Moje szanse na zostanie artystką drastycznie zmalały odkąd posiadam potomstwo. A tak chciałam zaistnieć w artystycznym światku...
W zasadzie, rodzaj sztuki nie był dla mnie istotny -ważne, by się realizować. Mogłabym zostać piosenkarką -śpiewać przecież każdy może (a patrząc na wiele sławnych gwiazd) niekoniecznie trzeba mieć wielkie ku temu predyspozycje. Mogłabym fotografować, zwłaszcza że dziś każdy uważa się za wybitnego znawcę w tym temacie. Mogłabym robić instalacje wymyślając coś absurdalnego, nikomu do niczego niepotrzebnego np coś ozdobionego fragmentem gołego ciała i symbolem najlepiej chrześcijańskim bądź katolickim (w przypadku symbolu innej religii zostałabym oskarżona o rasizm i profanację). Zatem pomysłów miałam wiele. Problem jednak w tym, że obecnie jestem matką, co przekreśla realizację moich artystycznych marzeń.
Prawdziwy artysta, bowiem, powinien być przede wszystkim neurotykiem. Każdą komórkę jego ciała przesiąka ból egzystencji i notoryczny brak zrozumienia przez otoczenie. Dzieło zaś, niezależnie od formy, musi straszyć skrzeczącą rzeczywistością, niezgodą ze światem, przygnębiającymi realiami codzienności i niezrozumiałym, wszechobecnym lękiem.
Niestety macierzyństwo neurotyzmu pozbawia a czasem wręcz z niego bezlitośnie obdziera. Czyż neurotyczna, młoda artystka brzmi na równi zachęcająco co neurotyczna, młoda matka? Zdecydowanie, nie i to na niekorzyść matki, właśnie. Niekiedy staram się usilnie odnaleźć ból egzystencji, pytać "być albo nie być i w jakim celu?" Jednak, zanim dobrnę do pytajnika owej frazy, Dzidek woła "jeść", "pić", "siusiu" lub rozbrajające z neurotyzmu "kochana mamusiu" i wszelkie podważanie sensu mojej egzystencji staje się nielogiczne. Nie mogę miarodajnie wypowiadać tez o podłości świata, skoro istnieją na nim dwa piękne cudy w postaci moich synów. Dwa idealne powody dla których trzeba oraz warto być.
Niekiedy rankiem wydaje mi się, że rzeczywistość do mnie skrzeczy. Lecz gdy tylko lepiej się wsłucham okazuje się, że odgłosy te są wydawane przez Mateo a ich kontekst jest zdecydowanie pozytywny i ze wszech miar radosny.
Mogłabym neurotyzm demonstrować lękiem. Jednak wszelkie obawy w zetknięciu z macierzyństwem zostają odebrane jako upupianie dzieci a ich matkę kwalifikują do grona przewrażliwionych kwok. Czy kogoś zainteresują bohomazy, wiersze czy inne przejawy artystycznego zaangażowania kwoki domowej?
Pozostaje mi jeszcze możliwość silenia się na neurotyczny wygląd, czego macierzyństwo też nie ułatwia. Pozornie wydaje się, że przemęczonej, niedosypiającej, młodej matce wygląd alienacji i niepogodzenia się ze światem przychodzi naturalnie. Nic bardziej mylnego. Osiąganie neurotycznego vis age jest szalenie trudne i wymaga nie lada zabiegów, zwłaszcza, gdy zależy nam, by efekt wyglądał na przypadkowy. Należy zainwestować sporo czasu, sił i pieniędzy we własny wizerunek sugerujący brak przywiązania do wyglądu. Niestety młodej matki nie stać na wspomniane inwestycje a jakiekolwiek próby ich obejścia kończą się zdemaskowaniem.
Nie jest łatwo być artystą. Muszę się z tym faktem pogodzić oraz z tym, że spadłam z piedestału sztuki zanim się jeszcze nań wdrapałam. Macierzyństwo uszlachetnia, podobno, choć mi samej nie udało się tego dotąd zweryfikować. Mogę potwierdzić natomiast, że bycie mamą uszczęśliwia, czego niestety doświadczam. Ach dobre i to.
8 paź 2008
Artystyczna dusza.
Autor: Gabi o 20:27
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz