17 sty 2009

Żwirek i Muchomorek, czyli historia katastroficzna w wydaniu rodzinnym.

Dobra historia zaczyna się od niepozornego początku (choć istnieją i tacy, którzy wolą trzęsienie Ziemi, a potem by napięcie rosło). Tak na przykład akcja filmu "Epidemia" rozwija się dzięki niewinnej kapucynce i małemu wirusowi z zakręconym ogonkiem. Ani mały rozmiar tych stworzeń, ani fakty wydające się być nieistotne, nie zbiją z tropu wytrawnych znawców kina katastroficznego. Ci nie dają się zwieść. Oni we wszystkim co niepozorne widzą zagrożenie i potrafią wyciągnąć daleko idące wnioski już po pierwszych ujęciach filmu.
Nasza historia zaczęła się od zwykłej kartki zawieszonej na drzwiach i ani jej treść ani bieg następujących później zderzeń nie zapowiadały przyszłego rodzinnego dramatu. Może, gdybym należała do grona fanów kina katastroficznego, dostrzegłabym zagrożenie. Niestety do nich nie należę.

Kartkę spotkałam zawieszoną na drzwiach w przedszkolu Dzidka. Zaczepiła mnie treścią o wystąpieniu jednego przypadku ospy ("jeden" w tej kwestii język francuski jest bardzo dociekliwy). Odetchnęłam z ulgą myśląc, że tego typu informacje są dla mnie drugoplanowe. Nie jestem w ciąży, Mateo wyrósł z okresu noworodka, uff. Nie muszę panikować. Na wszelki wypadek zapytałam męża, czy on na ospę chorował. De Silva jak każdy rasowy macho odparł, iż nie pamięta i że musi zadzwonić do swojej mamusi. Teściówka potwierdziła przechodzenie owej choroby zakaźnej we wczesnym dzieciństwie mojego męża. Zatem ospa nam nie straszna.

Dzidek chodził nadal do przedszkola, zaś kartka na drzwiach zaczepiała mnie, co jakiś czas, uaktualnieniami o dwóch, a jeszcze później, o wielu przypadkach "varicelle". Byłam świadoma rozwijania się epidemii, a jednocześnie przekonana o naszym bezpieczeństwie, z wyjątkiem osoby Dzidka, który przecież prędzej czy później, ospę przejść będzie musiał. Tak też nie byłam specjalnie zaskoczona ani przerażona kropkami na ciele naszego pierworodnego, które obsypały go akurat dość pechowo podczas świątecznego pobytu w Polsce.

W filmach katastroficznych pojawia się taki wątek, w którym wszyscy są przekonani, że zażegnano niebezpieczeństwo. Wszyscy z wyjątkiem wytrawnych znawców gatunku, których rozluźnienie atmosfery nie zwiedzie. W naszej historii też pojawił się taki element.
Dzidek ospę przechodził nader łagodnie; bez gorączki ani swędzenia, drapania i innych nieeleganckich objawów. Po kilku dniach było już po chorobie, przynajmniej tak sądziliśmy.
Tydzień później pojawiła się mała, niepozorna krostka na brzuchu Mateo, potem druga i trzecia. Jak nic ospa, ale tego się można było spodziewać.
Tego samego dnia de Silva zadzwonił z pracy z informacją o swym złym samopoczuciu. Podejrzewał wystąpienie u siebie jakiejś dziwnej infekcji, gdyż skórę miał pokrytą wysypką nieznanego pochodzenia.
-To ospa.-Odpowiadam. De Silva nie wierzy i jest w stanie przyjąć każde inne wytłumaczenie (których jako miłośnik Lema, może znaleźć naprawdę sporo).

Wieczorem mąż dotarł do domu. Gdy go ujrzałam w pierwszym odruchu nie chciałam wpuścić bojąc się o zdrowie swoje i dzieci. Wyglądał jak osobnik zamieszkały przez obcy, złowrogi gatunek. Wydawało się, że lada moment de Silva zakończy żywot a z jego brzucha, z głowy lub innej części ciała wypełźnie jakiś obślizgły twór z odległej galaktyki zawładnięty (zawsze niezrozumiałą dla mnie) rządzą atakowania bezbronnych blondynek. Uczucia macierzyńskie walczyły z małżeńskimi. W końcu wpuściłam de Silvę do domu, jednak zachowywałam czujność. Obserwowałam go gotowa do podjęcia szybkiej reakcji, gdyby się jednak okazało, że mąż skolonizowany został przez obcy gatunek np tajemnicze budynie z kosmosu.

De Silva wyglądał strasznie. Wzrok miał mętny, język mu się plątał a jego skórę pokrywało tysiące bąbli. Gdyby sytuacja ta wystąpiła latem mogłabym przypuszczać, że padł ofiarą sadysty zamykającego ludzi sam na sam z rozsierdzonym rojem afrykańskich os. Jednak mamy styczeń, zatem jedyną wiarygodną wersją wydaję się ta o skolonizowaniu przez obcych. W dodatku mąż mój inaczej się zachowywał. Nie spał, wciąż się drapał, kazał się smarować specyfikiem w podejrzanym różowym odcieniu i ponadto śpiewał piosenki zaczerpnięte z bajek dla dzieci.

W filmach pojawia się wątek, w którym ona wie, że on jest niebezpieczny. Bohaterka pozostaje bez szwanku tak długo, jak on się nie połapie, że ona już wie. Akcję przepełnia napięcie i gra pozorów. On udaje, że jest jej mężem (a nie tajemniczym budyniem z kosmosu), ona udaje, że nie zauważa różnicy (między mężem a budyniem).
W przypadku naszej rodziny ja też udaję. Zapewniam de Silvę, że to jest ospa, choć teoria skolonizowania przez obcych, nadal krąży mi po głowie. Staram się być naturalną tak, jakby posiadanie faceta w kropki było czymś najzwyczajniejszym pod Słońcem. Nawet nazywam go pieszczotliwie "Muchomorkiem" i czekam na rozwój wydarzeń.

1 gram francuskiego
un cas de varicelle- jeden (pewien, jakiś) przypadek ospy

9 komentarzy:

Gabi pisze...

Oto zagadka
-o jakich budyniach z kosmosu mowa a dokładnie z jakiej planety pochodzą?
- w tekście cytuje pewnego, dość znanego reżysera. Jak on się nazywa?

Pedro Medygral pisze...

Reżyser Wolfgang Petersen?
A planeta Skyron?

A jakas zagadka zwiazana z blogiem?
http://pl.youtube.com/watch?v=-HP1Cvjmdio

Gabi pisze...

Planeta się zgadza, ale nie o tego reżysera cytuję.

Pedro Medygral pisze...

hmm ale chodzi o film epidemia z 95 roku? Dzisiaj o 7 muszę wstac, a jestem wrogiem krótkiego snu, więc...

Gabi pisze...

Nie, nie chodzi o reżysera "Epidemii". Jednak jest pan blisko, bo cytat umieściła w tym samym akapicie, co nawiązanie do owego filmu.
Czy udzielić więcej podpowiedzi?

Pedro Medygral pisze...

Pani Gabi bodajże kiedyś juz pisałem, ale to powtórze moje motto życiowe. "Gwardia ginie lecz się nie poddaje"
Owszem Epidemia nakierowała moje myślenie na reżysera tego filmu.Nastąpiło skojarzenie reżyser- film - epidemia. Z perspektywy czasu uważam, że popełniłem duży błąd, gdyż mowa o cytowaniu rezysera nie może odnosić się do zamieszczonego tytułu filmu.
Chodzi zapewne o Hitchcocka

Gabi pisze...

W rzeczy samej.Gratulacje! Nagród niestety nie przewidziałam;-)

Pedro Medygral pisze...

Jeśli celem jest perfekcjonizm to druga szansa oznacza klęskę. Normalnie miałbym 1p na 2p.

Gabi pisze...

Perfekcjonizm jest najprostszą droga do nerwicy;-)