujący w Genewie odpowiedział, że niestety się nie orientuje. Szczerze pisząc, wcale mu się nie dziwie, zważywszy, iż ilość kantonów jest większa niż województw w Polsce i każdy z nich ma dużą dowolność ustanawiania panujących w nim przepisów.

4 lis 2007

Dynia czy znicz?

Dzień Zaduszny czy też Wszystkich Świętych jest szczególnym świętem w Polsce; czasem refleksji i zadumy. W kulturze państw zachodnich i nie tylko równolegle obchodzi się Halloween -wesołe święto związane z przebieraniem za postacie z horrorów, strachy czy szkielety. Duży jest kontrast między sposobem przeżywania tego samego dnia w Polsce a tu na zachodzie.
Moja koleżanka Hiszpanka przekazała mi, że jej dzieci mają w przedszkolu bal przebierańców, na który zakupiła specjalne stroje. Sala udekorowana była papierowymi szkieletami, sztuczną pajęczyną oraz tradycyjnymi lampionami z dyni. Natomiast moja kuzynka z Polski ze swą córeczka i mężem poszli na cmentarz się pomodlić, zapalić znicze a później zjeść ciepły obiad w gronie rodzinnym.
Wszystkich Świętych jest, co do ważności, chyba drugim świętem w naszej tradycji (zaraz po Wigilii). Nie stawiam pytania, jaki sposób obchodów jest lepszy. Jestem jednak przekonana, że czas zatrzymania się, wyrwania od codziennego zgiełku, przypomnienia sobie nieobecnych bliskich stanowi cenny element kultury. Sądzę, że świadomość przemijania ale też własnego pochodzenia i korzeni pozwala nam nie zatracić sensu życia na nieistotnych detalach. Polacy zarówno wierzący jak i niewierzący podróżują do grobów rodzinnych, do miejsc z których pochodzą. Na cmentarzach spotykają dalekich krewnych, których mają możliwość zobaczyć w zasadzie tylko tego, jedynego dnia.
Dla mnie, nie jest to smutne święto tylko refleksyjne, które w pewien sposób pomaga się samookreślić i nawrócić na drogę spraw istotnych. Człowiekowi potrzebny jest czas na radość jak i czas na zadumę, żeby się nie zatracić w przecenach supermarketowych, tandetnych programach telewizyjnych, debatach politycznych i wiązaniu końca z końcem.
Wolę zatem zrezygnować z imprezy Halloween na rzecz modlitwy na cmentarzu, zaś za wampira przebiorę się w karnawale.