Szukamy, oglądamy mieszkania i składamy podania. Każdego dnia spędzam olbrzymią ilość czasu na wertowanie ogłoszeń, dzwonienie i umawianie się na wizję lokali. Ostatnio miałam taka przygodę.
Ogólnie jesteśmy zainteresowani dzielnicą o nazwie Meyrin. Znalazłam na stronie Uniwersytetu Genewskiego ogłoszenie o takiej treści rue de Meyrin 89, 3 pokoje i cena 1500 (domyślam się, że franków szwajcarskich). Umówiłam się z panią, wsadziłam Dzidka do samochodu i jedziemy.
Rue de Meyrin to największa ulica w tej dzielnicy, więc sądziłam, że nie będzie problemu ze znalezieniem rzeczonego budynku. Szukałam przez 45 min w końcu zrezygnowana dzwonię do pani z prośbą o bardziej szczegółowe dane. Moja rozmówczyni wyjaśniła mi, że jej mieszkanie znajduje się niedaleko supermarketu X. Cóż, z tego co mi wiadomo, ta marka nie występuję w ogóle w Genewie. Na co słyszę odpowiedź, iż chodzi o Rue de Meyrin w Ferney Voltaire (bynajmniej nie w Genewie). Acha czyli mowa o innej miejscowości a do tego nawet nie położonej na terenie Szwajcarii tylko Francji. Super! Dobrze, że chociaż kontynent się zgadza.
Wygląda na to, że następnym razem muszę nie tylko potwierdzić ulicę ale też miejscowość i państwo (waham się czy w związku z modnymi podróżami kosmicznymi nie będę musiała dopytać się o nazwę planety).
13 sty 2008
Szukamy mieszkania w Genewie. cd
Autor:
Gabi
o
20:14
Etykiety: Genewa, mieszkanie
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
5 komentarzy:
Hi hi - nieźle. Ale plusem tego wyjazdu jest to, że poznałaś nowe miejsca - i dowiedziałaś się że jest więcej niż jedno miejsce o tej samej nazwie. No i tamat do pisania bloga się znalazł. Proszę: znalazłam Ci aż trzy duże plusy!
Nie ma jak pozytywne podejście do tematu. Czyż nie?
Gorąco pozdrawiam.
Przy całym współczuciu dla Was - strasznie mnie to ubawiło. Ściskam ciepło.
Mnie też bardziej rozbawiło niż zdenerwowało. Z resztą dlatego opisałam tą przygodę.
Czyli denerwujących nie opisujesz. Mi się w tej chwili przypomina, jak koleżanka z pracy opowiadał, że słyszała rozmowę telefoniczną jakiejś głośno mówiącej do telefonu, bo zdenerwowanej dziewczyny. Z tego co dziewczyna krzyczała do aparatu wynikało, że umówiła się z kimś na Świętojańskiej i ona stała w Warszawie, a ten ktoś w Gdańsku.
Prześlij komentarz