Pewnego wiosennego poranka, gdy światło słoneczne rozlało się gęstym złotem po okolicy, postanowiłam wagarować z synami. Zamiast odprowadzić Dzidka do przedszkola, wędrowaliśmy po naszym osiedlu zażywając słonecznej kąpieli.
Ciepło rozleniwiło Genewę, która poza godzinami szczytu i tak zdaje się być uśpiona. My też spacerowaliśmy sennie, bez pośpiechu poddając się wiośnie. Czas zdawał się biec jakby na bocznym torze z dala od obowiązku bycia "na czas". Światło zalewało ulice niczym gorąca ruda metalu. W jej gęstą masę wpłynął leniwie radiowóz, by ugrzęznąć na dobre niedaleko apteki. Z zaplecza wyszła farmaceutka. Wtedy zdałam sobie sprawę, że to ona wezwała policję i że w aptece doszło do jakiejś grubszej draki. Farmaceutka otworzyła policjantom wejście i cała trójka weszła do środka ginąc nam z oczu.
W drodze powrotnej razem z Dzidkiem snuliśmy hipotezy o złodziejaszku, który próbował przywłaszczyć sobie pieniądze oraz lekarstwo na świerzb (ręce go świerzbiły prawdopodobnie). Pogrążeni w domysłach i w wiosennym słońcu minęliśmy lawetę odholowującą źle zaparkowany samochód z parkingu pod sąsiednim blokiem. Uroki wiosennej Genewy.
13 maj 2009
Złota klatka.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Sielanka.
Za peweną cenę.
Prześlij komentarz