22 lis 2008

Listopadowa Genewa i jej ciekawostki.

Późną jesienią, jak dla nas Polaków, gdyż Hiszpanka nazywa owe okoliczności zimą, Genewa żyje wiatrem, wspinaczką i kociołkami z warzywami. Wiatr jest przenikający do szpiku kości i w dodatku zdradliwy, bo pojawia się, z reguły, w piękne, słoneczne dni wystawiając na szwank zdrowie niczego niespodziewających się spacerowiczów.

Bise, bo tak się nazywa nasz atmosferyczny bohater, należy do specjalności mikroklimatu Genewy. Jest suchy i wieje z północy a nad Jeziorem Genewskim rozpędza się do dużych prędkości stając się postrachem drobnych, ciepłolubnych istot jak dzieci czy blondynki. Pozytywną jego stroną jest prze-wietrzenie miejskiego zaduchu i dostarczenie dużej dozy alpejskiego powietrza. Jest to oczywiście bardzo miłe, jednak biada, gdy ktoś nieświadomy zapuści się lekko ubrany do Genewy kierując się wskazaniami termometru w jesienny, słoneczny dzień. Bise bowiem obniża temperaturę odczuwalną o kilka "dobrych" stopni. Wtajemniczeni przyodziewają się wtedy w kurtki puchowe, a co bardziej przezorniejsi w dodatkowy ekwipunek, aby bezpiecznie dotrzeć do pracy, bo wieje na prawdę mocno.

Drugim charakterystycznym elementem listopadowej Genewy jest przygotowywanie się do l'Escalade- jednego z największych regionalnych świąt. Jest ono pamiątką po heroicznej obronie miasta przed Sabaudczykami jeszcze w 1602 roku (co potwierdza moje ksenofobiczne spostrzeżenie, iż Szwajcarzy, to pamiętliwy naród). Tradycyjnie organizowany jest bieg po schodach miasta w kierunku starówki, po których onegdaj wspinali się wrogowie (l'Escalade- znaczy wspinaczka).
Zaś długo jeszcze przed 12 grudnia (czyli owym świętem) w sklepach straszą czekoladowe kociołki z herbem Genewy. Występują w najróżniejszych rozmiarach i jak tradycja nakazuje, wypełnia się je słodyczami imitującymi jarzyny. Zwyczaj nawiązuje do bohaterskiej postawy gospodyni domowej, która broniąc miasta przed Sabaudczykami wylała im na głowy wrzącą strawę z warzyw (co zaś potwierdza moja tezę, że nie należy ignorować frustracji kur domowych).
Amatorom czekolady jednak odradzam nabywanie słodkich kociołków, gdyż pomimo ich szwajcarskich korzeni wykonane są, zazwyczaj, z dość mało jadalnej czekolady. Lepiej już poczęstować się sprzedawanymi osobno warzywami z marcepanu. Wiadomo jarzyny nie tuczą.

8 komentarzy:

Pedro Medygral pisze...

Być może jesienny wiatr nie występuje w zimie, bo ja go nie odczułem. Przeciwnie w porównaniu do temp. w Polsce pod koniec roku Genewa okazała się dla mnie "ciepłym miastem" Żadnego śniegu, słońce świeci i ten orzeźwiający wiatr, ale nie zimny. Wszystko to sprawiło, że myślami cały czas powracam do tych pięciu dni.
Mieszkańcy muszą być specyficzni, przecież to w ich mieście działał Kalwin i to właściwie jemu dali władzę dyktatorska w XVIw. Apropo Kalwina za rok będą obchody jego 500 rocznicy urodzin. Chociaż był Francuzem to zawsze będzie jednoznacznie kojarzony z Genewą.

Gabi pisze...

Bize pojawia się okresowo i trwa kilka dni (około 2-4). Co do Kalwina i jego osiągnięć, to obserwując Kościół szwajcarski, dochodzę do wniosku, że reformacja (z której autochtoni są nota bene bardzo dumni) poszła w złym kierunku. Ale to już temat na dłuższą pisaninę.
serdeczności

Pedro Medygral pisze...

Kościół Ewangelicko-Reformowany jak mówi łacińska maksyma: Ecclesia Reformata et Semper Reformanda. Powinien stale się reformować, ale na podstawie Bibli, a nie rzeczywistości.
"w złym kierunku" jest to bardzo nieostre i nie wyraźne stwierdzenie, dlatego tylko domyślam się, że chodzi o liberalne podejście do spraw moralności. Jednakże autonomia każdego kościoła sprawia, że zbór w Gdańsku ma podobny pogląd na moralność jak KK, a nie Kościoły w Szwajcarii.
A tak na marginesie czy KK w Szwajcarii idzie w dobrym kierunku? Diecezja St. Gaullen przekracza wszystkie granice.
Co do Genewy. Podczas pobytu, mszę niedzielną odprawiał bp Genewy i Lozanny czy coś w tym stylu. Uprzejmy i miły, sam wyszedł przed kościół, aby podać każemu rękę. W Polsce nie do pomyślenia. U nas "bratanie" się wiernych z klerem jest nie możliwe. Nie chodzi mi o bratanie w ujęciu Gombrowicza i Ferdydurke, ale takie normalne.

Gabi pisze...

Z Twojej wypowiedzi wnioskuje, że nie należysz (jeszcze) do żadnej wspólnoty religijnej. Gdyby tak było, to wiedziałbyś, że w Polsce księża się też bratają, jeżdżą na obozy rowerowe, chodzą po górach etc.
Podawanie ręki wiernym po mszy, to specjalność zachodniego Kościoła. Bardzo sympatyczny zwyczaj, nie powiem ale w dużych parafiach (jak np nasza w Warszawie licząca ponad 10 tyś wiernych) raczej niewykonalny.

Opisanego biskupa poznałam i muszę przyznać, że facet jest na poziomie oraz ma poczucie humoru. Jednak np Prymas Glemp też prywatnie zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie, mimo tego, że znając go od strony medialnej, w ogóle za nim nie przepadałam.

Natomiast jeżeli chodzi o "zły kierunek" Kościoła Szwajcarskiego, to długo by pisać trzeba. Nie chodziło mi o liberalizm moralny, lecz o relatywizm oraz brak żywej wiary. Zarówno Protestanci jak i przesiąknięci duchem reformacji (w złym rozumieniu) Katolicy spłycają teologię, symbolikę oraz sens sakramentów. Nie przeżywają, nie ma u nich miejsca na misterium, pozostają same fakty i rozważania intelektualne, które bez podłoża wiary staja się jałowe. Dlatego wierzących szwajcarów już nie ma. W kościołach na mszach czy nabożeństwach widać same siwe głowy (średnia wieku około 65 lat). Jedyny dopływ młodej krwi stanowią emigranci a ci często wola założyć swoje własne misje. (Między innymi dlatego próbowano rozbić polską misje katolicką, by zyskać nowych wiernych ale to już inna sprawa.)
I to jest właśnie dziedzictwo Kalwina, że w Genewie- symbolu reformacji kościoły świecą pustkami i odwiedzane są jedynie przez turystów, że nie ma powołań, że proszą o pomoc duchownych innych narodowości, że Kościół w Szwajcarii umiera.
Gdy patrzyłam na wiele skostniałych sytuacji w Polsce, to się buntowałam, bo po co np karteczki od spowiedzi. Jednak obecnie widzę, że ludzie potrzebują tych "zabiegów", zaś te wydawałoby się zbędne rzeczy, które tak są obecnie krytykowane, często są filarami kontaktu z wiarą.
Ach długo by pisać trzeba.

Pedro Medygral pisze...

Tak jak na pustyni człowiek pragnie wody, tak ja pragnę czytać i komentowac Pani wpisy. To tytułem wstępu.
"Z Twojej wypowiedzi wnioskuje, że nie należysz (jeszcze) do żadnej wspólnoty religijnej."
Należe do Kościoła Rzymskokatolickiego od 26 grudnia 1989r.Moje krytyczne uwagi wypływają z troski i miłości, a nie z chęć "kopania garbiącego się" Ja kocham Kościół.
"Gdyby tak było, to wiedziałbyś, że w Polsce księża się też bratają, jeżdżą na obozy rowerowe, chodzą po górach etc. "
Ja doskonale zdaję sobie sprawy jacy są ksieża, od przeszło 4 lat jestem blisko związany ze swoją parafią (18 000)Znam księży, a także parafian. Zachowania wskazane przez Panią występują, ale należy postawić pytanie jaka jest ich skala i zakres. Owszem można pojechać na obóz, ale może byc to obowiązek,za którym nie kryje się ewangelizacja tylko sposób spędzenia wolnego czasu. Jedni wybierają Oazę, a potem odchodzą. Traktują ją jako odskocznie, coś odmiennego. Wpierw musi być wspólnota wiary, żeby bratanie stanowiło jakiś sens, a nie zwykły wyjazd. Podawanie ręki to bardzo dobry zwyczaj i jeśli tylko istnieje wola to można to zrobić. W żadnej parafii nie ma 100% frekwencji.
W każdym człowieku można odnaleźć pokłady ciepła i życzliwości, ale wpierw trzeba mieć szansę poznania. Czy wierny ma szansę poznania bp? Czy nieoddziela go biurokracja? Mój bp był sekretarzem Prymasa więc moze Pani również go poznała.
Mówi Pani o relatywiźmie i braku żywej wiary. Relatywizm jest cechą zmieniającego się społeczeństwa. Brak żywej wiary to brak ducha Ewangelii, który potrafiłby rozpalić człowieka na nowo.Brak żywej wiary to wołanie o kolejne Zesłanie, które odnowi tą ziemię. W mojej parafi jest ksiądz, który najpiew studiował w Rzymie potem kilka lat był w Bostonie u charyzmatycznego księdza, nawet kilkanaście tygodni z trudem uczył się francuskiego w Genewie. On nie mówi o niczym innym jak tylko o Jezusie on nim żyje.Tą wiarę potrafi przelać na drugiego człowieka. Dlatego, że jest świadkiem Zmartwychwstania, on poprostu wierzy w to co się stało bez zbędnej nadbudówki teologicznej. Podany niżej link może się przyda http://www.jezuici.pl/rozmawiamy/forum/47/n/907/#HQ_930

"Nie przeżywają, nie ma u nich miejsca na misterium, pozostają same fakty i rozważania intelektualne, które bez podłoża wiary staja się jałowe. Dlatego wierzących szwajcarów już nie ma."
Jeśli nikt im nie opowiadał o żywym Jezusie, a tylko Jezusie niedostępnym to jak mają go przeżywać.Kolejny link tylko że z Holandii http://www.zrodlo.krakow.pl/Archiwum/2003/45/14.html

Misterium wymaga czasu, a czas to pieniądz.Czytała może Pani książkę o. Emilien Tardiffa "Jezus Żyje"? Oto jej fragment:
"Kardynał Renard, zdziwoiony cudownymi uzdrowieniami, wstał i zabrał głos:
- Trudno jest nam dzisiaj przyjąć tajemnicze działanie Ducha Świętego, ponieważ jesteśmy tak rozumni i jesteśy tak wielkimi racjonalistami - wszyscy w mniejszym czy większym stopniu jesteśmy dziećmi Kartezjusza, a nawet w każdym z nas tkwi coś z Woltera" Dalej. Ale już nie z kard.
Pewnego dnia Jezus przebywał ze swoimi uczniami i zapytał ich: Za kogo mnie uważacie? Szymon Piotr wstał i odpowiedział: Tyś jest teofanią eschatologiczną, która żywi ontologicznie intencjonalność naszych relacji podświadomych i interpersonalnych. Jezus otworzył oczy pełne zdumieniai zapytał. Jak, jak? Piotr jednak nie potrafił powtórzyć, poniewąz zapomniał...
Zapomniał, ponieważ nie miał tego w sercu, lecz jedynie w umyśle. Swiat jest zmęczony słuchaniem teorii i wywodów literackich. Jest spragniony słowa żywego i skuteczneg, które to słowo dokonuje tego, o czym mówi"
Ostatnie spotkanie Taize młodych pokazało, że Kościół jeszcze nie umarł. On żył i żyje, ale jakie jest jego życie. Człowiek w swoim mniemaniu o sobie jest tak wielki, że brak w nim miejsca na wiarę w Boga Wszechmogącego. Wszystko staje się nierealne i niemożliwe. Ewangelia wydaje się wymysłem itp.Kościół wydaje się wtedy miejscem zniewolenia, co odpycha od nich wiernych.
Sam widząc tą garstkę zaangażowanych ludzi w przyjęcie nieznanych. Pomyślałem, że cudownie byłoby im służyć jako ksiądz. Niż tym tysiącą w Polsce. Prawo jak prawo, ale tam gdzie jest ucieleśnienie swojej drogi życia tam i ja chciałbym być.Może i będę.
Karteczka jest elementem przymusowego kontaktu, ale czy tym co je wymyślili zależy na kontakcie czy na statystyce. W mojej diecezji wszyscy młodzi mają być wybierzmowani, więc jeśli ktoś chce to chociaż nie ma podpisów to i tak może przystąpić do bierzmowania. Karta wiąże człowieka z religią, ale czy pozwala mu odkryć żywą i realną wiarę?

Tam sięgaj, gdzie wzrok nie sięga;

Łam, czego rozum nie złamie:

Młodości! orla twych lotów potęga,

Jako piorun twoje ramię.

Tak jak na pustyni człowiek pragnie wody, tak ja pragnę czytać i komentowac Pani wpisy.To tytułem zakończenia.

Anonimowy pisze...

Odpowie Pani?

Gabi pisze...

Spotkania Młodych niosą tchnienie wiary w pogańskie kraje zachodnie. Miasta goszczące pielgrzymów przeżywają wtedy "nawrócenie" i to jest niezwykłe, bardzo niezwykłe. Trzeba pamiętać, że na co dzień tak to nie wygląda, jak przez tych kilka dni grudnia. Podejrzewam, że Genewa też się przeobraziła podobnie, jak znane mi miejsca.
Cieszę się, że jest Pan pod wrażeniem tego co spotkania niosą. Pana zapał przypomina mi moją reakcję, gdy pierwszy raz pojechałam na Taizé (z resztą byłam w podobnym wieku). Atmosfera jest nieziemska.

Nota bene zwyczaj goszczenia tezowiczów w prywatnych domach na dużą skalę rozwinął się na dobre po spotkaniu we Wrocławiu, po zapoznaniu się z polska gościnnością. Przedtem młodzi mieszkali głownie w szkołach i budynkach publicznych. Po Wrocławiu zaczęto stawiać polską mobilizację jako wzór i dość szybko wybrano Warszawę na miejsce spotkania Taizé, które nomen omen mieliśmy przyjemność organizować.
Zaś w temacie reformacji i Kościoła, to warunki w Holandii nie wiele się różnią od szwajcarskich, niestety. Naszego znajomego księdza szwajcarska rada parafialna poucza, co ma być na kazaniu, a o czym mówić nie powinien (np o pontyfikacie Jana Pawła II nie powinien wspominać, ani o istnieniu zła, piekła etc). Na wyjazdowych "rekolekcjach" dla młodzieży, nie padło ani jedno słowo o Jezusie. Przykładów można by wiele podawać. Jedyną różnicą jest to, że Katolicy nie są prześladowani prawnie jak w Holandii (Z powodu uważania homoseksualizmu za grzech parze chrześcijańskiej odmówiono adopcji dzieci.)
A za kadzenie mi dziękuję. uwielbiam byc rozpieszczana;-)

Pedro Medygral pisze...

W tym roku spotkania miało się odbywać w Poznaniu, ale zdecydowano się na Bruksele. Poznań nie wytrzymałby szczytu klimatycznego i spotkania Taize zarazem, a i Belgom niezwykle podzielonym potrzeba jest ducha Taize.
Jedyne co przychodzi mi na myśl po Pani odpowiedzi, to wielkie uczucie rozgoryczenia i zawodu. Kościół wstydzi sie swojego założyciela i własnej nauki. Wspomnienie o obowiązku traktowane jest jak zbytnie moralizatorstwo. Co w Ci ludzie wierzą jeśli nie poznali Chrytusa, jak młodzież może budować przyszły świat jeśli uczych ich się fałszu i zakłamania.Jak mawiał Piłat w Pasji; A cóż to jest prawda? Prawdą jest Jezus.Jak aktualna staje się przypowieść o domie i budowie na skale i piasku. Jeśli Kościół Szwajcarski chciałby się przebudzić powinien zacząć budować na skale tj. na Jezusie. Potrzeba męczenników, nie jakiś wyimaginowanych, ale prawdziwych męczenników, którzy za wiarę oddają życie. Pani znajomy ks. niech powie NIE. Niech wyjdzie i zacznie mówić o Jezusie czego dokonał w jego życiu. Niech modli się za chorych, aby wypełniło się słowo. Chciałoby się rzec. Nie bój się wypłyń na głębie jest przy Tobie Chrystus"
Czy on ma odwagę? Czy on ma zapał? Czy on chciałby być orędownikiem prawdy?
Na stronach Taize pojawiło się wiele świadectw po spotkaniu. Czy można to w jakikolwiek sposób odczuć? Jak "widze" jest Pani w temacie. Zna Pani Szwajcarów, być może tych, którzy przyjęli osoby z zagranicy. Może coś się zmieniło w ich życiu?
Na mojej nk zamieściłem zdjęcia ze spotkania. Być może kogoś Pani zna. Być może była Pani kiedyś w Petit-Lancy. Może widziała ten Kościół. Spotkanie we mnie żyje każdego dnia, ale żyje również dzięki Pani.Za każdym razem, gdy czytam wpis na blogu. Widzę Patricie, Diane i Gabriela. Ci ludzie otworzyli wobec nas progi swojego domu. Nie byli najbogatsi, ale podzielili się tym co mieli. Każdy wieczór był niezwykły, zabwa Ferbami, gra w kierki, rozmowy do 2 w nocy (nie wiadomo w jakim języku). Przekomarzanie się z Diane.Było to coś niesamowitego.To jest to co stanowi o bezcenności. Myślami wracam do Genewy codziennie od prawie roku. Zna może Pani jakiś w miare tani hotel bądź coś w tym stylu?

Ps Za wspomnienia, które Pani rozbudza, za nadzieję, którą Pani rozpala, za ćwiczenie umysłu, do którego Pani mnie zmusza,za to czego nie opisze słowami. Dziękuje.