17 maj 2009

Pod znakiem Bachusa.

W sobotę wszyscy byli zajęci. Od tygodni każdy z naszych znajomych planował jak spędzi ten dzień i każdy chciał go spędzić w ten sam sposób tzn oddając cześć Bachusowi. Niektórzy zaś, od dawna mówili tylko o tym specjalnym dniu.

16 maja odbywa się święto zwane caves ouvetres, które przyciąga niezliczone rzecze ludzi. Jest to dzień lokalnych wytwórców wina. Skala święta jest olbrzymia. Ktoś komu dane było jechać autostradą nad jeziorem genewskim (np w drodze na narty) musiał zauważyć, że obszar ten jest pokryty winnicami sięgającymi hen aż do podnóży Jury. Otóż w dniu caves ouvertes we wszystkich usianych wokół winnic wioseczkach organizowane są festyny. Wytwórcy wina zapraszają do siebie na degustację i zakup szlachetnego trunku, zaś pierwsze nie obliguje do drugiego. Można zatem chodzić od gospodarstwa do gospodarstwa, z wsi do wsi, rozmawiać z tubylcami i kosztować naprawdę wyborne wina. Każdy dostępny skrawek ziemi zamienia się na restaurację pod chmurką, w której prócz degustacji wina i jedzenia miejscowych specjałów jak np konfitury z pigwy, czy żeberka z grilla, można posłuchać lokalnych kapel.
Świętowaniu towarzyszy atmosfera pikniku, radości, życzliwości i hojności, którą osobiście byłam zaskoczona. Nade wszystko zaś zadziwiło mnie, że mimo dostępu do nieograniczonej ilości alkoholu, zabawa nie traciła pozytywnej atmosfery, podobnie jak degustujący nie tracili fasonu. W tym miejscu muszę się przyznać do osobistego niedowiarstwa, bo mimo najszczerszych chęci, nie jestem w stanie wyobrazić sobie, aby podobne imprezy mogły się odbyć w ojczystym kraju bez mordobicia i innych "atrakcji".
Zastanawia mnie, w czym leży sekret caves ouvertes, że świętowanie nie zamienia się w ordynarną popijawę. Może wszystkiemu jest winna szwajcarska mentalność, czy tubylcza kultura picia alkoholu, a może "winowajcą" jest samo wino, jego wykwintność, a może wpływ Bachusa? Któż to wie?

W sobotę przypomniał mi się mój pierwszy kontakt ze świętem wina, a z uwagi na moją sentymentalną naturę, pozwolę sobie powspominać. Otóż zanim wyjechaliśmy z kraju byłam przekonana, że co jak co ale na winie to ja się znam. Wszak pochodzę z inteligenckiego domu, a moi kochani protoplaści wpoili mi zamiłowanie do brydża, dobre maniery (co akurat nie do końca im się udało) i wiedzę o trunkach. Znałam więc terminy wytrawne, słodkie oraz wiedziałam, że wino czerwone do mięs czerwonych się podaje, a białe do białych. Wyposażona w przekonanie o mym znawstwie udałam się na targi wina we Francji, gdzie nikt nie wiedział o czym mówię, gdy poprosiłam o wino czerwone półwytrawne. W końcu jakiś życzliwy koneser uświadomił mi moje luki, a raczej brak wiedzy i cierpliwie objaśnił, że wina dzielimy na wiele rodzajów, które maja swoje nazwy, tak na przykład sauvignon blanc jest winem białym podawanym jako aperitif oraz do ryb czy serów. Więcej informacji zapamiętać wówczas nie zdołałam, choć koneser opowiadał dużo i z fascynującym zamiłowaniem. Od tej pory próbując zmyć plamę na mym honorze (a nie które takie plamy schodzą gorzej niż nie jedna po czerwonym winie) staram się nauczyć się tego i owego.
W tym roku na caves ouvertes prócz degustacji wyśmienitych gatunków win, zdobyłam kilka cennych informacji.

3 komentarze:

Pedro Medygral pisze...

Czuje się jak paryski młodzieniec polskiego pochodzenia w XIXw.Mickiewicz napisał "Pana Tadeusza", aby młodzież, która urodziła się na emigracji chociaż w wyobraźni ujrzała ojczyznę. Chociaż, ze mnie taki Szwajcar, jak umysł ścisły to jednak tęsknie za tą Gabrysiowską sielanką.Rozciągające się, aż pod same szczyty gór niezmierzone rzędy winnych latorośli. Toną w alpejskim słońcu niczym kamień rzucony w wodę. A w szopce na zboczu góry świstak siedzi i zawija je w te sreberka.

Gabi pisze...

hi hi hi
Moim zdaniem, z którym oczywiście każdy może się nie zgodzić, umysł piszące owe komentarze jest bardziej ścisły niż Mu się zdaje.

Pedro Medygral pisze...

A więc skorzystam z przysługującego mi prawa i niezgodzę sie.