Jesień jest moją ulubioną porą roku, szczególnie złota, polska jesień. Uwielbiam tą różnorodność, rozmaitość kolorów, babie lato i zbieranie podgrzybków. W Genewie o tej porze roku też jest pięknie, zwłaszcza w ciepłe słoneczne dni. Różnorodność natomiast panuje większa a w dużej mierze różnorodność przyodziewanej garderoby. Moje spostrzeżenie nie dotyczy kobiet ani nastolatek, które stanowiąc identycznie ubraną armię klonów paradują zarówno po moskiewskich, warszawskich jak i genewskich ulicach w obecnie modnych, obcisłych kozaczkach. Nie o nie mi chodzi lecz o dzieci.
Otóż jesień w Genewie jest porą nader kuriozalną, gdy przyjrzymy się noszonej przez maluchy odzieży. Kiedy odprowadzam Dzidka do przedszkola, dochodzę do wniosku, że przyodziewek dzieci jest chyba najbardziej reprezentatywnym elementem świaczącym o różnicach kulturowych. Tak oto, jednego dnia, w jakże pięknych okolicznościach przyrody (słonecznie, 16 st C) ujrzałam rodzinę indyjską z pociechami otulonymi w puchowe kurtki, wełniane szaliki i grubaśne czapki- niczym ekipa badaczy lodów arktycznych.
Obok szli znajomi Anglicy z niemowlakiem w nosidle i może, nie zwróciłabym na nich szczególnej uwagi, gdyby nie fakt, że maleństwu zwisały na wpół sine, gołe nóżki a jego matka była ubrana znacznie od niego cieplej- włączając, oczywiście, obowiązkowe tego sezonu, obcisłe kozaczki.
Niemcy, nie dając się zwieść panującemu słońcu, wyposażyli pociechy w spodnie przeciwdeszczowe. Jesień przecież bywa zdradliwa a sztormiaki i kalosze przydać mogą się zawsze, zwłaszcza, gdy szalejace w piaskownicy dziecko pot będzie zalewał.
Moja mama, gdy nie wiedzała jak nas ubać, patrzyła nie tylko na wsazania termometru ale i za okno na przechodniów na ulicy. Nestety w naszym, obecnym przypadku ta metoda nie jest miarodajna, bo ludzie za oknem prezentują dużą różnorodność oraz zdecydowane przywiazanie do innych pór roku. Patrząc na nich mam przegląd miłośnikow zimy, na czele z odkrywcami bieguna północnego, oraz osób dotkliwie przywiazanych do lata, którzy próbują je przywolać demonstrując sandały oraz szorty.
Każdego dnia mam zatem zagadkę, której rozwikłanie dodatkowo mi utrudnia zagubienie naszego termomeru gdzieś w otchłaniach balkonu (których pomimo zapewnień de Silvy, nie chę zwiedzać o poranku z sobie nieznanych powodów). Jednakże radzimy sobie z dotosowaniem do warunków atmosferycznych a nasze dzieci nie dostają ani odmrożeń ani udaru cieplnego. Wiadomo- Polak potrafi.
14 lis 2008
Kuriozalne, jesienne melanże kulturowe.
Autor: Gabi o 20:34
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz