25 lis 2008

Pieniądze w związku czyli o feudalizmie.

Gdy nie wiadomo, o co chodzi- to chodzi o pieniądze. Lecz gdy w związku chodzi o pieniądze, to tak na prawdę, nie chodzi o nie. Zatem o co?

Byłam u znajomych "przelotem" miedzy ploteczkami, kawą, bawieniem pociech i krótkim wypadem do sklepu. Koleżanka miała się do robienia zakupów przyłączyć, bo potrzebowała to-i-owo nabyć. Dzień się zapowiadał po babsku, czyli chwila relaksu w sam raz dla kur domowych, chwila tylko dla nas bez zmartwień, bez dzieci niczym kule przypiętych do nóg ("Mamo kupisz mi ten samochodzik? A ten? A rycerza? A autobus?").
Anka (moja koleżanka) przed wyjściem prosi męża o pieniądze, a dokładnie o 30 złotych i się zaczęło. Najpierw udawał, że nie słyszy, potem że jest zajęty, aż w końcu wydusił "A po co chcesz?" (Nie ma jak męska delikatność i elokwencja.)
-Krem chcę sobie kupić.-
-Eee tobie i tak już nic nie pomoże
.-
Byłam pod wielkim wrażeniem "subtelności" tego dowcipu. Później koleżanka biorąc męża lekko w obronę, powiedziała, że on już taki oszczędny troszkę jest.
Dopóki Anka sama zarabiała, miała własne pieniądze. Teraz zajmuje się dziećmi, a wydatki wzrosły, więc mąż rozlicza ją z każdego grosza. W zasadzie to nie tyle ją rozlicza, co wydziela żonie pieniądze według swojego uznania. Anka tłumaczy to zachowanie oszczędnością, a ja...? A ja nie!

Dla mnie w ich sytuacji nie chodzi o pieniądze tylko o władzę. Pieniądze stanowią jedynie przykrywkę czy raczej oręż w walce o dominację. Mąż ma nad Anką władzę, bo ona za każdym razem musi go prosić, a on pozwala jej coś kupić albo i nie. To nie jest ich wspólny budżet ani wspólne wydatki. To jest jego kasa, jego konto, do którego ona nie ma upoważnienia. Żeby jeszcze jego pseudooszczędność dotyczyła jak w Kilerze kosmetyków i ona musiała używać (ze łzami w oczach) najtańszych. Jednak, gdy problem stanowi nabycie dla dziecka butów zimowych (bo, jak mąż tłumaczy, Anka dobrych kupić nie umie), trzeba prosić przez dwa miesiące o pieniądze, to ręce opadają i nie tylko. Przy czym na tzw. "piwo z kolegami" oraz inne męskie przyjemności fundusze się znajdą. Znajdą się zawsze, bo nasi znajomi do biednych nie należą.

"Oszczędność" męża Anki domaga się demonstracji (np takiej jakiej byłam świadkiem), pokazania kto rządzi razem z ośmieszeniem i poniżeniem żony. On-łaskawie panujący władca nie dyskutuje, czy dany wydatek jest potrzebny, tylko sam wydaje werdykt pozytywny bądź nie. Werdykt zapada a lud tj żona ma posłusznie się dostosować.
Droga Aniu, to na prawdę nie jest oszczędność. To jest feudalizm!

9 komentarzy:

Anonimowy pisze...

to jest właśnie jedna z przyczyn, dla której, po odbyciu urlopu macierzyńskiego i odłożonego urlopu płatnego, zamierzam wrócić do pracy po urodzeniu dziecka; nawet jeśli mój mąż nie ma takich autokratycznych zapędów

Gabi pisze...

Też tak planowałam ;-)

Pedro Medygral pisze...

Pozwolę sobie spojrzeć na dany przypadek z trochę innej perspektywy.
Mnie nie doświadczonego czowieka życie nauczyło, że jeżeli chcesz zdobyć pozycję to musisz ją sobie wyrobić na samym początku.W innym przypadku może być za późno np. szef, który pobłaża spóźniającym się pracownikom, po pewnym czasie nikt się z nim nie liczy.
Powracając do opisanego przypadku. Trzeba byłoby dowiedzieć się jak układała się znajomość przed ślubem, kto był osoba dominującą i czy z tego powodu pani koleżanka buntowała się. Czy może zgodziła się na taką rolę.
Oszczędność to bardzo ważna postawa człowieka. Sam jestem oszczędny i wiem, że każdy zakup musi być zweryfikowany pod kątem przydatności i ceny. Być może tamten Pan taki poprostu jest. Być może gdy był dzieckiem wpajano mu, że aby coś osiągnąć trzeba rozważnie wydawać pieniądze. A może nie?
Wtedy trzeba postawić sprawę na ostru noża. Zamanfestować swoją potrzebę z zastrzeżeniem, że w innym przypadku męża spotka doraźna kara.
o czasach dominatu mówi się, że cesarz był w nich dominus et Deus. W każdym z nas takie pragnienie tkwi, w jednym większe w drugim mniejsze, ale jednak tkwi.

Ps
Czy w szwajcarii obowiązuje prawo krwi czy prawo ziemi?

Anonimowy pisze...

I właśnie dlatego jeżeli przed ślubem mamy jakiekolwiek wątpliwości to nie należy go brać. Lepsza dobra samotność, niż kiepski związek.
Myślę również, że takie zachowanie mężczyzny świadczy nie o jego sile, a wręcz odwrotnie. Tylko człowiek słaby i niepewny własnej wartości czerpie radość z poniżania innych.
"Prawdziwi" mężczyźni się tak nie zachowują.
AsiaBe

Gabi pisze...

Kochana Asiu, nareszcie się pojawiłaś. Ach jakże tęsknie się rozglądałam chociażby za słówkiem od Ciebie.
A co do poglądu, to w 100% się zgadzam. Najgorzej zaś jak ślub bierze się "na musiku", bo później nawet rozwód nie stanowi dobrego rozwiązania, tylko tzw mniejsze zło. Dziecko będzie albo musiało przeżyć rozstanie rodziców albo co dzień patrzeć na rozgrywki między rodzicami.
serdeczne buziaki

Gabi pisze...

Z uwagi na algorytm umieszczania komentarzy (szeregowy a nie "drzewko") ten głos w dyskusji nie znajduje się pod komentarzem od P a powinien.
Zatem pisząc o oszczędności szydziłam sobie z męża Anki, bo po pierwsze oszczędny on nie jest wydając na alkohol czy rozrywki, a po drugie, biedny on nie jest.
W partnerskich układach nawet jeśli pieniądze stanowią "wąskie gardło", dyskutuje się wspólnie o wydatkach; ich konieczności bądź priorytetach. Nikt nikogo błagać nie musi, nikt niko nie upokaża.
Mamy znajomych, których sytuacja materialna zmusza do liczenia każdego grosza i nie ma u nich tak patologicznej sytuacji jak ta opisana w tekście.
A co Anka ma zrobić? Czy postawić na ostrzu noża? Co to da? Anka 2 lata walczyła z mężem, razem z fruwającymi talerzami i masa bolesnych słów. Na to wszystko patrzyły dzieci i przeżywały.
Anka obecnie wybrała drogę łagodności, rozmów, pobłażania na wady męża. Mówi, że to lepiej działa niż robienie wojny.
Trzymam kciuki, aby udało im się dogadać.
Asia Be ma rację, że potrzeba dyskredytowania innych (zwłaszcza najbliższych) jest oznaka słabości, braku wiary w siebie i kompleksów. Każdy z nas musi walczyć z pokusą władzy a im bardziej odpowiedzialną mamy pozycję tym pokusa staje się większa (tak à propos zdjęcia z laska marszałkowską ;-).
Każdy z nas musi walczyć z potrzeba czucia się lepszym od innych. Sądzę, że dobrze jest sobie zdawać sprawę, że nie ma ludzi wolnych od pychy i stawiać sobie pytanie, czy to co robię, jest powodowane czystymi intencjami, czy może moją prywatną potrzebą dominacji? Czy to co chce osiągnąć to jest dobro, czy jedynie moja satysfakcja?
Może nie jestem "oszczędny", troskliwy, ambitny, dokładny, sprawiedliwy tylko po prostu zawzięty i mściwy. czasem między jedna postawa a drugą granica jest bardzo cienka.
pozdrawiam

Pedro Medygral pisze...

http://www.youtube.com/watch?v=FSKvi5sB1Po&feature=related

Jest to link do przedwojennej polskiej piosenki. Niby tylko piosenka, ale ukazuje kto tak naprawdę rządzi.
Co do oszczędności.Ja też na swoje potrzeby nie żałuje pieniędzy choć przychodzi mi to z wielkim trudem. Sytuacja, w której musiałbym wydawać pieniądze na rzeczy bezpośrednio mi nie potrzebne budziłoby moje zaniepokojenie.
W założeniach pieniądze z nagrody miały pójść na wyjazd do Genewy, ale zająłem nie to miejsce, które zająłem. Pomimo mojej jednoznacznej deklaracji o przeznaczeniu pieniędzy nadal leżą one na lokacie i chyba długo poleżą.
Władza może nie tak bardzo pociąga jak przywileje związane z władzą. Choć nieraz krzyknąłbym "daj mi rząd dusz"!!! Ale przecież chodzi o dobro społeczne, a nie o własne interesy np. Prezydent Kolumbii

Gabi pisze...

Przywileje to tylko przejaw władzy. Prawdziwa pokusą jest sama władza. Dlatego staruszki uwielbiają wyśmiewać i manipulować małymi dziećmi. Chodzi o władzę nad słabszym, mimo że w zasadzie z żadnymi przywilejami się to nie wiąże.

Gdy prowadziłam zajęcia ze studentami, czy z młodzieżą przygotowującą się do bierzmowania, czy aerobic, czy w końcu terapię z ciężko-chorymi mogłam się przekonać jak łatwo z osoby, która służy drugiemu człowiekowi zmienić sie w pasożyta żywiącego się przewagą nad bliźnim. Widziałam też innych, którzy (prawdopodobnie nieświadomie) żerowali, na zależności, na zaufaniu czy odpowiedzialności jakie im powierzono.
Przywileje są łatwo namacalne, gdy obserwujemy rządzących.
Nota bene tylko 5% gwałtów jest spowodowanych zaburzeniami seksualnymi (raptofilią), pozostałe mają podłoże właśnie w chęci zdominowania
drugiego człowieka. Ciekawe, czyż nie?

Pedro Medygral pisze...

Czy dominacja oznacza zawszę skłonności do posiadania władzy? Możemy dominować, ponieważ czujemy niedoświadczenie drugiej srony, wykorzystujemy okazję do zamanifestowania swojej pozycji. Władza czyli możliwość egzekwowania wydanych decyzji ma wiele wspólnego z dominacją, ale w moim odczuciu nie jest całkowicie tożsama. Ta różnica polega na legitymiźmie władzy. Może być ona charyzmatyczna i wtedy związana jest z osobowością i predyspozycjami danej osoby, ale także legalna gdzie własne predyspozycje czyli chęć dominacja nie ma znaczenia. Liczy się tylko legitymacja. Dla przykładu mogą istnieć osoby, które w grupie nie wykazują tendencji przywódczych, ale potrafią dobrze organizować życie grupy. Wtedy potrzebują tylko pewności, że ich decyzje będą wcielone w życie.Przyjdzie innny i zabierze naszą dominującą pozycję, władze już nie tak prędko.

Wizje zakładają pewną drogę dojścia do celu. Konsekwencją tego jest konieczność postępowania pod prąd i bycia często obwinianym o jak najgorsze rzeczy.