Niemowlaki często budzą sensację. Wystarczy pojawić sie z bobasem publicznie i od razu wszyscy chcą go obejrzeć, zagugać i stwierdzić osobiście, do kogo jest podobny. Przyzwyczaiłam się już do pewnych zachowań oraz do tego, że czasami muszę chronić mojego synka przed atakiem ciekawskiej gawiedzi. Istnieją miejsca wyjatkowo niebezpieczne jak np przedszkole.
Gdy odprowadzam Dzidka, nie mogę spuścić oka z jego braciszka. Przedszkolaki, bowiem, otaczają wózek niczym szarańcza, zwłaszcza dziewczynki. Te małe, ubrane na różowo, uczesane w słodkie warkoczyki istotki z okrzykami zachwytu "Dzidziuś, dzidziuś!" chwytają się kurczowo gondoli i wyczekują okazji, by owego dzidziusia dotknąć. Moje tłumaczenia, że to nie jest zabawka i nie wolno dotykać brzdąca, powstrzymują zapędy młodych niewiast. Jendak nadal trzymają one wózek zanurzając głowy do jego środka oraz wlepiając swe niewinne, świedrujące oczęta w wybudzającego się właśnie Mateo. Trawmy zatem w napieciu: ja i przedszkolaki. Wtedy, zazwyczaj, pojawia się inna mama z niemowlęciem i stadko małych sroczek "odlatuje" w jej kierunku z nadzieją, że tego drugiego dzidziusia dotknąć będzie można.
Innym strategicznym miejscem jest siłownia, na którą chadzamy wspólnie z Mateo. On robi sobie drzemkę a ja mogę poćwiczyć łudząc sie, że uda mi się pozbyć "oponki pociążowej". Mięśniacy i trenujący tam neandertalczycy nie stanowią dla nas zagrożenia w przeciwieństwie do pań oraz emerytów. Ci bowiem, są wyjątkowo przebiegli. Wyczekują odpowiedni moment i znienacka gugają do maluszka. Nasz syn lubi towarzystwo, odwzajemnia uśmiechy a zagadywany odpowiada radośnie ""grua, gu gu", lecz atakowany z zaskoczenia guganiem (dodajmy po francusku) boi się oraz płacze. Wtedy atakujący chowa ze wstydem głowę w ramionach i cichaczem, na paluszkach odchodzi, oczywiście, udając, że to nie on maluszka obudził. Sama niekiedy nie wiem, kto jest gorszy: dzieci w przedszkolu czy ekipa na siłowni.
Nauczyłam sobie radzić w sytuacjach niebezpiecznych, jednakże bywa, że nasz synek zostaje zaatakowany w niespodziewanych okolicznościach.
Robiłam zakupy. Podeszła do nas starsza pani i ni z tego, ni z owego, włożyła swój palec do buzi Mateo komentując "Oj chyba zęby mu idą!" Zbaraniałam! Staruszka z zaskoczenia "mnie wzięła". Sądziłam, że chce coś zabrać z regału obok a ona brudnym paluchem z zarazkami (jakby powiedział Dzidek) atakuje nasze dziecko. Pani pod moim piorunującym spojrzeniem się wycofała. Zrozumiała, że ponawianie prób może się dla niej skończyć nieprzewidzianą wizytą na ostrym dyżurze, o ile nie na cmentarzu. Mi jednak pozostało przeświadczenie, że niebezpieczeństwo czai się wszędzie a ludzie są, naprawdę, nieprzewidywalni.
Postanowiłam przyczepić do wózka szyld "Nie dotykać! Dziecko pod prądem!" bądź "Nie dotykać! Zła matka może ugryźć!" Ach... co ci ludzie mają w głowach?
1 deko francuskiego
On touche pas le bébé!!!!!!!! - Nie dotykamy dzidziusia... wrr!
17 lis 2008
Proszę nie dotykać!
Autor: Gabi o 02:39
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz