4 maj 2008

Post z porodówki.

Jakże wielkie zmiany w podejściu do rodzenia i w dotyczącej tego zdążenia atmosferze zaszły wciągu ostatnich lat.
Gdy moja mama "walczyła na porodówce", tato oczekiwał nowin w domu i telefonował do szpitala. Razem z tatą w domu czekali pozostali członkowie rodziny, zwarci i gotowi z dwoma różnymi trunkami do oblewania zależnie od płci dziecka. Nikt nie znał ani ilości ani tym bardziej płci potomstwa. Oczywiście przewidziany trunek do oblewania dziewczynki się wyczerpał, podobnie jak ten "na chłopca" i kilka innych z barku.
Następnego dnia Tato mógł obejrzeć narodzone dziecię (czyli mnie) zza szyby i to tylko dzięki uprzejmości znajomej pielęgniarki. Żadnych odwiedzin, żadnych bliższych kontaktów z mamą, nielicząc krótkiej wymiany słów przez okno. Tak było.

Dziś wszystko wygląda inaczej. Zaś największe zmiany zawdzięczamy, moim zdaniem, nie akcji "rodzić po ludzku", ani szkołom rodzenia, ani porodom rodzinnym lecz postępowi technicznemu.
Już w pierwszych tygodniach ciąży dowiadujemy się kogo oczekujemy tj ile dzieci jest w drodze, później jakiej płci. Następnie nasze potomstwo jest bez ustanku inwigilowane, śledzone, tropione i pozbawiane intymności w trakcie badań USG. Przyszli rodzice mogą nie tylko pochwalić się zdjęciami "jeszcze nie narodzonego" ale nawet filmem ukazującym z detalami maluszka i jego zachowanie. Nic się nie ukryje przed dokumentacją rodzinną. Największe zmiany jednak dotyczą samego porodu.

Jestem na porodówce i podłączona do KTG dzwonię do rodziców, z komunikatem, że wnuk w drodze i jest wszystko OK. Chwilę później dostaję SMS od koleżanki "Odwagi, bądź dzielna już za chwilę będziesz trzymać swoje ukochane dzieciątko w ramionach". Prawda, że to miłe? Moi najbliżsi przebywają setki kilometrów stąd, dzielą nas nie tylko odległość ale też granice państw. Mimo to, są informowani na bieżąco, tak jakby stali obok. Moi rodzice rozsyłają wici dalej i tak pocztą SMSową wciągu kilku minut wszyscy zainteresowani są au courant. Cud współczesnej techniki.

W trakcie przedłużającego się porodu de Silva pyta mnie, czy może na chwilkę wyjść i udaje się do szpitalnej kafejki internetowej. Tam pisze do szefa prośbę o urlop z okazji narodzin dziecka oraz odbiera już pierwsze gratulacje i słowa podtrzymujące na duchu od znajomych.
Chwile później zapada decyzja o cesarce, na którą udajemy się rodzinie tj z de Silvą i aparatem cyfrowym. Nasz drugi syn zostaje bezwstydnie sfotografowany w pierwszych sekundach życia. Nikt nie dba o to, że jest troszeczkę nieprzygotowany, nagi, nieuczesany, opuchnięty i zmęczony przeżyciami -fotki zostają popełnione jak i krótki film z badania lekarskiego. Kilka godzin później de Silva opublikuje nagrania na stronie internetowej obwieszczając całemu światu to niezwykłe zdarzenie z wszystkimi detalami. Mamy syna! Waży 4,06 kg, mierzy 50 cm etc...

W czasie pobytu w szpitalu odbieram telefony, SMS i maile z gratulacjami. Nikt mnie nie odwiedza, przecież krewni i przyjaciele mieszkają w innym kraju. Jednak każdy już wie, jak wygląda najmłodszy z klanu de Silva. Wszystko dzięki technice, ciekawości i rodzicom paparazzi.
W wolnej chwili udaję się do kafejki internetowej w szpitalu. Sprawdzam pocztę, oglądam zdjęcia z narodzin własnego dziecka i piszę posta. Piszę posta z porodówki.

Brak komentarzy: