26 paź 2008

Spacer po "winioblach".

Obcym językiem przesiąka się dyskretnie. Na początku śmiejemy się z innych, gdy mieszają, odmieniają dziwne słowa, "jedzą hotdogi na cornerze". Z czasem niektóre wyrażenia kopiujemy i wklejamy w potok ojczystej mowy, zwłaszcza gdy w języku rodzimym nie były przez nas często używane. Wtrącamy mimo chodem to tu, to tam po jednym słówku.

Język francuski ma tą wyższość nad innymi, że zaciąganie nim kojarzy się pozytywnie. Wszak arystokracja tak właśnie rozmawiała. Angielskie wstawki z kolei pachną dorobkiewiczostwem oraz dobitnie wystają słomą z butów. Możliwe, że owe skojarzenia są dziedzictwem wczesnego kapitalizmu, gdy każdy parweniuszowski burak chlubił się biznesami, pegerami, siebie nazywała menagerem (z silnie wymawianym "g") i używał masę nowo-tworów językowych. Wtedy właśnie pojawiło się wiele dziwacznych naleciałości, na temat których dyskutowano, jak i czy w ogóle je używać należy. Naleciałości, które przetrwały, mimo usilnych walk podejmowanych przez znawców językowych.
Na emigracji łatwiej o "przesiąkanie". Czasem w języku obcym występują słowa, których odpowiedników w polskim brak, lub po prostu wydają się nam bardziej dobitne czy wdzięczniejsze. W tym przypadku też francuskie zwroty mają przewagę nad zapożyczeniami z angielskiego, które nie posiadają tej lekkości czy tęsknoty za sanacją, jak na przykład "czy jesteś au courant, cherie?" Może dlatego, nasz opór przed przesiąkaniem maleje. Nie boimy się "kalek" językowych ani wrzucenia raz co raz jakiegoś obcego zwrotu, bo francuski jest elegancki w przeciwieństwie do mowy wyspiarzy (przynajmniej w naszym odczuciu).
Pierwszym zaciągnięciem pojawiającym się dość często w naszej rodzinie było "dusmą" (doucement) powtarzane non-stop wśród dzieci na placach zabaw. Potem za znajomymi zaczęliśmy nazywać cukinie kurżetkami. W Szwajcarii jest to popularne warzywo, zaś w rodzimym kraju znajomi się z nim nie spotkali. Zatem została cukinia ochrzczona kurżetką, a jej nowe imię my z wielką chęcią przygarnęliśmy. Przyznacie z resztą sami, że ta nazwa, brzmi nader wdzięcznie. Niektórych zwrotów używam z premedytacją jak np raté, co w wolnym tłumaczeniu oznacza "nieudany", natomiast dosłownie "zeszczurzyć". Słowo to ma ciekawą etymologię. "Zeszczurzano" pieczywo, gdy miało kontakt z gryzoniami. Piekarz powinien taką żywność zniszczyć. Jeśli tego nie zrobił chleb był właśnie raté, co w dobie epidemi chorób zakaźnych było ciężkim przestępstwem karanym nawet śmiercią. Obecnie słowo to używane jest w różnorodnych kontekstach; autobus może być raté (gdy na niego nie zdążymy), podobnie niezdany egzamin, czy (i to jest uważane przeze mnie za językową perełkę) operacja plastyczna (zwrotu użyto opisując urodę pewnej piosenkarki występującej w konkursie Eurowizji ;-)

Powoli przesiąkamy zapożyczeniami językowymi i zasłyszane wśród znajomych polaków nowo-twory robią na nas coraz mniejsze wrażenie. Jednak, gdy usłyszałam propozycję spaceru po "winioblach", byłam zaskoczona. Co to jest? Po chwili zrozumiałam, uśmiałam się i przyjęłam propozycję. Zaś sam spacer był uroczy, wręcz poetycki; widok na Alpy po jednej a Jurę po drugiej stronie i "winoble" skąpane w jesiennym słońcu. (Wytłumaczenie terminu na zdjęciach).



2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Kurżetki - urocze po prostu!
Kisam mocno z karpetu w Stolnicy! ;-)
AsiaBe

Gabi pisze...

Natomiast my mersujemy za to kisanie ;-)