29 paź 2007

Pierwszy dzień w przedszkolu.

Dziś nasz pierworodny odbył swój pierwszy samodzielny pobyt w przedszkolu czy też żłobku, jak kto woli. Pozostawiłam Dzidka w nowym miejscu, wytłumaczyłam, że się oddalam na jakiś czas. Miałam zadzwonić po kilkunastu minutach do pań w celu sprawdzenia samopoczucia syna w nowych okolicznościach.
Już 5 minut po moim wyjściu z przedszkola poczułam nerwowe kłucie w żołądku. Umówiłam się z mężem na kawkę, na której koiłam me matczyne serce pełne lęku. Po telefonie kontrolnym uspokoiłam się. Dzidek bardzo dobrze zniósł rozłąkę i przebywanie w nowym towarzystwie. Zero płaczu, stresu czy negatywnych uczuć. Dostałam od pań dyspensę na jeszcze dobra godzinę.
Gdy odbierałam synka poinformowano mnie, iż dzielnie układał puzzle z panią i powtarzała francuskie słowa. Poczułam się bardzo dumna z mojej pociechy. Dzidek zaś wyraził chęć odwiedzenia przedszkola dnia następnego. Zatem jutro planuję buszowanie po sklepach i uzupełnienie jesienno-zimowej garderoby:)
Pozostała mi jeszcze odpowiedź na pytanie, kto od kogo bardziej musi się "odpępowić"; Dzidek ode mnie, czy raczej ja od niego.

26 paź 2007

Czarne kontra czerwone.

Przed oknami naszego mieszkania rosną piękne topole, które od pewnego czasu są świadkiem zaciętej wojny między ugrupowaniem czarnym i czerwonym. W zasadzie można powiedzieć, że drzewa stały się swoistym poligonem. Zaś wszystkiemu winne jest osiedle domków jednorodzinnych uposażone ogródkami z leszczynami.
Otóż orzechy laskowe stały się iskrą zapalną konfliktu między dwoma wiewiórkami; czarną i czerwoną. Nie wiem, czy wam wiadomo, iż rasa czarna jest silniejsza i stopniowo wypiera rudzielce w Europie. Sprawa zatem nie jest błaha, gdyż o konflikt rasowy chodzi.
Tak oto pod koniec lata zaczęła się wiewiórcza walka pełna zwrotów akcji, przebiegłych manewrów, pogoni i ucieczek. W skrytości serca jak i z sentymentu kibicowałam rudzielcowi, jednak było widać, że jest zdecydowanie słabsza od konkurentki.
Mamy jesień w pełni i po odwiedzinach przed oknem wnioskuję, iż woja się zakończyła sukcesem czarnej, gdyż ostatnio tylko ją widuje buszującą wśród topoli i leszczyn. Trochę mi szkoda przedstawicielki naszego rodzimego gatunku. Może jednak nic jeszcze nie jest przesądzone.
Obserwując zaś ten wiewiórczy konflikt, doszłam do wniosku, że naturalnym prawem świata jest walka czerwonego z czarnym niezależnie od scenerii czy okoliczności.

23 paź 2007

Dumna

Jestem dumna z moich rodaków. Wszystko z powodu wyborów. Nie zamierzam się wdawać w politykę, na której się bardzo nie znam. Chodzi mi o objawy dojrzałości jakie zaobserwowałam u Polaków.
Po pierwsze frekwencja. Bardzo dziękuje tym wszystkim, którzy zagłosowali. To wspaniałe, że nie jest nam wszystko jedno, że nam zależy i że tak wielka rzesza osób podjęła odpowiedzialność za Kraj.
Druga sprawa to na kogo głosowaliśmy. Pierwszy raz od 89 roku nie ma w sejmie oszołomów np Partii X, Partii Przyjaciół Piwa, Samoobrony, LPR, UPR etc. Wybory wygrały ugrupowania z prawdziwego zdarzenia, osoby z doświadczeniem i z pewną znajomością funkcjonowania państwa. Oczywiście nie jest to mój wymarzony skład parlamentu. Wolałabym, aby był inny rozkład sił a są też osoby, których najchętniej w ogóle bym nie widziała u władzy. Jednak w gruncie rzeczy podobne ugrupowania występują w tzw dojrzałych demokracjach, więc widać, że my, jako kraj wolny, też dojrzewamy.
Jestem pełna optymizmu, może nie do nowego rządu tak w 100% ale w stosunku do Polaków, bo te wybory udowodniły, iż potrafimy podjąć decyzję i mimo wątpliwości porzucić obojętność.

20 paź 2007

Nowoczesna kobieta jest ZEN.

Nowoczesna kobieta jest Zen, niezależnie od tego, co ten termin oznacza. Istnieją rzeczy i sytuacje, które jej po prostu nie wypadają. Tak na przykład nie wypada nowoczesnej kobiecie nie chodzić na fitness, nie depilować nóg, nosić beret czy posiadać naturalny kolor włosów. Powinna też orientować się we wschodnich tajnikach medytacji, urządzeniu mieszkania, trendach mody i ciekawostkach nowoczesnej kosmetologii. Kolejną cechą jest deklaracja olbrzymiej niechęci do gotowania oraz posiadania potomstwa. Współczesne posiadaczki chromosomów XX afiszują się zatem znajomością kuchni orientalnej ale polskie pierogi czy schabowy wywołują u nich gęsią skórkę lub inną reakcję alergiczną. Znają się na wyszukanych potrawach ale same we własnym domu poprzestają na grzankach z nowoczesnego tostera firmy zachodniej.
Pogarda do gotowania jest też związana z odwiecznym liczeniem kalorii i uważaniem na linię. Oj tak, zdecydowanie nowoczesna kobieta jest wiecznie głodna. Je z poczuciem winy, więc stara się tej czynności poświęcać jak najmniej czasu. Zamiast rozkoszowania się czymś pysznym (i niestety wybitnie kalorycznym), woli opowiadać koleżankom o swej awersji do gotować oraz jakim marnotrawieniem czasu jest przygotowanie przysłowiowej pomidorówki ze śmietaną.
Ja sama zaś chyba nie należę do grona nowoczesnych kobiet. Uwielbiam pichcić i jeść potrawy domowej roboty. Rozumiem jednak rezygnację wynikającą z rutynowego siedzenia przy garach i niekończącej się opowieści gotuj-zmywaj. Nic tak nie zabija pasji jak przymus jej codziennego wykonywania. Mimo wszystko lubię poświęcić trochę czasu na domowe jedzonko efektem czego Mężulek powie miłe słowo o mojej kuchni a ja sama zjem coś smacznego np pierogi ze śliwkami.

18 paź 2007

Wybory.

Ach...wybory. My na nie pójdziemy, mimo wątpliwości i rozczarowań polską sceną polityczną. Natomiast niesamowite jest, jak podzieleni są ludzie i jak ten temat wywołuje szereg emocji. Moja Babcia np obraziła się na mnie z powodu deklaracji, że nie będę głosować na tą partię co ona. Próbowała mnie namawiać prośbą i groźbą, aż w końcu rzuciła słuchawkę. Ktoś powie, że starsi ludzie bardziej przeżywają wyborcze dylematy. Fakt, moja Babcia z wielkim zapałem namawia mnie, twierdząc, że pozostali to Żydzi i komuniści (nie pomnę, że kilka lat wcześniej z podobnym obłędem popierała Kwaśniewskiego.) Jednak polityka wywołuje szereg zagorzałych (i jałowych w gruncie rzeczy) dyskusji w wielu domach.
Skąd ta agresja u nas wszystkich? Czy może winny jest obecny sposób prowadzenia kampanii wyborczych; niekończące się ataki, wyciąganie brudów i wzajemne obrzucanie się błotem? A może do głosu dochodzi nasza narodowa cecha zapalczywości, bo co jak co, ale każdy Polak najlepiej się zna na medycynie, polityce i wychowani dzieci, zwłaszcza cudzych.
Przypomniała mi się rodzinna historia, gdy po wybuchu wojny do domu pewnej ciotki przychodzili sąsiedzi i rozprawiali z wujem o polityce. Nikomu nie przeszkadzało, że nie umieją poprawnie wypowiedzieć nazwisk głów państw zachodnich ani wskazać na mapie położenia Anglii, Francji nie mówiąc o Japonii. Rozprawiali o polityce a przy okazji przejadali i przepijali zapasy ciotki, o które nie było łatwo w tamtych trudnych czasach. W końcu ciotka powiedziała mężowi, że dla niej jest ważne jedzenie dla dzieci a nie jałowe dyskusje z podpitymi sąsiadami. Wuj zatem zbił żonę za brak uczuć patriotycznych, bo to przecież o Polskę chodziło. Dziś zaś wiemy, jaki te rozmowy sąsiedzkie wpływ na przebieg wojny miały.
Mam wrażenie, że obecne darcie kotów z powodu tego, co jeden pan o drugim powiedział, jest równie owocne, co pogaduchy wuja z sąsiadami. Dyskusje nikogo nie przekonają, bo przecież każdy z nas zna się najlepiej na polityce. Zatem czy negatywne emocje przy rodzinnym stole są potrzebne?

15 paź 2007

Dni polskie w Genewie.

Podczas ostatnich trzech dni odbyło się święto polskie w Genewie. Program urozmaicony był wykładami np o Conradzie, prezentacją polskich filmów, sztuki, literatury i oczywiście naszej wspaniałej kuchni.
W ramach zaznajamiania Dzidka ze spuścizną dóbr kultury narodowej zabraliśmy go do kina na film "Reksio". Oczywiście główny bohater jak i jego perypetie zrobiły olbrzymie wrażenie na naszym synku. My natomiast mogliśmy odbyć cudowną podróż w świat dzieciństwa a przy okazji przypomnieć sobie kunszt z jakim "Reksio" jest wykonany. Dajmy na to np czołówkę, która stanowi majstersztyk; Reksio uderzający pokrywkami, robiący zdjęcia czy montaż nożyczkami. Cudo!
Po tej uczcie koneserów kina ojczystego udaliśmy się na degustację do karczmy polskiej, gdzie ja oddawałam się kontemplacji wręcz boskiego bigosu a mój Mężulek żurku, który mniej go zachwycił.Ach...smak tego bigosu będzie mnie jeszcze odwiedzał wieczorami.
Zatęskniłam do tradycyjnej polskiej kuchni i nie mogę się już doczekać przyjazdu na święta. Fakt, że ostatnio w naszym domu królują potrawy tradycyjnie polskie ale nie ma jak kapusta zakiszona przez mojego Tatę, pasztet z zająca maminej roboty, tradycyjny twaróg, dżem i wiele innych.
Jeżeli zaś chodzi o akcenty polskie w Szwajcarii, to jeszcze nie koniec. W przyszłą niedzielę wybieramy się zagłosować, co wiąże się z wyjazdem do Berna, czyli najbliższego punktu wyborczego. Przy okazji odwiedzimy Misje polską i piknik, na którym, mam nadzieję, zastać wyborny bigosik.

12 paź 2007

Kurą domową być.

Dziś wspominam sobie kurs przedmałżeński, który odbyliśmy razem z moim "byłym narzeczonym". Kurs był porządny; mieliśmy wykłady z psychologiem, lekarzem oraz realnymi małżeństwami. Podczas jednych zajęć padło pytanie, czy któraś z pań mogłaby się spełnić w roli tzw żony w domu. Ciarki przebiegły mi wówczas po plecach- brrr ja raczej nie. Siedzenie w domu, walka z rozwrzeszczanymi bachorami, gotowanie, pranie, sprzątanie, oglądanie w telewizji przepisów na usuwanie plam z wiśni i wieczne czekanie na powrót męża do domu to zdecydowanie nie są moja domena. Gdzie luz, gdzie życie, gdzie rozwój własnej osoby? Wtedy jedna z dziewczyn odpowiedziała, że ona by tak potrafiła, pod warunkiem, że mogłaby się zajmować czymś jeszcze poza domem, mieć swoje hobby. Jej odpowiedź wydała mi się rozsądna ale nie przekonująca. W owym czasie myśl o posiadaniu np potomstwa, zdecydowanie mnie odstraszała.
Kilka lat później specjalnie wybrałam pracę, w której mogę liczyć na urlop wychowawczy. Z pełną premedytacją zdecydowaliśmy się na posiadanie Dzidka.
Dziś mijają 2 lata z hakiem odkąd nie pracuję i "siedzę w domu". Posiadanie potomstwa nie przeszkadzało nam w wyjechaniu za granicę kraju, podróżowaniu, poznawaniu nowych ludzi i miejsc. Na co dzień szkolę mój francuski nie tylko na kursie ale też ot choćby podczas wizyty u pediatry. Mam też czas na hobby, choć czasem brak mi na nie sił. Udało mi się zorganizować namiastkę pracy- prowadzę gimnastykę dla innych mam obarczonych małymi dziećmi i dzięki życzliwej przyjaciółce, napisałam kilka artykułów do gazety na tematy zawodowe. Zaś wieczorami chodzę na spotkania filmowe i kurs tanga argentynkiego.
Jestem spełnioną "kurą domową", spędzam ciekawie urlop wychowawczy. Nie mam rozterek dziecko-praca. Jestem szczęśliwa, wyluzowana i czuję, że naprawdę żyję.

8 paź 2007

W góry z małym dzieckiem

Idziemy w góry z naszą pociechą. Co jest potrzebne, o czym warto pamiętać?
1. Nosidło turystyczne to fantastyczna sprawa. Jest ich olbrzymia ilość na rynku. Osobiście mogę polecić firmy zajmujące się produkcją sprzętu sportowego, gdyż ich produkty są ergonomiczne i bardzo wygodne zarówno dla noszącego jak i noszonego. Są też nosidła marek znanych z artykułów dla dzieci, moim zdaniem jednak, są gorsze (mają mniejszy udźwig, mniej regulacji dla dziecka i rodzica). Pozostaje jeszcze kwestia ceny i tu nosidła turystyczne tracą na urodzie.
Najważniejsze pytanie, jak mi się wydaje, to ile chcemy chodzić z dzieckiem i jak często? My mamy góry pod nosem i naprawdę eksplatujemy nasze nosidło. Zatem porządny sprzęt nam się przydaje a przy okazji wyjazdów nad morze też się sprawdził. Co powinnno posiadać nosidło? Moim zdaniem dużą możliwość regulacji wysokości siedziska dla dziecka (bo ono przecież rośnie) i dla rodzica, pas biodrowy dla noszącego, szerokie szelki na ramionach, daszek osłaniający od słońca, nóżkę umożliwiającą stabilna stanie na podłożu (dzięki czemu jedna osoba może wygodnie obsługiwać dziecko, karmić je etc).
2. Ubiór dziecka musi uwzględniać to, że nasz berbeć się nie rusza. My chodząc po górach rozgrzewamy się i nie czujemy ani wiatru ani chłodu. Nasze odczucia nie są zatem miarodajne. Brzdąc musi zdecydowanie być cieplej ubrana od nas.
Dzieci, które już dobrze chodzą, mogą nie być zainteresowane samym siedzeniem na plecach rodziców. Dlatego dobrze jest zaopatrzyć dwulatka czy trzy latka w buty nadające się na spacer górskim szlakiem.
Kolejna sprawa to duża zmienność warunków pogodowych w górach. Warto ją uwzględnić pakując zapasowe ubranie. Ale tego chyba nie trzeba tłumaczyć miłośnikom włóczęgi.
3. Długość trasy, moim zdaniem, zależy najbardziej od możliwości dziecka. Z reguły młodsze dzieci mają więcej cierpliwości i można z nimi pokonać dłuższe odcinki. Tak było w przypadku naszego Dzidka. Gdy miał ok. roku mogliśmy iść 2 godziny bez przerwy, potem krótki popas, rozprostowanie kości i znów na szlak. Obecnie nasz dwuletni syn wytrzymuje w nosidle do 1,5 godziny a potem chce iść o własnych siłach, co bardzo opóźnia tempo wycieczki i musimy planować pod tym kontem trasy krótsze oraz łatwiejsze technicznie.

7 paź 2007

W Alpach spadł śnieg.

W Alpach spadł już śnieg, co czyni dalsze wyprawy w nie niemożliwe. Szkoda troszkę ale z drugiej strony niedługo będę otwarte kurorty narciarskie w tych samych miejscach, po których łaziliśmy. Oczywiście dla maniaków nart istnieje możliwość całorocznego szaleństwa wysoko na lodowcach. Oficjalnie jednak sezon rozpoczyna się w połowie listopada, czyli za około miesiąc.
Na otarcie łez pozostaje nam Jura-masyw mniejszy ale za to położony od nas bardzo blisko. Jura przypomina wyglądem Karpaty. To tu odkryto skamieniałości, które pochodziły z nieznanego okresu w dziejach Ziemi. Okres ten nazwano więc od gór Jurą. Później inne masywy narodzone w tym samym czasie, wtórnie okrzyknięto Jurą np. naszą Krakowsko-częstochowską.
Najwyższy szczyt le Recultet ma wysokość ok. 1718m i rozpościera się z niego przepiękny widok na Genewę, jezioro Genewskie oraz Alpy z Mont Blanc. Dolna część gór porośnięta jest lasem, w który jesienią występują w dużych ilościach rydze. Klimat jest cieplejszy niż w Polsce dlatego dłużej można liczyć na wycieczki piesze. Gdy zaś na dobre zagości zima, można w Jurze uprawiać narciarstwo z preferencją biegowego. Występuje tu bowiem olbrzyma ilość przepięknych tras. Ja, co prawda, nie biegam na nartach, ale mój ukochany Małżonek tak i to od niego pochodzą te informacje.

6 paź 2007

Zachwyt

Kolejnym stanem macierzyństwa jest bezdyskusyjny zachwyt nad własnym potomstwem. Od wczesnych dni swego życia oczarowuje ono nas i nie mamy wątpliwości, że nasz syn czy córka są ucieleśnionym cudem. Prawdopodobnie z tego powodu jesteśmy w stanie wiele dla nich zrobić i poświęcić.
Jak każda matka, ja też posiadam wspaniałe, fenomenalne dziecko. Gdy patrzę na mojego syna zachwyca mnie wszystko z nim związane; jak rysuje, jak żartuje, jak uczy się mówić, jak śpiewa, tańczy czy jak z zapałem poleruje swój stoliczek. Tak oto mam przed sobą najpiękniejsze i najcudowniejsze dziecko na świecie. Z każdym dniem coraz bardziej przekonuje się o jego genialności. Wszystko co robi Dzidek jest wspaniałe i niezwykłe. Kolejne chwile przynoszą wciąż nowe umiejętności oraz zainteresowania. Oczywiście moje życie nabiera przez te nowości koloru, bo też dzień za dniem rodzą się coraz bardziej skomplikowane metody doprowadzania mnie do rozpaczy.
Pocieszam mnie myśl, że wychowanie małego geniusza nie jest łatwe i niesie ze sobą dużo wyzwań.
Sama jestem pokoleniem wychowywanym metodą zimnego chowu. Nie dorastałam w przekonaniu własnej niezwykłości, bo w zasadzie się mną nie zachwycano. Może i dobrze a może i nie. Jednak osobiście czuję wielką potrzebę okazywania Dzidkowi, jak bardzo jest dla mnie cudowny. Chcę, żeby żył w przekonaniu, że dla nas -jego rodziców, stanowi największy skarb i niezależnie od tego, jak potoczą się jego losy, zawsze będzie naszym niepowtarzalnym, najpiękniejszym dzieckiem.

4 paź 2007

Rozpoczełam kursy językowe.

Zapisałam się na kurs francuskiego i angielskiego. Zajęcia zaczęły się w tym tygodniu. Mają miejsce w Colege de Voltaire-olbrzymim budynku z dość zawiłą architekturą, jak się okazało. Nic to jednak dla mnie, gdyż dostałam szczegółową rozpiskę z numerem sali, piętrem oraz nazwiskiem profesora.
Na francuski przyszłam wcześniej, znalazłam rzeczoną sale nr 215 na drugim piętrze i czekam. Pusto coś a w pewnym momencie, jakiś całkiem przystojny facet pyta mnie, czy jestem kursantką. Poinformował mnie, że muszę opuścić budynek z powodu jego zamknięcia na głucho za kilka minut. Pokazuję mu zatem kartkę z rozpiską. Fakt wszystko się zgadza, tylko że zajęcia odbywają się w innym skrzydle (czego mi nie przekazano). Przy okazji facet okazuje się być moim profesorem francuskiego. Idziemy więc razem na zajęcia do innego skrzydła.
Półtorej godziny później ma mnie podwieźć nowo poznana Włoszka mieszkająca w tej samej miejscowości co ja. Jednak ta gubi klucze od samochodu, które w końcu odnajdujemy w stacyjce jej otwartego, super wypasionego mercedesa. A ja mam kulturalną podróż na skórzanych siedzeniach późnym wieczorem do domku. Kolejny szczęśliwy zbieg okoliczności tego dnia.
Wczoraj miałam angielski. Za każdym razem wymieniamy się Dzidkiem, gdy mężulek wraca z pracy. Jednak tego dnia mamy problem logistyczny i od rana wiem, iż mogę się spóźnić na kurs. W końcu docieram 5 min po czasie i jestem jedyną osoba oprócz prowadzącej. Przez całe 1,5 godziny mam więc fartem indywidualne konwersacje z native speaker. Gada nam się super, spędzam czas miło i pożytecznie. Na sam koniec okazuje się, że obie się pomyliłyśmy a kurs angielskiego zaczyna się wyjątkowo dwa tygodnie później.
Jestem roztargniona ale też mam wielkiego farta, nie sądzicie?

2 paź 2007

Uczucia Macierzyńskie konrta dwulatek.

Oglądam program o pewnej kobiecie, której odebrano dziecko z powodu znęcania się nad nim. Bohaterka próbuje za wszelką cenę odzyskać synka, tłumaczy że, bardzo go kocha, nie potrafi żyć bez niego, że się zmieniła i więcej mu krzywdy nie zrobi. Gotowa jest na wszystko, aby dziecko jej oddano.
Czy jej wierzę? Tak sądzę, iż kocha swojego berbecia, jednak nie oto chodzi w macierzyństwie. Na straży bezpiecznego rozwoju Dzidka nie stoi bowiem moja miłość ani uczucia sympatii, jakimi go darzę. W konfrontacji z dwulatkiem bardzo szybko okazuje się, jak ograniczona jest moja miłość, jak szybko kończy się zrozumienie i cierpliwość. Jedyne co, pozostaje w mej wyjałowionej (wrzaskiem, tupaniem, niszczeniem książek, pluciem jedzeniem) świadomości to resztki zdrowia psychicznego i to one właśnie chronią Dzidka przed utratą życia lub trwałym kalectwem. Bynajmniej nie moje niedoskonałe uczucia macierzyńskie.
W chwilach głębokiego kryzysu zastanawiam się, kto podmienił mojego cudownego syna na to dziwne stworzenie siejące zniszczenie i chaos. A gdy jest już naprawdę bardzo źle, wyobrażam sobie co, mogłabym zrobić mojemu dziecku, gdyby zabrakło mi owych strzępków opanowania. Makabryczne sceny rodem z amerykańskich filmów kategorii B przewijają się przez mój wyczerpany umysł. Wtedy przychodzi moment ocucenia, bo przecież kto w tym duecie jest dorosły i kto powinien okazać opanowanie? Oczywiście ja, a nie targany emocjami Dzidek. On właśnie uczy się radzić sobie z stresami dnia codziennego, ja powinnam to już umieć.
W końcu nawet najgorszy kryzys przemija a Dzidek wraca do osobowości mojego cudownego synka. Mówi do mnie per "kochana mamusiu" a ja zastanawiam się, czy mogłabym żyć bez niego.

1 paź 2007

Dobra książka, dobry film.

Z różnych okazji trzeba napisać lub powiedzieć tzw. parę słów o sobie. Wtedy przysłowiowy ktoś stwierdza, że lubi dobra książkę i dobry film. To jest stały i bardzo powszechny element samoprezentacji. Tylko co znaczy?
Z drugiej strony, jeśli większość ludzi się podpisuje pod preferencjami dobrego filmu, to kto nabija kina na seansach amerykańskiej sieczki o urywaniu głów i innych członków ciała piłą mechaniczną? Kto kupuje tandetne romanse i kryminały z cycatą blondynką na okładce?
Przecież trudno jest powiedzieć o sobie, iż uwielbiam mydlane opery i przed nimi spędzam większość czasu zaś twórczość Zanussiego mnie nudzi i męczy. Dużo łatwiej powiedzieć, że lubię dobry film-jest dobry, bo ja go lubię. Przecież gdyby, taki nie był, to bym go nie oglądał. Zupełnie jak z winem. Dlaczego tanie wino jest dobre? -Bo jest dobre i tanie.
Może zatem gdy, się przedstawiamy trafniej jest użyć formy-lubię filmy, które oglądam oraz książki, które czytam (o ile czytam cokolwiek). Jeśli nie, lepiej pozostać przy zwrocie "dobrej książki", który nie musi oznaczać jej czytania. Po prostu lubię dobrą literaturę, a co z nią robię to, jest już moja sprawa.