5 sty 2009

"Choroba krocza" i inne przypadłości emigrantów.

Emigracja pozwala z dystansu zobaczyć Polskę a nie kiedy też Polaków. Dystans ten występuje przede wszystkim w wymiarze czysto fizycznym i odmierzamy go w kilometrach. Z jego odpowiednikiem psychologicznym bądź, jak twierdzą niektórzy, duchowym bywa różnie.
Wyjeżdżamy za granicę z własną wizją tego,jak tam jest, przesiąknięci stereotypami bynajmniej nie na temat obcych krajów ale także i naszego własnego. Prędzej czy później musimy się zetknąć z realiami, które zweryfikują nasz niewidzialny bagaż domysłów, marzeń czy uprzedzeń. Co dalej? Musimy zająć postawę wobec realiów i stereotypów, postawę nie tyle prawidłową, czy adekwatną lecz nade wszystko zdecydowaną, by ułatwić sobie codzienność oraz potwierdzić słuszność podjętych wyborów. Im skrajniejsza jest nasza reakcja, tym lżej nam się odnaleźć, lżej mówić o Polsce i zdecydować o przyszłości.

Emigranta typu A przepełnia euforia na granicy stanu maniakalnego. Nowe okoliczności go zachwycają; wszystko jest lepsze, łatwiejsze. Polska w porównaniu z życiem na emigracji wydaje mu się zaściankowa. Obwinia Ją za dotychczasowe niepowodzenia i z czasem dostaje coraz silniejszej alergii na wszystko co z nią związane. Emigrant typu A dostaje wysypki myśląc o polskim systemie edukacji, mdłości wspominając stan dróg, zaś konwulsji z objawami silnej astmy przy omawianiu krajowej służby zdrowia czy polityki. Po kilku latach reakcję alergiczną nasilają głębokie stany lękowe przed wszelkimi przejawami życia w Polsce; boi się jeździć samochodem (bo Polacy prowadzą jak szaleni), taksówkami (bo wywiozą gdzieś człowieka i okradną), pociągami (bo tam napadają), załatwić cokolwiek w urzędzie (z powodu niebotycznych kolejek i krwiożerczych "panienek z okienka"). Lęk może się przeobrazić w zaawansowaną fobię jak u naszych znajomych, którzy w czasie pobytu w kraju szukali jedzenia dla dziecka i bojąc się twarogów (bo może z mleka od wściekłych krów), warzyw, owoców, mięsa i innych polskich produktów, zdecydowali się żywić potomka czipsami.

Emigrant typu B jest osobą tęskniącą za korzeniami i podszytą kompleksem "gorszego Polaka". Czuje potrzebę udowadniania sobie i innym jak wspaniałym krajem jest jego Ojczyzna, zwłaszcza czyniąc porównania z obecnym miejscem zamieszkania. Żarty o hydraulikach go nie bawią. Jest permanentnie zwarty i gotowy, by bronić polskości oraz śpiewać hymny pochwalne ku uczczeniu jej zalet. W wyniku tego napięcia rozwija się u niego nader gwałtowna nerwica z tikami, natręctwami i całą gamą dziwactw. W oczach emigranta typu B, Polska z dnia na dzień pięknieje. Przygwożdżony niepodważalnymi kontrargumentami (które, mimo wszystko, będzie dzielnie odrzucał), w końcu obarczy wszelką winą 200 lat zaborów, komunistów, nazistów, Żydów i Kościół Katolicki.

Oczywiście można unikać skrajności i starać się patrzeć z dystansem na emigracyjne życie oraz na Polskę. Jednak taka postawa stanowi dużo większe zagrożenie dla stanu zdrowia niż dwie, wcześniej wymienione. Może się stać bowiem tak, że znajdziemy w sobie wystarczającą ilość rozsądku, by dostrzec zarówno wady i zalety Polski jak i innych krajów. Możemy też nieszczęśliwie pozbyć się uprzedzeń, idyllicznych wizji raju na ziemi czy stereotypów. Wtedy narażamy się na dotkliwą przypadłość, stojąc jedną nogą w Ojczyźnie a druga w już nieobcym kraju (ale, w którym nadal nie czujemy się u siebie). Robimy gigantyczny szpagat i utrzymujemy się w nim miesiącami, latami naciągając tęsknoty i powodując rozdarcie (nie tylko) wewnętrzne. Pojawiają się wątpliwości oraz brak precyzyjnych planów, gdzie chcemy osiąść na stałe, czyli stan nazywany przez moją koleżankę "chorobą krocza".


Realia emigracji oraz czas spędzony za granicą nie zmieniają dystansu fizycznego, natomiast wpływają na dystans mentalny i postrzeganie Polski. Wymagają też jasnych deklaracji i odpowiedzi na pytanie "kim jestem i kim chcę być". Można być: Polakiem za granicą, polskim emigrantem bądź Szwajcarem z polskimi korzeniami. Wybór należy do nas. Ja, paradoksalnie, przebywając za granicą coraz bardziej czuję się związana z Ojczyzną, coraz bardziej czuje się Polką.

2 komentarze:

Pedro Medygral pisze...

Ryszar Legutko postawił w swojej ostatniej książce teze, że nie mamy z czego wywodzić naszej tożsamości. Komunizm zniweczył cały dorobek kulturowy i ideowy II RP. Ciągłość została złamana, a PRL stał się tworem na glinianych nogach, bo bez żadnych korzeni, bez tradycji.
Duma z bycia Polakiem zeszła na dalszy plan.Jeśli chciano wywołać rewolucje proletariacką nie można było patrzeć na narodowość, ona była tylko przeszkodą na drodze rewolucji. PRL skończył się, a z trudem powracamy do naszych korzeni. Legutko poniekąd winą za ten proces obarcza elitę III RP, która w gruncie rzeczy nie chołubiła tradycją II RP.
Zaprezentowany przez panią podział jest efektem tego stanu. Niektórzy z nas wolą nie mówić o historii o korzeniach, państwo trkatują jako coś obciachowego i najgorszego. Od patriotyzmu do nacjonalizmu i szowinizmu w ich mniemaniu jest cienka granica. Absurd.
To pokolenie jadąc zagranicę psioczy na POlskę. Ci kórzy bliżsi są wspomnienią i tradycji I i II RP, traktują swój kraj jako dom lub rodzinę. Obojętnie jaki/a jest, jest on/a nasz/a własny/a.
Powiniśmy o nie dbać i troszczyć.

Gabi pisze...

Cóż za kategoryczne stwierdzenia poczynił Legutko. Ciekawe, czy o sobie samym też myśli w ten sposób?
Lem w Solaris napisał, że badając inny światy, szukamy w nich istot podobnych do nas, że szukamy, de facto, samych siebie. Może właśnie dlatego, zagranicą odnajduję polskość?

Zaś zaproponowany przeze mnie podział, jak zresztą wiele innych tekstów, jest przekoloryzowaną prowokacją. Co nie zmienia faktu, że znam żywe dowody potwierdzające moją teorię, wśród znajomych na obczyźnie :-)
pozdrawiam