Trzech facetów w domu, to nie są przelewki. Na moim miejscu wiele kobiet powiedziałoby, że ma dwóch synów ale trójkę dzieci (licząc męża oczywiście). Jednak mój de Silva cierpliwy jest i przydatny, nie mogę zatem narzekać. Hmm... nie mogę... a jednak ponarzekam.
Jestem rodzynką w samczym gronie, co oznacza de facto, że muszę zadbać o każdego z moich facetów. A oni nie lubią się dzielić i chyba właśnie w tym tkwi problem. Każdy z nich na swój sposób próbuje zdobyć moja uwagę i mieć wyłączność na słodkie tête à tête.
Dzidek wyznaje zasadę, że w miłości, jak na wojnie, każdy chwyt jest dozwolony. Najchętniej cały czas spędziłby ze mną sam na hazardzie (chińczyku lub innej grze losowej), czytaniu bajek bądź oglądaniu kreskówek. Oczywiście marzenie owo nie należy do realizowalnych, zatem nasz syn nie gardzi innymi formami aktywności. Przede wszystkim zawsze trzeba mamie towarzyszyć, aby czuła się adorowana. Dzidek zatem adoruje mnie podczas czynności rozmaitych; gdy zmywam, gotuję, karmię Mateo, rozmawiam przez telefon oraz wyraża najszczersze chęci adorowania mnie w toalecie (na co niewdzięcznie nie wyrażam zgody). Mama powinna się też czuć bezpiecznie. Dlatego mój syn dostarcza różnych dowodów na swoją opiekuńczość: obejmuje mnie za nogi, dusi uściskami, a przy nadarzającej się okazji, skacze mi po brzuchu. Oczywiście wszystkie te zabiegi mają na celu zbudowanie mojego poczucia bezpieczeństwa.
W warunkach bojowych występuje element zwany nieprzyjacielem i tę rolę przydzielono (bynajmniej nie Mateo lecz) Tacie. De Silva przychodzi do domu i się zaczyna. Mój mąż właśnie zmienił pracę. Zasypuje mnie więc nowinkami, które nota bene są dość ciekawe. Chętnie bym ich wysłuchała lecz z reguły wtedy Dzidek włącza akcję zagłuszania niczym komuniści wobec radia Wolna Europa. Wieczorem natomiast mamy „pochody”. De Silva chce jak najszybciej uśpić nasze pociechy byśmy mieli czas dla siebie. Jednak Dzidek to twarda sztuka i obmyślił w kontrataku sprytny fortel. Najpierw uparcie opuszcza swoje łóżko i udaje osobnika nader rześkiego, mimo że oczy mu się same zamykają, później zgadza się pójść spać, o ile to ja z nim posiedzę. Myli się ten, kto sądzi, iż de Silva w takiej sytuacji spasuje. Kiedy zrezygnowana udaję się uśpić syna, mój mąż proponuje mi, że jeśli się pośpieszę, to on wymasuje mi kark a może jeszcze stopy. Cóż za kusząca propozycja. Bylebym tylko się szybko „uwinęła z Dzidkiem”, gdyż de Silva planuje iść spać o przyzwoitej godzinie.
Pozostaje jeszcze kwestia naszego młodszego syna. Mateo wybiera metody bardziej wyrafinowane niż pozostali faceci. Rozsiewa urok osobisty i czaruje mnie uśmiechami oraz zagadywaniem w rodzaju „eloł” „oł-ełu”. Muszę przyznać, że czasem działa to lepiej niż różnorodne zabiegi Dzidka czy relacje de Silvy o kolejnym telefonie z propozycją pracy.
Cóż z tego, że mądre tomiska poświęcone rozwojowi dzieci uprzedzają o występowaniu problemów z zaborczością, trudnościach w dzieleniu się oraz tzw. kompleksie Edypa, skoro nie opisują jak skutecznie przetrwać ten okres. Jedyna rozsądna w rada to rozdwojenie obiektu rywalizacji. O ile w przypadku zabawki nie stanowi to trudności, to w stosunku do mojej osoby jest już gorzej. Nie tak dawno juz nie wiele brakowało, a bym się rozdwoiła. W ciąży miałam tak duży brzuch, że niektórzy przypuszczali, iż rozmnożę się przez pączkowanie. Niestety natura nie przewidziała takie możliwości u człowieka, a szkoda. Dobrze by było się rozdwoić a może nawet roztroić w celu dopieszczenia każdego z moich cudownych facetów. Takie roztrojenie mogłoby mnie skutecznie ochronić niekiedy przed rozStrojeniem nerwów, czyż nie.
2 lip 2008
Rozdwojenia, roz(s)trojenia.
Autor: Gabi o 11:49
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz