29 cze 2009

W co bawią sie dziewczynki?

Odwiedziła nas Kuzyneczka starsza o kilka dobrych lat od Dzidka. Dzieci się bawią lepiej bądź gorzej. Czasem trzeba je okiełznać, czasem coś im wytłumaczyć. Zatem tłumaczę Kuzyneczce, że chłopcy (patrz mój Dzidek) bawią się inaczej niż dziewczynki.

-Oni wolą samochody, lubią krzyczeć, bawić się wojnę. Rozumiesz? A dziewczynki...-tu Kuzyneczka mi przerwała.
-A dziewczynki bawią się w takie małe, demoniczne klubiki.

26 cze 2009

Kamienica w Piotrkowie.

Co raz częściej dopada mnie tęsknota za krajem ojczystym. Tęsknota męczy; nuci mi szlagiery na słowiańską nutę, czasem zamajaczy polami pozłacanymi żytem; niekiedy zaś, przypomni sentymentalnie o ojczyźnianych paranojach jak dla przykładu ciekawostki związane z pewną kamienicą w Piotrkowie.

Nasi znajomi odziedziczyli kamienicę, po swoich krewnych. Oczywiście zanim zostali jej właścicielami musieli przebić się przez masę biurokratycznych zasieków. W końcu odzyskali odebrany rodzinie tuż po wojnie budynek na spółkę z licznymi krewnymi, których przez ten czas (bez mała 45 lat) przybyło niemiłosiernie. Opowieści o różnorakich perypetiach związanych z tą piotrkowską kamienicą stanowią ważny element rozmów, którego pominąć nie sposób. Odważę się nawet na stwierdzenie, iż problemy, jakie rodzi na co dzień ów budynek jak i fakt jego posiadania w 2/7, obnaża wady różnorodnych polskich systemów. Za każdym razem, gdy przysłuchuję się relacjom naszych znajomych mam wrażenie jakbym, niczym bohater "Boskiej komedii," schodziła z Wirgiliuszem w kolejne, głębsze piętro piekła, powiedzmy piekiełka.Ciekawostek społeczno-przyrodniczych jest wiele, a wśród nich taka oto opowieść.

Jedna z lokatorek kwaterunkowych zaprószyła ogień w zajmowanym przez siebie lokalu. Na szczęście owego dnia, w przeciwieństwie do niej, inni mieszkańcy kamienicy byli trzeźwi (w dosłownym znaczeniu tego słowa) i powiadomili straż pożarną. Strażacy po ugaszeniu ognia i oględzinach pogorzeliska wypisali lokatorce mandat za posiadanie nielegalnej instalacji grzewczej tzw kozy. Owa koza razem z kozą-właścicielką wespół w zespół spowodowały pożar narażając zdrowie innych, o stratach materialnych nie wspominając. Wszystkich zanurtowało pytanie skąd lokatorka, na co dzień żyjąca z zapomóg i gasząca osobiste pożary woda ognistą, stała się posiadaczką węgla, którym nomen omen w nielegalnej instalacji paliła. Nie miała pieniędzy na jedzenie, ubranie ani na czynsz (wiadomo-alkohol teraz drogi) zatem w jaki sposób stała się szczęśliwą posiadaczką węgla?
Otóż opał do kozy (zagrażającej zdrowiu innych) otrzymała pani z opieki społecznej. Pracownicy ulitowali się nad biedną, chorą (alkoholizm wszak chorobą jest), bezrobotną kobietą, która przecież jakoś się ogrzewać podczas zimy musi razem ze swoimi konkubentami. Mało tego; opieka społeczna zapłaciła wystawiony przez strażaków mandat, bo owej lokatorki nie było na to stać.
Szkoda, że nie dali jej medalu np za przeżycie pożaru lub krzewienie wśród współmieszkańców atmosfery braterstwa.

W owej piotrkowskiej kamienicy mieszka kilku lokatorów kwaterunkowych, w tym rodziny z dziećmi wiążące z trudem koniec z końcem. Tym opieka społeczna nie pomoże, bo przecież zarabiają, czyli mają z czego żyć, zaś płacone przez nich podatki wyda na mandat oraz na węgiel do śmiercionośnej kozy. Jedynym pozytywem z tej sytuacji dla moich znajomych oraz lokatorów kamienicy jest fakt, że po incydencie z zaprószeniem ognia będzie można ową panią wyeksmitować, co wcześniej było niemożliwe (mimo iż od lat nie płaciła czynszu).

Jak nie tęsknić za Polską? Gdzie jest drugi kraj pełen takich paranoi? Przebija nas chyba tylko Francja, ale o tym napiszę innym razem.

22 cze 2009

Dziadkowie z importu.

Wakacje dla dzieci są błogosławieństwem, zaś dla rodziców bywają przekleństwem. Cóż, bowiem zrobić z przychówkiem przez ponad dwa miesiące? Urlopu nie wystarczy, a na posiłkowanie się koloniami tudzież obozami nie starcza każdemu funduszy. Dlatego wakacje sprzyjają przyjazdom dziadków, co wśród naszych znajomych na emigracji, jest dość częstą praktyką i przebiega zazwyczaj według utartego scenariusza.

Dziadkowie z utęsknieniem oczekują przyjazdu. Przez pół roku, lub dłużej, ich wnuki rozdzielone dystansem uśmiechały się do nich z fotografii. Małe radosne aniołki na tle błękitnego nieba, bawiące się na tropikalnej plaży-sama słodycz. W chwilach smutku czy tęsknoty za bliskimi, te radosne uśmiechy ze zdjęcia umilały życie, a babunia razem z dziadziusiem snuli wizje, jak "odrobią" rozłąkę z ukochanymi maluchami, już wkrótce.
W końcu przyjeżdżają rozradowani, chcą się nacieszyć wnukami, a razem z wiktuałami z Polski przywożą ze sobą bagaż w postaci własnych, wyidealizowanych oczekiwań.

Dziadkowie bowiem nie przyjeżdżają do realnej dziatwy, lecz tych roześmianych aniołków z fotografii. Sądzą, że oni obdarzą maluchy miłością, ciepłem, zaś w zamian, te odpowiedzą miłością oraz zawsze grzecznym zachowaniem. Dziadkowie zapomnieli już przez miesiące rozłąki, że kontakty z ich własnymi dziećmi nie zawsze były różowe, jak również, że naturalnym elementem wychowywania są różnice zdań, że najmłodsi czasem się buntują i czasem potrafią zaleźć innym za skórę. Babunia do spółki z dziaduniem myślą, iż każdą sytuację uda się zawsze załatwić po dobroci. Chcą, by pobyt z wnukami przypominał atmosferę ze zdjęcia, na które patrzyli miesiącami, by dzieci były bez końca radosne,niebo było błękitne i by nie padało, jak na owej orientalnej plaży.

Kontaktom wnuków z dziadkami towarzyszy olbrzymi bagaż emocji. Młodsi szaleją, starsi im pobłażają, rozpieszczają, wszak na tym polega ich rola. Po kilku dniach raju dzieci uczą się, że dziadkowie na wszystko im pozwalają i że w ich obecności uniknąć można kary za różne drobne i większe przewinienia. Maluchy orientują się, że zasady życia w domu się zmieniły. Zaczynają więc dokazywać, uczyć się manipulacji przybyłymi z Polski bliskimi oraz wykorzystywać ich słaby punkt jakim jest przywiązanie do zdjęcia z plaży. Dziadkowie bowiem nie chcą, by ich pobyt mąciły konflikty o mycie zębów,bądź priorytetu obiadu nad deserem, co dzieci łapią w lot i okręcają sobie seniorów wokół palca stosując wachlarz zachowań od kokieterii, tupania nogami, po straszliwe histerie. Zaś najlepszym numerem jest to, że do dzieci nawet po najgorszych wybrykach nikt nie ma pretensji, gdyż dziadkowie są przekonani nieustraszenie o świętości wnuków, a za całe zło oskarżają błędy wychowawcze popełnione przez rodziców, którzy zaś za wszystko winią dziadków.

Raj dla dzieci kończy się wraz z powrotem seniorów do Polski, gdy życie rodzinne, ma odnaleźć utarte wcześniej tory, co czasem bywa "orką na ugorze".
Ktoś powie, że wszystkiemu winni są dziadkowie, bo ingerują w wychowanie dzieci, których de facto nie znają. Jednak jak świat światem, babcie rozpieszczały wnuków, pozwalały im na rzeczy, których rodzice zabraniali. Nic ani nikt tego nie zmieni i dobrze, bo dzięki temu najmłodsi mają wspaniałe wspomnienia i dorastają w przekonaniu, że są kochani.Poza tym, przecież, wakacje rządzą się swoimi prawami.

20 cze 2009

Dla miłosników czterech kółek.

-To jest pikantny samochód.-Poinformował mnie Dzidek.
-Jak to?
-O tu...możne się podrapać o krawędzie.-
-Ma ostre krawędzie?- Wywnioskowałam.
-Pikantne.- Poprawił Dzidek.

18 cze 2009

Kotrasy na basenie, czyli zwyczajów tubylczych ciąg dalszy.

Upał wygania nas z domu. Kryjemy się przed nim na basenie otwartym, na którym mogę obserwować tubylcze zwyczaje. Zauważyłam ciekawy kontrast.

Otóż wśród autochtonów panuje większa swoboda tekstylna. Panie demonstrują swoje wyzwolenie i nowoczesność opalając się topless co, z uwagi na wpływ dydaktyczny na przyszłe pokolenia, czynią tuż obok brodzika dla małych dzieci. Dodam tylko, że teren wokół jest olbrzymi, pełen zacisznych zakątków z gęstą, przyciętą trawą. Tubylcze, współczesne kobiety nie wstydzą się swojego ciała, nie wstydzą się też dzieci, które (i tu się pojawia wspomniany kontrast) są ubrane. Maluszki na basenie muszą być odziane; bobasy płci męskiej w kąpielówki, żeńskiej w kostiumy jednoczęściowe bądź dwuczęściowe z obowiązkowym maciupcim biustonoszem. Nie jest to nakaz prawny, jedynie ogólnie przyjęte zachowanie. Po prostu nie wypada, by obnażone dziecko taplało się w miejscu publicznym- mogłoby, przecież, zgorszyć opalające się topless panie.

Gdy wycierałam Dzidka, ten razem z koleżką Hipolitem uciekł w dal machając osobiście zdjętymi, mokrymi kąpielówkami niczym cennym trofeum. Z okrzykiem zwycięstwa oraz z powiewającymi chorągwiami chłopcy biegli przed siebie, przyciągając spojrzenia zaskoczonych, a nawet zgorszonych gapiów. To była mini-rewolucja.

15 cze 2009

Pocałunek w dłoń.

Dziwnym splotem okoliczności, czasem niechcący, przypadkowo, czasem rzutem na taśmę, towarzyszę w wiekopomnych wydarzeniach, poznaję wybitne osobowości, o których niechybnie nasze dzieci uczyć się będą. Zupełnie przez przypadek (choć hołduję myśli, że przypadki nie istnieją) stojąc na uboczu, stałam się świadkiem momentów istotnych. Ktoś mógłby pomyśleć, że niezła ze mnie szycha. Nic bardziej mylnego, bo szarym człowiekiem jestem, tylko fortuna tak mym kołem toczy, że raz po raz zahacza ono o historię.
Czy można mnie nazwać świadkiem swoich czasów?
Raczej kiepski ze mnie świadek, wielka polityka mnie nie interesuje, zaś "mała" śmieszy. Niemniej jednak los wiodę "ocierając się" o ważne momenty, niekiedy nawet dziejowe, choć nikim wybitnym nie jestem, ani genialnym mózgiem, ani boską pięknością.

Tak oto, wciągu kilkunastu ostatnich dni powodowana prywatnymi przesłankami stanęłam oko w oko z obchodami pierwszych wolnych wyborów w Gdańsku, oraz, rzutem na taśmę, Sopockim Festiwalem Teatralnym i ciekawą rozmową z Marią P.-wspaniałą artystką (słowo aktorka nie oddaje, moim zdaniem, w pełni jej kunsztu), by trzy dni później oddać głos w Warszawie wybierając europosłów. W tym miejscu zdradzę swoją ignorancję oraz jej bezkresność, gdyż wybierając datę wyjazdu do Polski żadnego z tych wydarzeń nie brałam pod uwagę, ba nawet o nich nie pamiętałam.

Przyjechałam do Genewy i znów, w ostatniej chwili, splotłam swoje losy z historią w postaci Pary Prezydenckiej zwiedzającej CERN. Takie chwile zapadają glęboko w pamięć, zwłaszcza, że Pan Prezydent PR wypatrzył w morzu dryblasów mnie-karzełka oraz równie niskiego wzrostu, koleżankę fizyczkę nuklearną,(której nazwisko w przyszłości zostanie umieszczone w podręcznikach obok Skłodowskiej). Nie dość, że wypatrzył, to jeszcze pocałował nas, tj każdą z osobna, w dłoń. Tak, tak, Prezydent w dłoń mnie pocałował. Byłam tym faktem onieśmielona na tyle, że słowa nie mogłam wydobyć z niewyparzonej, zazwyczaj, buzi.

Spotkanie było krótkie, wręcz sekundowe, po czym Para Prezydencka po angielsku opuściła teren CERN'u. U koleżanki fizyczki nuklearnej i mnie pozostał bagaż silnych, ale nade wszystko, pozytywnych emocji, choć i pewien żal, bo wnioskując z zapowiedzi liczyłyśmy na dłuższą wizytę. Pierwsza Dama, zaś zdobyła moją serdeczną sympatię, tym że zachwyciła się LHC, co nie jest powszechne, gdyż ogrom przedsięwzięcia jak i zagadnienie wielu przytłacza, tudzież budzi lęki (zazwyczaj o przyszłość świata).

"Otarłam się" już, w moim krótkim życiu o wiele sław; niekiedy na uścisk ręki, niekiedy na rozmowę, czasem na dłuższą współpracę. Za każdym razem mam refleksję, że owi Wielcy Ludzie w kontakcie osobistym są zupełnie inni, niż moje wcześniejsze o nich wyobrażenia. Oschły Prymas okazuje się ciepłym człowiekiem, zaś błyskotliwy krajowy konsultant zmanierowanym dorobkiewiczem, sławny Profesor-pokornym lekarzem o niezłomnym morale, a wyniosły polityk-skromnym i szarmanckim mężczyzną.

PS. Kto pamięta jakie było pierwsze słowo Dzidka?

11 cze 2009

Powrót.

Wróciłam z wojaży rozemocjonowana, wybawiona, nienagadana na spotkaniach z przyjaciółmi, z którymi zawsze mamy sobie dużo do powiedzenia (z niektórymi nie udało mi się spotkać, niestety), wybiegana na ścieżkach zdrowia między urzędami, lekarzami, sprawami wagi małej i dużej, rozdarta między Polską a Genewą, zmęczona.
W samolocie dopadło mnie pytanie "gdzie jest mój dom". Widmo kryzysu i niewiadomej przyszłości chłodziło powietrze, odciskając się szronem na szybie. Co dalej? Czy za dwa lata, gdy będziemy chcieli wrócić do Kraju, znajdziemy pracę? Czy nie będzie mi żal opuszczać Genewę?
Na szczęście Dom czekał na lotnisku, uśmiechnięty z doniczką purpurowych orchidei (pamiętał, że wolę je od ciętych kwiatów). Pogrążyła się w jego ramionach. Jak dobrze być w domu.

PS. Dzidek zajadając się u Babci polskimi truskawkami (które nie maja sobie równych w całej Europie) powiedział "Podoba mi się tu u Was, babciu, ale ja muszę lecieć do Genewy. Tam jest mój tata."

1 cze 2009

Sprzymierzeńcy Otchłani.

Lato się zbliża nieubłaganie. Dla każdego czas ten niesie inne skojarzenia. Dzieciom przychodzą na myśl wakacje, jazda na rowerze, korzystanie z różnorakich akwenów od morza po kałuże. Mężczyźni rozmarzają się, bo już nie długo płeć piękna zacznie chodzić w mini-długościach oraz w zwiewnych sukienkach na ramiączkach. Dla Młodych Matek ocieplenie aury oznacza jedno-dziadkowie, babunie i ciotunie zaczną gnębić je nauką czystości. Ten niecny proceder zaczyna się niewinnie od delikatnych pytań, czy dziecko jest już wysadzane na nocnik. Potem niby od niechcenia opowiadają, jak to za ich czasów już ośmiomiesięczne maluszki załatwiały się same, samiusieńkie. W końcu też niby przypadkiem zakupią nocnik.
Młode mamy to osoby, które łatwo poddają się prowokacjom, wystarczy nieco "wejść im na ambicje" i gotowe. Zatem zindoktrynowana mamusia będzie wzorem praszczurów dziecko uczyć czystości w pełni poświęcenia, czując się winna, że i tak poszła na łatwiznę używając wcześniej pieluszek jednorazowych. Otchłań tylko zaciera ręce wybudzona z letargu szykując zemstę za próby jej wytresowania i wbijania w rytm dnia. Od tej pory w życie rodzinne wkrada się atmosfera walki. Młodzi rodzice zamiast cieszyć się słońcem, ciepłem i dzieckiem biegają wciąż z nocnikiem, przygotowują fortele mające nakłonić Otchłań do współpracy oraz bez ustanku czyszczą dowody porażek na podłogach, wykładzinach, o stosach brudnych ubrań nie wspominając.
Mimo ducha walki jak i wielkich nakładów środków układ pokarmowy wraz z wydalniczym bobasa nie wykazują najmniejszych upodobań do czystości. Młoda matka wtedy ma ochotę zaprzestać syzyfowej pracy, jednak słysząc uwagi puszczane mimochodem przez sprzymierzeńców Otchłani o niezaradności dzisiejszych rodziców, tudzież ewentualnym upośledzeniu potomstwa na skutek stosowania pieluch jednorazowych, podejmuję kolejną ofensywę.... równie nieudaną. Co robić?

Prędzej czy później, rodzi się pomysł by pozbawić przeciwnika poparcia wśród naszych bliskich i krewnych. Młoda Matka obłudnie udając zrozumienie i współczucie (które nieodwracalnie straciła walcząc z nocnikiem przez ostatnie 2 miesiące życia) wypuszcza babunie z ciotuniami na morze zwierzeń pt tytułem "Jak to kiedyś było ciężko". Od słowa do słowa, rozmówcy nabierają coraz większej swobody, by w końcu przez nieuwagę przyznać, że przez cztery lata z rzędu prali pieluchy aż mieli krwawe rany na dłoniach. Po szybkich kalkulacjach okazuje się, iż mimo wcześniejszych zapewnień, ich dzieci opanowały zawiłą sztukę korzystania z nocnika w wieku 2 lat (a nie ośmiu miesięcy). Sprzymierzeńcy Otchłani przyparci do muru przyznają, że dramatyczne zmagania z wydaleniem ich potomstwa trwały kilkanaście miesięcy. Po tych 5 minutach prawdy Młoda Matka porzuca karkołomną gimnastykę z nocnikiem. Zakłada dziecku pampersa i udaje się wraz z nim na piknik, by skorzystać jeszcze z ostatnich tygodni ciepła.


Tego lata nie zamierzam uczyć Mateo korzystania z nocnika. Jestem mądrzejsza o doświadczenia z Dzidkiem, którego zaczynaliśmy wysadzać regularnie od 10 miesiąca, a który i tak opanował Otchłań w tym samym wieku co inni jego koledzy (chodzący non-stop w pieluszkach) tj między 2 a 3 rokiem życia. Szkoda życia, szkoda słońca, szkoda lata.