W burzliwym procesie macierzyństwa każda mama musi, prędzej czy później, przebrnąć przez etap genialności swojego potomstwa. U niektórych zaczyna się on wcześniej, u niektórych później a u innych nigdy się nie kończy. Etap ten cechuje całkowita bezkrytyczność i brak wrażliwości nawet na najbardziej racjonalne uwagi. Czasem jest podtrzymywany przez pozostałych domowników: babcie, dziadków etc.
W moim przypadku jest podobnie, z tym że w przeciwieństwie do innych, mój Dzidek na prawdę jest geniuszem :))))
Jestem zatem przekonana o niezwykłych możliwościach intelektualnych mojego syna i oczywiście nie ma na tym świecie argumentów, które mogłyby ten pogląd zmienić. W wolnej chwili odwiedziłam forum poświęcone tematowi genialnych dzieci, na którym szaleli rodzice przekonani o wybitnych zdolnościach swych pociech. Oczywiście bardzo szybko tok wypowiedzi schodził na tor boczny pod tytułem edukacja. Tak oto, zdaniem wypowiadających się rodziców, najwybitniejsze talenty dzieci są bezpowrotnie niszczone w kontakcie ze szkołą i nauczycielami nieumiejącymi owych talentów dostrzec. Mali geniusze są gnębieni przez system oświaty, wbijani w sztywne ramy programu i zmuszani do nauki rzeczy bezużytecznych jak alfabet, czy tabliczka mnożenia. Tak jakby jednostki wybitne potrzebowały się tego uczyć w dobie komputerów i kalkulatorów.
Kolejnym poruszanym punktem jest zatem stworzenie takiego systemu edukacji, który by genialne dzieci (tj dzieci osób wypowiadających się na forum) wybierał jak perły spośród wieprzy. Miałyby one możliwość rozwijania się w specjalnych klasach, bez złego wpływu wywieranego przez zwykłe, ordynarne małolaty, które swoją prozaicznością jedynie mogłyby zbrukać pokłady geniuszu. Oczywiście żaden rodzic w ogóle nie zakłada możliwości, iż jego własne dziecko mogłoby zostać zakwalifikowane do klasy przeciętniaków.
Czytam te wypowiedzi i zastanawiam się, czy tak na prawdę chciałabym, aby Dzidek był prawdziwym geniuszem. Za bycie wybitnym płaci się czasem wysoką cenę jak samotność lub brak zrozumienia. Z drugiej strony, to często dzieci zdolne, które przyzwyczaiły się do tego, że nauka im łatwo przychodzi, później gorzej sobie radzą w sytuacjach życiowych, gdzie bardziej liczy się pracowitość i ambicja niż sam talent.
Rozmyślania o przyszłości przerywa mi sprawa prozaiczna. Dzidek bez żenady zrobił kupę w majtki. Czeka mnie zatem mycie jego pupy i pranie odzieży. Cóż matka domniemanego noblisty jest gotowa ponieść takie trudy. Nie od dziś bowiem wiadomo, że geniusze nie przywiązują uwagi do spraw przyziemnych;)
gabi13 (19:20)
11 kwi 2008
Ile jest cukru w cukrze, czyli o genialności dzieci.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz