17 lip 2008

Sposób na nudę.

Według badań, najczęściej podawanym powodem rozwodu jest zdrada a najczęstszym powodem zdrady –rutyna i nuda. Co zatem robić, aby w codzienność małżeńską nie wkradła się nuda? Oczywiście istnieje wiele rozwiązań, mnie lub bardziej wyrafinowanych. Ja opatentowałam sposób „na wycieczkę szkolną”.

Miałam wspaniałą nauczycielkę chemii, pani pedagog starej daty. To właśnie ona powiedziała mi jak należy zorganizować bezpieczną wycieczkę szkolną. Trzeba po prostu młodzież zmęczyć; przepędzić po górskich szlakach , zagonić do robienia posiłków (licząc się z ewentualnymi problemami żołądkowymi), zamęczyć zwiedzaniem zabytków a wieczorem urządzić dyskotekę. Każdy sposób na wyczerpanie energii młodych ludzi jest dobry, byle się tylko nie nudzili. Po wypełnionym atrakcjami dniu pedagog może zasnąć snem sprawiedliwych, gdyż wymordowana młodzież nie będzie w stanie zrealizować owoców swej bujnej fantazji, co najwyżej będzie zmuszona je znacznie zredukować. Oto właśnie chodzi; ma być ciekawie, męcząco i bez cienia nudy.

Wiedziona doświadczeniem mojej nauczycielki przeniosłam te zasady na grunt rodzinny. Aby mężowi się nie nudziło trzeba mu zająć czas różnorodnymi atrakcjami, najlepiej z dziećmi. Oczywiście przeciętny mężczyzna nie jest skory do pożegnania się z leniuchowaniem. Dlatego dobrze jest kusić go wizjami budowania relacji z potomstwem lub straszeniem, że synowie pozbawieni męskiego wkładu w wychowanie wyrosną na psychopatów noszących damskie pantofle. Można też postawić faceta przed faktem dokonanym i nawiać z domu pozostawiając go na pastwę „naszych aniołków”. Ten ostatni pomysł ma jednak słaby punkt, bo kilku takich numerach mąż może kiedyś wyjść np. po zapałki i już nie wrócić.

Mamy zatem zmotywowanego męża, więc przechodzimy do etapu drugiego, pozwalamy mu budować więź z dziećmi. Przeciętny mężczyzna potrzebuje wskazówek dotyczących opieki nad potomstwem (nawet własnym). Powierzenie tacie latorośli bez instrukcji obsługi jest karygodnym błędem. Instrukcja powinna być rzeczowa i zawierać najważniejsze informacje takie jak: dziecko jest istotą żywą, je, śpi, wydala i nie płacze bez powodu. Później przechodzimy od ogółu do szczegółu; trzeba dać dziecku jeść, przewinąć bądź wysadzić na nocnik, umyć, poczytać bajkę etc. Tu zaczynają się schody, bo to, że ma dać jeść, to facet zrozumie ale kiedy, co dać, ile dać i w jaki sposób, to przerasta jego możliwości twórczego myślenia. Syntetyczny umysł de Silvy nie rozumie takich pojęć jak „kiedy syn będzie głodny, nakarm go” lub „na deser będą owoce” lub „podgrzej ciut zupę”. Potrzebne są konkrety i poprawne ujęcie tematu. Według mojego męża jednostką czasu jest godzina a nie poziom głodu dziecka, ilość zaś mierzy się w sztukach a temperaturę w stopniach (najlepiej Celsjusza). Dlatego wydaję zrozumiałą dla niego instrukcję -obiad zapodać o 13.00 na plastykowym talerzyku z Kubusiem Puchatkiem, na deser będzie pół banana (tzn. jedna druga), zupę podgrzać około hmm… minuty w mikrofalówce. Unikam określeń takich jak „później”, „trochę”, „ciut”, „jak zauważysz” (de Silva raczej sam nie zauważy, chyba że coś występuje w systemie zerojedynkowym np jest dziecko albo dziecka brak).
Zatem mąż jest zmotywowany, poinformowany i zajmuje się pociechami. Na wszelki wypadek, gdyby jeszcze mu się nudziło można mu zaproponować posprzątanie zabawek albo pozmywanie. Wieczorem niech dzieci wykąpie (w wodzie o temperaturze ok. 36 C), przeczyta konkretną bajkę i gotowe! Zapewniamy małżonkowi absorbujące zajęcie i całkowity brak nudy. Niekiedy możemy się obawiać, czy facet podoła wyzwaniu, nie zapomni istotnych rzeczy, bądź nie zrobi dziecku krzywdy. Całe szczęście nasze maluchy mają wmontowany system alarmowy i gdy coś jest nie tak po prostu płaczą lub krzyczą.

Moja metoda „na wycieczkę szkolną” jak dotąd się sprawdza. Przy okazji mam upieczone dwie pieczenie na jednym ogniu; dbam o relację na poziomie Tata- dzieci oraz podtrzymuję trwałość naszego związku, gdyż co jak co ale na pewno mąż się nie nudzi. Wadami tej metody są: ponoszenie pewnego ryzyka, gdyż powierzamy dzieci facetowi, żmudne przygotowania i czasem opłakane efekty tzn. „Sajgon” w domu. Jednak dla dobra rodziny, chyba warto się trochę poświęcić;-)))

PS. Sposób na brak rutyny w małżeństwie podam wkrótce.

Brak komentarzy: