Tak jest, to już z mojej pułki biorą rodziców na zebranie szkolne. Kolejny etap starzenia się za mną, choć w tym przypadku (w przeciwieństwie do np siwych włosów) mogę udawać, że to dzieci się starzeją, nie ja.
Mając w pamięci czasy gdy moja mama chodziła na zebrania do naszej dawnej szkoły i przepadała bez wieści na długie godziny, chciałam wyposażyć się jak na wyprawę po świętego Grala. Koc, śpiwór, suchy prowiant, termos z gorącą herbatą, rakietnica by dać znak życia domownikom (komórka się przecież może rozładować)-jak to wszystko zmieścić do damskiej torebki? Może lepszy by był plecach? Jak zwykle w sytuacji, w której muszę wybrać między rozwiązaniem praktycznym, a eleganckim, zdecydowałam się na to drugie.
Ku mojemu zaskoczeniu treść zebrania była dość zwięzła. Przedstawiono ciało pedagogiczne razem z tzw "starszym bratem" (nie mylić z wielkim) i już. Już?
Na zakończenie jedna z matek poruszyła temat dotarcia do szkoły. Otóż na jednokierunkowej uliczce przed szkołą trwa budowa linii tramwajowej. Wszystkie dzieci zaczynają zajęcia i kończą o tej samej porze, kiedy na uliczce jeżdżą koparki, ciężarówki i inne ciężkie maszyny (ku wielkiej uciesze Dzidka). W tym samym czasie część rodziców przyjeżdża samochodami po swoje pociechy i parkuje na chodniku. Pani poprosiła, by zaniechać tego niebezpiecznego procederu. Na co inna rodzicielka stanęła w opozycji.
-Zaczęło się!-Pomyślałam.- Teraz dyskusjom nie będzie końca.
Jednak nie, oponentka zadeklarowała jedynie, że nie ma innego wyjścia jak pozostawić auto na chodniku, a dzieci przecież sobie poradzą (mają aż od 4 do 8 lat), po czym temat urwano.
Zebranie trwało godzinę, co doprawdy mnie zaskoczyło jak i reakcja na temat nielegalnego parkowania, a raczej jej brak. Wyprawa po świętego Grala nie była jednak zakończona, bo za dwa tygodnie mamy mieć spotkanie z wychowawcą Dzidka.
Na listę rzeczy, które lubię u tubylców dołączyłam krótkie zebrania szkolne. Zaś następnego dnia z radością przywitałam dwóch funkcjonariuszy, którzy pilnowali porządku na ciasnej uliczce przed szkołą. Koparki przestały jeździć na tym krótkim odcinku. Zmotoryzowani rodzice znaleźli inne miejsce do parkowania, prawdopodobnie bardziej legalne.
Zaczynam lubić mieszkanie w Genewie- czy to jest zdrowy objaw?
23 wrz 2009
Zebranie rodziców czyli za co lubię Szwajcarię.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
5 komentarzy:
Prawo do szczęścia jest jednym z podstawowych praw człowieka. Jeśli Pani jest szczęśliwa to jak najbardziej wszystko jest w porządku. Sam chciałbym wyjechać za granicę.Związek emocjonalny z ojczyzną można zachować nie mieszkając na terenie państwa. Natomiast nic poza rodziną mnie tu nie trzyma, gdy będę miał zakładać rodzinęczemu nie na obczyźnie?
Nie jestem szczęśliwa na obczyźnie, jestem szczęŚliwa u boku męża. A Szwajcaria, mimo swoich zalet, nie jest domem i im dłużej tu mieszkam przekonuje się, że chyba nie będzie.
Teraz może czas na Krzemową Dolinę?
Czy mogę zapytać o powody dla których mieszkanie na dłuższą metę w Szwajcarii Pani nie odpowiada?
Pamiętam, że pisała już Pani o tym, że ważne jest wychowanie dzieci na ojczystej ziemi, ze względu m. in. na obecność rodziny, jej problemów (chorób, śmierci), tradycję narodową, czynnik tożsamości dziecka z własnym krajem. Bardziej teraz chciałam zapytać, dlaczego Szwajcaria - Genewa, zniechęca?
z góry dziękuję
Monika
Są rzeczy którymi jestem bardzo rozczarowana w Genewie jak system edukacji...
Ogólnie im dłużej mieszkam tym bardziej doceniam tubylców (poza edukacją) jednak to nie jest dom. Tutaj nie mam głosu. Nie mogę decydować o wielu ważnych kwestiach, po prostu wpadam w trybiku systemu i już. Jeśli system działa dobrze, to ok, ale jeśli jest niewydolny, a tak czasem sie zdarza, wtedy jest o wiele gorzej.
Gdy człowiek zapozna się z różnymi zasadami i się dostosuje, można się poczuć bezpiecznie.
Jednak to nadal nie jest dom.Tu zawsze będę się czuła emigrantką, a nie autochtonem. Genewa chyba nigdy nie będzie dla mnie moim miejscem na ziemi, choć to piękne miasto. (Aspekt szkoły pominę, bo bym zionęła jedynie goryczą.)
Prześlij komentarz