30 mar 2009

O pewnym święcie w Wielkim Poście oraz innych rytuałach.

Wśród wydawanego przez Dzidka potoku słów jest jedno, które traktuje on z namaszczeniem, pietyzmem godnym jedynie sfery sacrum. Każdą formułowaną sylabę przepełnia fascynacja, bezwarunkowa miłość oraz nutka tęsknoty. Wypowiadając to słowo Dzidek ścisza zawsze głos i jedwabiście szepce. W moich wyobrażeniach, kapłani żydowscy z takim właśnie namaszczeniem wypowiadają Imię Najwyższego. Tym jedynym, świętym dla Dzidka słowem nie jest bynajmniej "mama", jest nim "czekolada". Nic innego nie spotkało się aż z taką czcią naszego syna, a zarazem z niezaprzeczalnym pożądaniem.

Czekolada wywoływała silne uczucia od zawsze. Jeszcze kilka wieków temu podzieliła Kościół, a dokładniej rozważania o jej konsumpcji w Wielkim Poście. Spór toczono zażarty, choć "złoto Majów" używano wówczas głównie w celach zdrowotnych, jako napój regenerujący.

W historii namiętnego związku człowieka z czekoladą można wymienić wszystkie sposoby konsumpcji. Pierwotnie palono ją w papierosach i wdychano, później pito na gorąco, jedzono na pikantnie, potem na słodko, by w końcu zastosować ją w kosmetyce i wcierać w skórę w postaci mikstur rozmaitych. Dla wielu narodów ziarna kakaowca stanowiły skarb, dla wielu produkt wagi państwowej. Wśród nich nie sposób pominąć Szwajcarów.

Wyroby czekoladowe dla Szwajcarów są sprawą najwyższej wagi oraz dumy narodowej, co mogliśmy potwierdzić w sobotę. Otóż nawiedziliśmy coroczne święto czekolady w Versoix, nie zważając na historyczne wątpliwości związane ze złotem Majów i Wielkim Postem. Uczta była to nie tylko dla podniebienia, ale też dla innych zmysłów. Prześcigano się w dbałości o piękno ekspozycji, pomysłach, rzeźbach z czekolady oraz w różnorodności słodyczy czy czekoladek, które wbrew obiegowym opiniom, nie zawsze były słodkie. Właśnie te niesłodkie, pikantne praliny z chili zdobyły moje serce, zaś ich krewniaczki z soczystymi kawałkami imbiru śnić będą mi się po nocach jeszcze długo, długo...

Wyroby prezentowane w Versoix niczym nie przypominały sprzedawanych w PRL'u czekoladopodobnych. (W tym miejscu pokuszę się o dygresję, iż w zasadzie wszystko w PRL'u było "podobne"; maluch był "samocho-dopodobny", na pierwszą komunię mama nabyła mi sandały "buto-podobne", gdyż prawy wykonano z innego koloru skóry niż lewy, nie wspominając o ustroju "demokratyczno-podobnym" z 99% frekwencją wyborczą.)
Czekoladki na festynie były produkowane w małych, rodzinnych cukierniach i gro prac wykonano ręcznie. Oczywiście fakt ten znajduje odbicie w cenie, jednak doznana przyjemność jest jej warta. Zamiast czterech, zjemy jedną pralinkę, ale za to wyborną. Ach chili, ach imbir!

Między zachwytami dzieci i degustacją wspominałam różne obrzędy związane z czekoladkami w mojej rodzinie. Rzecz tyczy się bombonierek, cioteczek oraz mojej kochanej Babuni. Na okolicznościowe "herbatki" ciotunie nie przychodzą z gołą ręką, bo przecież tak nie wypada i wręczają sobie drobne upominki, głównie czekoladki. Jak wiadomo nikt ich nie otwiera, tylko częstuje gości ciastem domowej roboty, zaś dostany prezent przechowuje na inną okazję, gdy sam zostanie na herbatę zaproszony. Tak narodziła się w rodzinie tradycja "bombonierek przechodnich", które krążą od domu do domu i czekają bądź na wizytę u lekarza (gdy rodzina na dobre traci z nimi kontakt), bądź na upłynięcie daty ważności, gdy zostają pożarte. Z upływem czasu, wzrok Babuni jak i cioteczek stracił ostrość, stąd bombonierki wędrują bez końca, bo żadna z nich odczytać napisanej drobnym drukiem daty nie potrafi.

Dla Dzidka czekolada zasługuje na własne święto, koniecznie połączone z degustacją. Choć jeszcze nie zna ani długiej historii jej wykorzystywania przez rodzaj ludzki, ani regionalnych tradycji z '"bombonierką przechodnią" włącznie to, nie zdziwią go żadne obyczaje. Wiadomo czekolada to magiczne, "święte" słowo, zatem każdy rytuał jest uzasadniony.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Zachwyt czekoladą jest dla mnie nie zrozumiałem. W dzieciństwie, gdy zamawiałem lody zawsze wyraźnie mówiłem, że nie chcę czekoladowego.Był on niedobry. Być może ten fakt wpłynął na moje postrzeganie czekolady. Duże znaczenie miało i chyba ma skojarzenie czekolady z kawą(to ciemne i to ciemne i gorzkie)
Co nie znaczy, że nie jadam czekolady w wersji +.
p

Gabi pisze...

A ja do tej pory nie spotkałąm osoby, która by czekolady nie lubiła. Pytanie zawsze tyczyło formy podanie (gorzka, mleczna, pikantna, słodka, na gorąco etc).