15 sty 2008

Po powrocie z domu.

Wróciliśmy z wizyty świątecznej w Polsce. Przywieźliśmy ze sobą walizki pełne przysmaków, prezentów, głowy bogate w nowe refleksje i dobre parę kilo obywatela więcej. Kiedy ja to zrzucę?
Mój lekarz był, delikatnie mówiąc, lekko wstrząśnięty (ale nie zmieszany) obserwując ten wzrost masy ciała po kilku tygodniach. Cóż miałam powiedzieć? Ot święta w Polsce, panie doktorze. Rodakom na pewno nie muszę tłumaczyć. Nawet Dzidek, reprezentacyjny niejadek rodu de Silva, wrócił zaokrąglony, ku nieukrywanemu zachwytowi Babci.
Zaś co do nowych refleksji, to starczy ich na kilka postów.
Polska z oddali wygląda inaczej, inne rzeczy mnie drażnią. Jednocześnie odnajduję wiele zalet kraju nad Wisłą, z których nie zdawałam sobie sprawy.

Dużą różnicę odczułam w jakości dróg. Po pierwsze brak autostrad, który wcześniej mi nie przeszkadzał a teraz stanowi dla mnie oczywisty mankament. Po drugie jakość istniejących szlaków komunikacyjnych (w kontekście krajów zachodnich boję się nawet nazwać ich drogami) daleko odbiegająca od adekwatnych w Szwajcarii. Nasze rodzime dziury, wertepy, koleiny i wszech obecne błoto zdecydowanie nie umilają jazdy. Jednak nie nazwałabym ich wielkimi wadami. A nawet uważam, że taki stan dróg jest dalece pozytywnym rozwiązaniem. Dlaczego? Wniosek ten nasunął mi się po obserwacji kolejnego aspektu polskiej motoryzacji, czyli czegoś, co nazwałabym wolna amerykanką za kółkiem.

Pasjonuje mnie zjawisko, w którym porządny chrześcijanin (ponoć jest ich ok 87% w naszym kraju), kochający ojciec, czy matka przeobraża się w ciskającego przekleństwa i żądnego krwi osobnika obcego gatunku. Wykonywane przez nich manewry stawiają w stan zapytania nie tylko znajomość zasad ruchu drogowego ale i posiadanie zdrowego rozsądku. A najbardziej w tej sytuacji zdumiewa mnie fakt, że nie zawsze są to kierowcy wspaniałych wypasionych wozów, lecz często właściciele kilkunastoletnich, kaszlących wehikułów, do których najbardziej pasuje nazwa "produktów samochodopodobnych".

Ile widziałam stłuczek podczas naszego świątecznego pobytu? W Szwajcarii kierowcy wykazują więcej wstrzemięźliwości, mimo posiadania szybszych samochodów, dzięki montowanym wszędzie fotoradarom i kamerom. My, jako kraj uboższy, nie stosujemy takich rozwiązań, mamy własne- czyli wertepy. Naturalnie tworzące się spowalniacze prędkości, które obniżają wskaźnik śmiertelności. Dzięki "modernizacji dróg inaczej" mamy mniej straszliwych wypadków na rzecz niegroźnych kolizji.
"Porządny polski chrześcijanin" nie zwolni z uwagi na bezpieczeństwo swoje lub bliźnich, jednak w obawie o własny wóz -a jakże. W takim właśnie kontekście nie uważam, aby tzw fatalny stan polskich nawierzchni stanowił dużą wadę. Strach pomyśleć, co by było gdybyśmy jeździli szybszymi pojazdami i na lepszych drogach.

3 komentarze:

adam pisze...

Czyli nie mamy wprawdzie autostrad, za to drogi u nas fatalne.

Gabi pisze...

Fatalne to może nie ale czy to na pewno są drogi?

adam pisze...

Mniejsza z tym. Owszem rowerem można wpaść w dziurę, zgoda. Ale tak naprawdę, to doświadczam tych dróg dość rzadko. Mi się podobają drogi w USA, widziane na filmach, pewnie nie tylko mi, Miłosz pisał, że po podróży po Włoszech jazda po USA jest dużym komfortem, bo nie jest ciągłym "o włos"