Truskawkowe tęsknoty.
Życie na emigracji nie jest sielanką. Raz po raz napotykam na sytuacje, które to potwierdzają.
Rozmawiałam z mamą przez telefon. W Polsce jest wysyp truskawek. W tzw. skupie czyli hurcie dla przemysłu spożywczego obowiązuje cena 1 zł za łubiankę (wiadomość od dobrze zorientowanego znajomego). Plantatorzy załamują ręce a gospodynie domowe podwijają rękawy i pichcą konfitury, dżemy oraz inne truskawkowe smakołyki.
A w Genewie? Panuje wysyp kibiców piłkarskich też czerwonych, gdyż głównie szwajcarskich i portugalskich. Truskawki są, a jakże ale w maleńkich pojemniczkach tzw. odmiany deserowe, które ani smakiem ani ceną nie dorównują polskim. Po prostu mają ładnie wyglądać, wytrzymać transport i wielodniowe wylegiwanie się na ladach szwajcarskich supermarketów. O dżemikach własnej roboty można zapomnieć. Cena 12 franków za kilogram mnie odstrasza, podobnie jak przekonanie, że z „plastikowych” owoców przetwory nie będą smaczne.
Cóż mi pozostaje? Mogę tęsknie wspominać ogródek moich rodziców, radosne, niskopienne krzaczki ozdobione skąpanymi w czerwcowym słońcu truskawkami... Ach... gotowanie konfitur z obowiązkowym lizaniem łyżki po każdym mieszaniu w garnku... Mogę też łudzić się nadzieją, że jakaś dobra dusza zlituje się nad naszym nędznym, pozbawionym polskich truskawek życiu emigrantów i dostarczy nam dżemy maminej roboty (bez żelfiksu, pektyny, czy innych zagęstników). Mogę też pojechać do Francji (czyli ok. 5 km od nas) w poszukiwaniu owocowego smakołyku. Jednak, jak się okazuje, tam też truskawki służą ku ozdobie a nie ku rozpieszczaniu podniebienia.
Ach ciężki los Polaka na obczyźnie, zwłaszcza w czerwcu.
14 cze 2008
Truskawkowe tęsknoty.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz