12 lis 2011

Tajemniczy składnik.

-Tato, a ja wiem z czego się robi "nutelę". Z cukru, czekolady, żołędzi...-Wylicza Dzidek
-Żołędzi? To chyba dla dzików?- Wtrąciłam się, a wszystkiemu winny wciąż włączony instynkt macierzyński z arsenałem urządzeń nasłuchowych.
-To jak się mówi po polsku "noisette"?

13 paź 2011

Teoria żaby czyli o roli mitu rodzinnego.

W brzuchu naszego młodszego syna zamieszkało niewielkie stworzenie. Taka tycia tyć żabka. Chyba żaden członek naszej rodziny nie jest tym faktem zdziwiony, wszakże to już nasza rodzinna tradycja.

Moja mama straszyła nas (mnie i brata) żabami w trzewiach, które to miałyby się zalęgnąć z nadmiaru wypijanych przez nas płynów. I wcale nie chodziło o coś wyskokowego tylko zwykłe soki, wodę ewentualnie tak zwane bąbelki. Na przekór wybitnym psychologom nie wspominam traumatycznie maminych gróźb z płazami w roli głównej. Gorzej było z "zabiałczeniem organizmu" z powodu picia mleka, którego nadużywałam niemal do zamążpójścia. Przyznacie sami, drodzy czytelnicy, że groźba pseudonaukowa brzmi o wiele bardziej złowrogo niż jakaś tam żaba w brzuchu. Owe "zabiałczenie" (nota bene bez wytchnienia podkreślane przez mój program analizy tekstu jako wyraz podejrzany) budziło szereg wątpliwości, podobnie jak wiele innych, obecnych gróźb pseudonaukowych, którymi karmią nas media. Żaba w brzuchu wywołuje bowiem rechot (w przenośni i dosłownie) ale taka np "pamięć wody", czy "pomroczność jasna" zastanawiają i nie pozwalają na spontaniczne wyśmianie.
Chyba właśnie na ten chwilowy brak pewności liczą orędownicy różnych fikcyjnych określeń, dzisiejszych mitów. Tam bowiem gdzie pojawia się wątpliwość można coś zyskać np manipulując.

Babcia nasza straszyła mojego brata z racji szczupłej sylwetki ciała, że mu "żołądek przyschnie do kręgosłupa". Oczywiście chciała go zmotywować do jedzenia, jak i kolejne pokolenia w postaci mojej siostrzenicy oraz Dzidka. Rezultat tych manipulacji był w każdym przypadku znikomy, o ile nieprzeciwny z założeniem. Bowiem historyjki z palca wyssane działają na krótka metę, to jest tak długo dopóki dziecko nie zorientuje się, że było okłamywane. Bywa więc,że młody człowiek rozszyfruje manipulację od razu, lub gdy prawda wyjdzie na jaw postępuje już zawsze na przekór.

Moja bliska przyjaciółka zawsze z nieukrywaną satysfakcją połykała gumę do żucia. Dawno temu jej mama straszyła tragicznymi konsekwencjami połknięcia balonówy. Gdy niestety przez nieuwagę kilkuletnia wówczas koleżanka dopuściła się zabronionej czynności, była przekonana że umrze w potwornych cierpieniach. Oczywiście nic takiego się nie stało, co dramatycznie zdyskredytowało autorytet matczyny, a przyjaciółka nawet obecnie jako osoba dorosła za każdym razem zużytej gumy nie wyrzuca.

W naszej rodzinie kontynuujemy wątek żaby w brzuchu. Mateo ma od jakiegoś czasu tego małego płaza, który co jakiś czas dopomina się o jedzenie albo odpoczynek. Nasz synek nie chce przerywać zabawy jedynie z uwagi na potrzeby własnego ciała, ale z uwagi na potrzeby żabki, to co innego. Najczęściej jego brzuszna przyjaciółka prosi o wypicie wody, bo jej staw w żołądku wysechł, a ona chce popływać. Motyw żabki nota bene powstał by zmotywować Mateo do picia w upalne dni, a ponieważ się spodobał, więc go kontynuujemy.

A czy w waszych rodzinach też były wymyślane jakieś mity?

1 wrz 2011

O pewnym małym ptaszku.

Ptaszek ów jest w zasadzie dość niepozorny. Dodajmy, że wywodzi się z arystokratycznej rodziny rajskich ptaków. W odróżnieniu od swych krewniaków nie stroi się w barwne piórka, nie wykonuje bajecznych pląsów ku czci damy serca. To typ artysty, który odrzuciwszy próżne rozrywki oddaje się całkowicie sztuce. Z racji swych niecodziennych upodobań bywa nazywany ogrodnikiem. Buduje altankę czy rodzaj ogrodu z uschłych traw, które ozdabia kwiatami, muszelkami, lub innymi niecodziennymi materiałami wydobytymi z trzewi matki natury. Wszystko wykonuje według swej artystycznej wizji. Altanka nie ma zastosowania praktycznego. Pozornie przypomina dość dziwaczne gniazdo. Jest jednak długa i zbyt wąska, by w niej mieszkać, czy znosić jaja. To sztuka dla sztuki, której niepozorny ptaszek poświęca swój wszelki zapał.

Talent ogrodnika doczekuje się uznania, gdy wrażliwa na piękno samiczka dostrzeże w dziele iskrę bożą. Koneserka sztuki obchodzi konstrukcję z traw i zwiędłych kwiatów, zachwyca się ideą umieszczania łupinki od orzecha asymetrycznie po lewej stronie. Ujęta geniuszem siada w altance, która na ten jeden moment staje się garsonierą. Para oddaje się przedłużeniu gatunku, po czym samiczka zmuszona jest się oddalić, założyć osobiście gniazdo i rozpocząć los samotnej matki, gdyż jej uroczy artysta zbyt poświęca się sztuce. Ogrodnik bowiem wić prawdziwego gniazda nie umie, podobnie jak wyżywić potomstwa, z resztą jest to czynność dalece przyziemna, a on jest stworzony ku celom wyższym. Zaś pustkę w jego życiu po pierwszej wrażliwej na piękno samiczce zastępuje druga, potem trzecie, czwarta.

Gatunek ptaszka żyjącego na terenach Papui i Nowej Gwinei wybrał pokrętną drogę przedłużania drzewa genealogicznego. Mógł sobie na to pozwolić, gdyż na wyspach klimat jest łagodny oraz brak tam drapieżników. To co jest fascynujące u rajskich ptaków, u ludzkich odpowiedników przybiera inny scenariusz, zwłaszcza w klimacie umiarkowanym.

W pamięci mam pewien wernisaż oraz wystawienie pewnej sztuki teatralnej. W obu przypadkach artyści na spotkaniach z wrażliwymi na sztukę odbiorcami, których większość przypadkowo posiadała dwa chromosomy X, z lekkością i finezją odpowiadali na pytania dotyczące przesłania dzieła, natchnienia czy inspiracji. Wraz z rozwojem sytuacji wiele wskazywało, że twórcy sztuki mają nadzieję na zaadaptowanie obyczajów ptaszka z Nowej Gwinei na europejskim gruncie.
Zaś po kilku kieliszkach wina lub innego "eliksiru prawdy" artyści puszczali farbę o ich potomstwie z różnych związków, często nie umiejąc podać ani jego dokładnej liczby, ani wieku, niekiedy nawet imion. Z matkami owych dzieci kontakt się zazwyczaj urywał, gdy wychodziła na jaw ich niewieścia przyziemność, małostkowość oraz brak zrozumienia dla geniuszu twórczego. Przecież wśród wrzasku chorego bachora tudzież nieprzespanych nocy artysta nie może odnaleźć bólu istnienia, muza ulatuje na widok pieluch jak i rachunków do zapłacenia (mimo że te drugie nie wydzielają przykrych zapachów- wiadomo, pecunia non olet), a wena doznaje moralnej kastracji.

Po spotkaniach z niektórymi artystami zasiewa się we mnie wątpliwość na ile ich potrzeba piękna jest jedynie objawem przerostu ego (niekiedy libido) oraz czy przypadkiem głównym składnikiem ich geniuszu nie stanowi egoizm w czystej postaci.

Z dedykacją dla wszystkich wrażliwych na sztukę.



9 cze 2011

Dla mnie bomba!

"Wasze drogi nie są moimi" przyszło mi do głowy, gdy jedliśmy z dziećmi obiad. Pośród ciamkania, przeżuwania i stukania sztućcami o talerze tudzież inne przedmioty oddawałam się poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Wydawanie posiłków stanowi bowiem jeden z momentów krytycznych w życiu u boku naszych synów. Świadkowie mogą zaświadczyć. Zatem gdy de Silviątka zajęły się pałaszowaniem obiadu i nastała błoga cisza (pomijając wcześniej wymienione dźwięki ciamkania) było mi dobrze. Zaś mózgownica moja poddawała się stopniowej dekompresji po wcześniejszym postawieniu do musztry i przygotowaniu na najcięższe manewry: łagodzenie obyczajów, buntów, spontanicznych bóli brzucha, nóg, głów lub innych członków. Nie wiele brakowało a poczułabym się, nie bójmy się użyć tego slowa, super mamą.
Wtedy zdradziecko , znienacka pada pytanie zupełnie bez związku z warzywami, zupą czy systemem trawiennym.
-Mamo, dlaczego uczniowie Jezusa to byli sami mężczyźni i nie było kobiet?- Zagadnął Dzidek.
Szybko, obudź się mózgownico moja! Alert! Dość myślenia o ciszy i o tym, że mogę zjeść w spokoju obiad od niepamiętnych czasów. Do boju! Wróg zaatakował podstępnie wątkiem religijnym o podtekście seksistowskim! Skąd ten temat nad talerzem z pomidorówką?
-W dawnych czasach kobiety miały niski status i nikt by im nie uwierzył, gdyby chciały opowiadać o Bogu. Były traktowane niemal podobnie jak dzieci.
-Jak dzieci? -Drążył Dzidek.
-Tak. Nie były równe mężczyznom. Nie były ważne ani wiarygodne.
-Dla mnie bomba!- wykrzyknął Mateo.

30 kwi 2011

-Nakarmiłaś mojego psa? Zapytał radośnie Mateo.
-Hmm... a masz jakiegoś psa?- Szukam gorączkowo danych w głowie. Czyżby coś mi umknęło?
-Nie!-

18 kwi 2011

Wieczorne czułości.

Wzięłam moją osiemnastokilową latorośl na ręce by zanieść do łóżka wśród sapań i odgłosów trzaskania kręgosłupa, oczywiście mojego.
-Dlaczego mnie niesiesz?- Zapytał Dzidek.
-Chcę się nacieszyć póki jeszcze mogę, bo za jakiś czas będziesz już taki duży jak tata i nie będę miała siły cię nosić.
-Będę taki duży jak tata?
-Albo większy.
-Tak.- Skonstatowała dziecina moja.- A ty wtedy umrzesz.
W tym momencie kręgosłup strzelił mi na dobre, z wrażenia.

30 mar 2011

Gdyby kózka nie oglądała, czyli o kałamarnicy, Byłym Narzeczonym i panu Darcy.

Pogrążyłam się w chorobie, poniekąd z własnej woli, choć nie do końca na własne życzenie. Na próżno przestrzegali mądrzy ludzie już w XIX wieku przed zagrożeniami literatury romantycznej, która doprowadza do wzdychań, nadmiernie przyśpiesza bicie serca oraz wywołuje niezdrowe rumieńce na licach młodych niewiast. Wydawałoby się, że białogłowa współczesna (poniekąd nie tak już młoda) nie jest narażona na romantyczne przypadłości- a rozchorowałam się na dobre.

Wizja pana Darcy zadręcza kolejne pokolenia naiwniaczek wraz z okolicznościami odległego wieku, wyszukanego języka, skomplikowanych konwenansów arystokracji z tytułowymi dumą i uprzedzeniem na czele. Truciznę ową sączyłam skwapliwie do ostatniej minuty filmu, czego efektem była nagła zapaść na melancholię. Rzeczywistość (w postaci dwóch de Silviątek) skrzeczała jak zwykle próbując wydobyć mnie ze szponów choroby: walczyła o zabawki, darła książki, domagała się zapewnienia pożywienia oraz innych potrzeb związanych z posiadaniem układu trawiennego- nie pomogło. Tęskniłam za światem powieści J. Austen, marzyłam o balach, grze na klawesynie i innych niepraktycznych zajęciach, byle tylko spotkać jego -ach... Mr Darcy.

Oczywiście byłam i jestem w pełni świadoma, że nawet jeśli pierwowzór postaci istniał, to z pewnością obecnie jest już denatem, poza tym w życiu realnym musiałby okazać się socjopatą ze skłonnościami do sadyzmu. Melancholia jednakże namawiała mnie by wybaczyć, by nie drążyć, by nie szukać rozumowych przesłanek, by poddać się wzdychaniu, marzeniom...odpłynąć... przywdziać zwiewną suknię... iść ku wrzosowiskom...

Jako odtrutkę zaserwowałam sobie "Portret Doriana Garya". Te same okoliczności widziane oczami mężczyzny, dodajmy lubieżnika. Kubeł zimnej wody na głowę po pięknym świecie Austen, dodajmy starej panny. Wilde nie tylko był facetem, był też żonaty, a małżeństwo (jak powiedziała jedna ze stworzonych przez niego postaci) "pozbawia złudzeń". Zatem wyobraziłam sobie Mr Darcy zwiedzającego z Dorianem Londyn, zamroczonego absyntem, zapuszczającego się w jego mroczne sekrety, w bagno rozpusty i zepsucia. Niestety, odtrutka nie okazała się skutecznym środkiem na uromantycznienie. Byłam wciąż w stanie wszystko wybaczyć Panu Darcy by tylko na mnie spojrzał z wyrazem bólu w oczach- wyniku zmagań z własnymi uczuciami, oczekiwaniami jego rodziny i moim niskim urodzeniem.

Za deskę ostatniego ratunku posłużyłam mi rozprawa z afrodyzjakiem w formie dziewiczej. Wzięłam się za bary z kałamarnicą, którą chciałam własnoręcznie przyrządzić. Zwierz bronił się dzielnie; pluł sepią, łypał okiem, bił mackami. W normalnych stanie zdrowia rzekłabym niczym Cezar "veni, vidi, vici" lecz mogłam jedynie nadal wzdychać "Ach, Mr Darcy". Skończywszy rozprawę z kałamarnicą zapakowałam efekt do pudełek i wyruszyłam na randkę z Byłym Narzeczonym.

Pogoda tego dnia sprzyjała melancholii. Wspaniałe genewskie słońce rozlewało się złotem dodając uliczkom uroku. Były Narzeczony czekał na mnie na drewnianym moście nad Rodanem. Miejsce to jest urokliwe, obdarzone szeroki tarasem z malowniczym widokiem na jezioro, fontannę na tle majestatycznych Alp. Były Narzeczony czekał tam właśnie na mnie. Słońce pieściło jego policzki, a wiatr rozwiewał włosy. Zbliżyłam się do niego bujając biodrami- był mną oczarowany. Wtrząchnął kałamarnicę na białym winie, obdarzył mnie kilkoma komplementami nierozbudowanej formy.
Mój były narzeczony nie jest typem à la Mr Darcy. Jest zabawny, towarzyski, lubi tańczyć, nie zmaga się z własnymi uczuciami. Nie jest zdolny do wypowiadania zawiłych zdań obfitych w wyszukane słownictwo. Nie wyznaje mi miłości z cierpieniem w oczach, tylko tak zwyczajnie, naturalnie, po ludzku.
Wieczorem, gdy rozprawiliśmy się z potomstwem, powspominaliśmy czasy, gdy był jeszcze moim narzeczonym, a nie już mężem. Pierwsze randki, wspólne wyjazdy, radości. Uświadomiłam sobie, że nasza historia jest niezwykle piękna, choć nie jest bajką pisaną przez starą pannę. Wyleczyłam się z melancholii.
Niech się pan pocałuje w nos, panie Dracy!

22 mar 2011

Rodzaj sportu narodowego.

Tubylcy wciąż mnie zadziwić potrafią, zaskoczyć- choć to tak powściągliwy naród. Może właśnie owa ograniczoność w gestach i wyrażaniu uczuć musi znaleźć ujście. Może dla nadmiaru energii trzeba znaleźć wentyl bezpieczeństwa nie łamiący kodeksu karnego Konfederacji, bądź prawa jakiegoś kantonu. Może z zupełnie innych powodów...Szwajcarzy grają na loterii, kupują losy, drapią, obstawiają.

Na podstawie corocznych zeznań podatkowych największej tubylczej loterii (nazwijmy ją szwajcarskim totolotkiem) przeciętny mieszkaniec Genewy wydaje na nią ok 600 franków rocznie. Zatem ile realnie wydają gracze, skoro z przypadających na naszą rodzinę 2400, de Silva zaryzykował nędzne 10 w ramach zabawy w pracy. We Fryburgu szacowana suma zbliża się do tysiąca franków- dobrze, że tam n ie mieszkamy. Czułabym się winna, że zamiast trzymać średnią, my naszą uciułaną kaskę ładujemy w wyjazd na narty, bądź inne bzdurki zamiast spełnić społeczny obowiązek. Boje się pomyśleć, że przytaczane kwoty dotyczą jedynie jednej firmy zajmującej się hazardem, co fakt najważniejszej, lecz jest ich przecież więcej. Zatem de facto mieszkańcy Szwajcarii muszą inwestować w marzenia dużo istotniejsze kwoty. W tym miejscu pokorniutko spuszczam głowę bijąc się w pierś- nie ma we mnie ducha sportowca, ani żyłki hazardzisty, ani wiary, ani nadziei, że któregoś pięknego dnia wygram okrągłą sumkę i wszelkie problemy znikną, że nie będę pracować, tylko leżąc brzuchem do góry wpatrywać się w jezioro i górujące nad nim Alpy.
Tubylcy, w przeciwieństwie do mnie, to wszytko mają i drapią, najczęściej monetą. Obskubują farbę by bez odrobiny frustracji nabyć po chwili kolejny los i drapać znów. Taki los przecież niewiele kosztuje, a ile za to można wygrać. Drap, drap,drap...
Tymczasem pewna pani afrykańskiego pochodzenia wygrała w szwajcarski totolotku "pensje na całe życie". Pytana przez dziennikarzy co zrobi następnego dnia po odebraniu nagrody odpowiedziała -Pójdę do pracy.

szczypta francuskiego
gratter-drapać ale też swędzieć

4 mar 2011

...i po feriach.

Ferie w kantonie genewskim dobiegły swego nieuchronnego końca. Dzidek relacjonuje nam powrót do szkoły. Aby tradycji stało sie zadość, ich wychowawczyni wypytywała dzieci gdzie były i co robiły podczas ferii.
-Tylko ja z całej klasy byłem na nartach.- opowiadał Dzidek jakby z wyrzutem, bo ogólnie nie lubi się wyróżniać wśród rówieśników.
- Nikt inny nie był na nartach? To co robili twoi koledzy.
- Tiago był w polulalii, to taki kraj, a Adriano był McDonaldzie.

28 lut 2011

Zaśpiewaj mi mamo.

Czasem człowiek musi inaczej się udusi! Nucę zatem sobie, podśpiewuję pewien szlagier "I'm a single lady, u-u-u".
-Cicho! Cicho!-Krzyczy Mateo.
-Nie śpiewaj tego. Nie lubię jak śpiewasz coś, czego nie rozumiem.-Dodał Dzidek.
-To co mam śpiewać?
-A my nie chcemy uciekać stąd. Krzyczymy w szale...- zaintonował Dzidek.
-i pokory..nie chcemy stąd...-wtórował Mateo- ...stanął w ogniu nasz wieki dom, dom dla psychiii ...i chorych...
Dalej śpiewaliśmy wspólnie, każdy jak umie. De Silva spojrzał na nas z uśmiechem -Dom wariatów.

13 lut 2011

Mama jest naga!

Czym jest intymność Młodej Matki, ba czy w ogóle istnieje? -odważę się zapytać. Nie myślę w tej chwili jedynie o "nieszczęsnym" karmieniu piersią, które (co wszyscy wiedzą) zdrowe jest i niezbędne do prawidłowego rozwoju...bla, bla... i do tego na żądanie dziecka ma być stosowane, ale z drugiej strony, według licznej grupy przedstawicieli naszego gatunku, winno być skrywane, bądź niewidoczne. Nie, okres tego rodzaju więzi z dzieckiem w naszej rodzinie minął, póki co.

Młoda Mama prawa do intymności nie ma w ogóle, śmiem sądzić, poza tymi nielicznymi chwilami, gdy jej potomstwo śpi, a i wtedy nie zaskakuje jej para ciekawskich oczu, które jednak nie zasnęły, bądź właśnie się przebudziły. Oczy zaś obserwują Matkę w sytuacjach, w których nikt oglądany być nie lubi, a znajdująca się pod nimi buzia formułuje wówczas najdziwniejsze hipotezy okraszając je tysiącem pytań. Głowa od tych oczu nie rozumie, iż razem z pozostałymi członkami ciała ma się udać do swojego pokoju.

Można by pomyśleć, że chodzi mi o zdrożne sytuacje, o coś gorszącego, lub o zawoalowaną mniej czy też więcej pruderię. Nie o nagiej intymności myślę, albo jej gołych siostrach myjących się pod prysznicem, przebierających się w sypialni.
Młodą Matkę dzieci zmuszają do dzielenia się swoją prywatnością, nie tylko z nimi, z resztą świata również. Zdaniem pociech, matka jest dobrem wspólnym, może wręcz narodowym i jako takie winna być użytkowana. Upublicznia się zatem owo dobro np na zakupach, gdy nierozsądnie chce przymierzyć "nowy ciuch". Poci się dobro narodowe wbijając boczki i sadełka w sukienkę (wydawać by się mogło właściwego rozmiaru, lecz jakby przymałą). Wtedy to właśnie dziecię odchylając kotarę na roścież rzuca bezcenne "Mamo, ten pan się na ciebie patrzy". Z narodowego staje się zatem dobrem publicznym, w dodatku zgiętym w pół, bezgłowym za to z charakterystycznie wypiętym zadkiem.
Bywa, że latorośle pozbawiają intymności publicznie wyciągając na światło dzienne ponure sekrety rodzinne jak: "Mama przypaliła kaszę", "Mama się maluje w łazience" lub perfidny cios w czuły punkt "Mama zjadła czekoladę". Dzieci wyjawiają największe sekrety. Papugują miny, naśladują mimikę, sypią cytatami z rodzicielki jak z rękawa. Obnażają mamine słabości, zachcianki, całą jej intymność aż po najdrobniejszy detal.
Matka kilkulatka jest publicznie obnażana. Pozbawiana prawa do intymności, sekretów, sekrecików, chwil, w których nikt nas nie ogląda i można przyjąć wygodną, aczkolwiek może nie do końca elegancką pozę. Staje się obdarta z intymność i nie dziwi jej dlaczego w pewnej bajce o niewidzialnych szatach to właśnie dziecko krzyknęło ""król jest nagi!"