15 mar 2009

A.Stróż i przydasiowa torba.

Zbliżała się 12, czyli ostatni dzwonek, by wyjść z domu i odebrać Dzidka z przedszkola. Wślizgnęłam się w płaszcz, zakutałam błyskawicznie Mateo w kombinezon.
-Bierzesz torbę? -Zapytał A.Stróż.
-Nie mam czasu, muszę już wychodzić. Spóźnię się na autobus i będzie klops.-Rzuciłam mu w pośpiechu.
Wzięłam syna na ręce, zbiegłam niemalże po schodach. A. snuł się za mną burcząc coś o bilecie miesięcznym, który został w torbie (zwanej przez nas przydasiową z uwagi na rozliczne utensylia w niej przechowywane).
-Zamiast marudzić, mógłbyś coś zrobić w sprawie windy reperowanej już 3 tydzień z rzędu.-Szturchnęłam go w ramię. Zapakowałam Mateo do wózka i popędziłam na przystanek. Uf, zdążyłam.

Odebrałam Dzidka, poszliśmy na przystanek powrotny. Czekaliśmy, czekaliśmy, autobus nie przyjeżdżał, natomiast zaczęło padać, a Mateo z coraz większą niecierpliwością domagał się obiadu. Czas mijał, jeździłam tam i z powrotem wózkiem próbując oszukać głód syna.
-W torbie przydasiowej są na takie okazje chrupki kukurydziane.-Zaznaczył A. Stróż z lekką satysfakcją.
-Powinniśmy być już w domu. Coś jest nie tak z tym autobusem.
-Powinniśmy wziąć torbę.-Odparł z pobłażliwym uśmiechem.
Nasze droczenie przerwał Dzidek obwieszczając, że jedzie jakiś "nie nasz" autobus. Faktycznie numer się nie zgadzał. Kierowca poinformował mnie, że przyjechał w zastępstwie z powodu awarii "naszego autobusu" oraz że jedzie do zajezdni. Zakomenderowałam wsiadanego.

Na następnym przystanku zebrał się spory tłumek oczekujących, który niecierpliwie wyglądał środka transportu. Tłumek wyglądał dość kuriozalnie, gdyż tworzyła go grupa 30-35 albinosów, w tym samym wieku, zaś różnej płci. Każdy trzymał w garści niewielka walizkę i wgapiał blade ślepia w zbliżający się autobus. Albinosi przypominali mi do złudzenia dzieci z filmu "Wioska przeklętych" (Village of the Damned). Brakowało im tylko świecących oczu.
Kierowca, chyba też oglądał ten horror, bo zatrzymał się 30 metrów przed przystankiem. Kazał mi wysiąść mówiąc, że on musi już wracać do zajezdni i że prawdopodobnie za 20 minut przyjedzie autobus odpowiedniej linii. Pomógł mi wysiąść i oddał się rozmowie przez krótkofalówkę.

-Chyba nie o tą sama zajezdnie wam chodziło. -Rzekł A. Stróż jakby rozbawiony.
-O nie, tego już dość! Dzieci są głodne, do domu daleko... Potrzebny mi plan awaryjny. Może pójdziemy do najbliższej restauracji...
-A jak zamierzasz zapłacić? Przypominam, że mamona została w domu, w przydasiowej torbie, razem z chrupkami, z resztą. -Rzekł A. drapiąc się po piórach.
-Dobrze, już dobrze. Powinnam wziąć ze sobą torbę. Jako matka Polka winnam być przygotowana na każdy kataklizm, nawet na awarie transportu szwajcarskiego słynnego z punktualności. Zadowolony?-Wymamrotałam niechętnie przyznając mu racje.
-Ech, nie o to mi chodziło. Po prostu, mogłabyś się więcej modlić...Ech służba, nie drużba. Czas wziąć się do roboty.-Odrzekł A. Stróż.
Sekundę później kierowca przepraszając zaprosił mnie do środka autobusu. W bazie zmieniono zdanie i ma dalej jeździć na tej linii. Pojechaliśmy zabrawszy zdezorientowaną grupę albinosów, która jak się okazało, przybyła ze Skandynawii na wycieczkę po CERN'ie.
-A. Stróżu, jak ty to robisz, że zawsze wszystko wraca do ładu i znajduje proste wyjaśnienie?-Zapytałam.
-Lata praktyki w ekstremalnych warunkach. Co tu kryć! Ale paciorek zmówisz wieczorem?
-Mowa! Razem z dziećmi zmówimy.-Zapewniłam.
-To nie zapomnij wspomnieć o stróżu Mateo. Całą drogę nucił małemu piosenki i dał mu własne skrzydło do ciamkania, by nie płakał z głodu.

8 komentarzy:

Pedro Medygral pisze...

Co do transportu miejskiego w Genewie mam jak najlepsze zdanie.Autobusy przyjeżdzały punktualnie, a i kierowcy byli bardzo mili.
Miałem podobną historię tylko bez działania sił wyższych. Musiałem jak najszybciej dostać się z Banacha do Centrum. Na złość trmawaj odjechał z przystanku i na każdych światłach stał. po czasie okazało się, że było to dobra lekcja cierpliwości. Cierpliwości, w którą teraz muszę się uzbroić oczekując odpowiedzi czy 1/3 najblizszych wakacji spędze w Genewie. Mam 50% szans. Intuicja mówi mi, że się uda, ale podczas grania w totolotka intuicja mówi podobnie. Szóstki natomiast nie trafiłem.

Gabi pisze...

Zatem powodzenia, życzę. Genewa latem jest przepiękna.

Pedro Medygral pisze...

Znając moje szczęście do spotykania osób zapewne na jednym z przystanków spotkałbym Młodą Matkę Zagranicą w akcji.
Narazie są to tylko marzenia ściętej głowy. Nawet gdybym nie pojechał z tego programu, mogę polecieć sam, ale jeśli z agencje są tak wredne to jakie są hotele. Na Kempińskiego mnie narazie nie stać, a podobno to jest hotel ponad ******. Chociaż gdy jutro odbiorę telefon słowami RMF FM NAJLEPSZA MUZYKA to w weekend będę w Genewie.

Gabi pisze...

I jak? Był telefon?

Pedro Medygral pisze...

Nie było telefonu. Kiedyś zadzwonili, ale z Orange iPan konsultant był trochę zdziwiony.

Gabi pisze...

Zaś w kwestii wynajmu mioeszkania na miesiąć, to zdecydowanie odradzam agencje. Najłatweij chyba będzie znaleźć przez forum w Crenie lub misje polską

Pedro Medygral pisze...

Mieszkanie to nie moja sprawa. Zarówno zakwaterowanie jak i wyżywienie zapewnia Światowa Rada Kościołów. Warunek muszą zaakceptować moje podanie, które dzisiaj wysłałem. Wierze w to, a nawet i nie wierze.

Gabi pisze...

Bonne chance!