Wróciłam z wojaży rozemocjonowana, wybawiona, nienagadana na spotkaniach z przyjaciółmi, z którymi zawsze mamy sobie dużo do powiedzenia (z niektórymi nie udało mi się spotkać, niestety), wybiegana na ścieżkach zdrowia między urzędami, lekarzami, sprawami wagi małej i dużej, rozdarta między Polską a Genewą, zmęczona.
W samolocie dopadło mnie pytanie "gdzie jest mój dom". Widmo kryzysu i niewiadomej przyszłości chłodziło powietrze, odciskając się szronem na szybie. Co dalej? Czy za dwa lata, gdy będziemy chcieli wrócić do Kraju, znajdziemy pracę? Czy nie będzie mi żal opuszczać Genewę?
Na szczęście Dom czekał na lotnisku, uśmiechnięty z doniczką purpurowych orchidei (pamiętał, że wolę je od ciętych kwiatów). Pogrążyła się w jego ramionach. Jak dobrze być w domu.
PS. Dzidek zajadając się u Babci polskimi truskawkami (które nie maja sobie równych w całej Europie) powiedział "Podoba mi się tu u Was, babciu, ale ja muszę lecieć do Genewy. Tam jest mój tata."
11 cze 2009
Powrót.
Autor: Gabi o 11:04
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
6 komentarzy:
Ja zostałbym w Genewie:)
p
Im dłużej mieszkam w Genewie, tym wiecej mam pytań i bardziej czuję się rozdarta.
W moim odczuciu zabrzmiało to jak Hamletowskie "Być, albo nie być" Mieszkanie w Genewie powoduje, aż takie rozdarcie?
Ps Dzisiaj i jutro w Genewie gości Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej dr hab. prof. nadzw. UKSW Lech Aleksander Kaczyński.
p
Trafiony-zatopiony.
Powyższy tekst o trafieniu, powinien sie znaleźć gdzie indziej. Co do Pana Prezydenta, to ma ponoć odwiedzić też CERN.
Z Prezydentem różnie to bywa, ale jeśli odwiedzi to z miłą chęcią zobacze wizytę na YT.
p
Prześlij komentarz