18 kwi 2008

Wszystkie dzieci nasze są.

W odniesieniu do poprzedniej notki przytoczę pewną sytuację. Jesteśmy na spacerze z maleńkim wówczas Dzidkiem i Teściową na Warszawskim Żoliborzu. Panuje piękna, słoneczna pogoda a w tle słychać, bynajmniej nie ptasie trele lecz, straszliwe wiązanki niesione echem "k...rwa, k..rwa mać". Powalone pięknem tej polszczyzny ptaki zamilkły a psy uciekały z podkulonym ogonem.
Źródłem owych odgłosów okazała się młoda, zadbana kobieta wydzierająca się niemiłosiernie na własne dziecko w wieku 2-3 lat. Malec zanosił się płaczem, gdy jego matka wrzeszcząc wyzywała go i szarpała za rękę. Oniemiali przechodnie mijali tą scenkę rodzinną dalekim łukiem robiąc przy okazji charakterystyczny dla gapiów wytrzeszcz oczu. W końcu moja Teściówka- osoba energiczna i prawa, zapytała się pani, czy ta mogłaby się uspokoić. Wydzierająca odparła (cytat nie będzie dokładny) "A co k...wa, moje k..wa dziecko. Czego się pani wtrąca?"
-To dziecko kiedyś pani odpłaci za takie zachowanie- zripostowała Teściówka.
Wrzeszczące źródło przekleństw w osobie młodej matki spuściło z tonu i przestało szarpać dziecko. Mi zaś pozostało w pamięci, że nikt nie zareagował (oprócz dzielnej Babci Dzidka) na jej zachowanie.

Raz na jakiś czas w mediach poruszana jest konkretna sytuacja znęcania się nad dziećmi. Przy okazji krytykuje się organa odpowiedzialne za ochronę praw tych najmniejszych. Ci tłumaczą się, iż nie było skarg na daną rodzinę, że ani sąsiedzi ani znajomi, dosłownie nikt nie zgłaszał wątpliwości czy uwag. Nie wierzę, aby w rzeczywistości nikt nic nie widział, nie słyszał. Sądzę, że wielokrotnie sąsiedzi byli świadkami zachowań sugerujących problem przemocy w rodzinie, jednak każdy pilnował własnego nosa i nie chciał się wtrącać.
Brakuje w naszej polskiej mentalności takiej cechy jak poczucie odpowiedzialności za zło dziejące się wokoło. Później, gdy wydarzy się nieszczęście wszyscy kiwają głową i zwalają winę na policję, kościół katolicki czy związek filatelistów szczecińskich.

Zastanawiam się, czy sama znalazłabym dość odwagi, aby zadzwonić na komisariat, gdybym usłyszała zza ściany odgłosy maltretowania dzieci przez ich pijanego ojca.

1 komentarz:

adam pisze...

He. Bo to nie jest takie proste.
1. Zwrócenie uwagi może równie dobrze wywołać autorefleksję i pozytywną zmianę, jak i frustrację wyładowaną później na dziecku.
2. Niby jak rozwiązać problem bijącego ojca, żeby nie ryzykować głębokiego kaca moralnego i przede wszystkim pogorszenia sytuacji dziecka?
- zgłosić na policję? Jak wjedzie opieka społeczna i zabierze w asyście policji i pana z TVNu do domu dziecka, to skąd pewność, że będzie lepiej?
- wpierdolić skurwysynowi? patrz wyżej z frustracją
W wypadku przemocy w rodzinie nie da się sensownie rozwiązać sprawy bez głębokiej terapii całej rodziny, a co do innych działań, to zawsze na dwoje babka wróżyła - można pogorszyć sytuację. Oceniam, że Babcia dobrze zrobiła przerywając atak histerii tej kobiety, ale wtręt o odpłacaniu był właśnie ryzykowny, bo nie wiemy jakie dał skutki. Teraz ta mama może już doszukiwać się w zachowaniu dziecka pierwszych objawów odpłacania i możliwe, że teraz woła, "Ja ci k...a odpłacę, ja ci odpłacę". jak tak dobrze pomyślisz, jaki jest profil człowieka bijącego lub poniżającego dzieci, to nie trudno zrozumieć o czym mówię.
To co należy niewątpliwie zrobić, to przerwać atak na dziecko, dziejący się w mojej obecności, ale jeśli wiesz, że generalnie (nie w tej chwili, nie przy mnie) ktoś źle traktuje swoje dziecko, to realnie nie możesz zrobić nic nie obciążonego ryzykiem zrobienia gorzej. Przynajmniej dopóki prawo wjeżdża z opieką społeczną w miejsce przymusu terapii. Wiem, że przymus terapii funkcjonuje już w wypadku przemocy w rodzinie, ale wobec ludzi którzy dostali wyrok w zawiasach.