22 maj 2008

Emeryci na siłowni.

Wybrałam się nareszcie na tzw. fitness. Czas najwyższy zadbać o formę. Przy tej okazji wspominałam sobie adekwatną sytuację po urodzeniu Dzidka. Wtedy chodziłam na siłownie na warszawskich Bielanach i podobnie jak obecnie uczęszczałam w godzinach porannych. Godziny mają znaczenie, gdyż wieczorem przychodzi inna klientela niż rano. Mogłam zatem podziwiać współczesnych neandertalczyków w wersji całkowicie pierwotnej, nieludzko umięśnionej. Owych osobników cechują dodatkowo specyficzne rysy twarzy nieskażone śladem myśli, powstałe na skutek nadmiaru przyjmowanych sterydów.

Druga wersja klientów to neandertalczyk metroseksualny, który posiada, ponad opisanymi wcześniej cechami, ciało wygolone i niemiłosiernie spalone solarium. Ewidentnym przedstawicielem tej drugiej wersji był pan instruktor z napompowanymi bicepsami, niosący wszędzie i zawsze pod pachami dwa dorodne, wyimaginowane arbuzy. Takim panom towarzyszą adekwatne panie równie spalone solarium, które paradują po siłowni (bo raczej z niej nie korzystają) prezentując najnowszą modę na kuse, obcisłe ubrania sportowe. Pośród tych żywych dowodów potwierdzających teorię ewolucji przemykają się "szaraki"takie jak ja ale w godzinach porannych stanowią oni mniejszość.

A jak to wygląda w Genewie?

Spotkamy przedstawicieli wszystkich opisanych klas społecznych; zarówno neandertali, nawet w wersjach bardzo pierwotnych (z zagorzałymi wrogami fryzjerów włącznie) jak i szaraków. Pojawia się natomiast nieobecna w polskich siłowniach grupa...emerytów i rencistów. Osoby po 60 obu płci spotykają się wśród hantli i ciężarków, ćwiczą, plotkują i spędzają tak wolny czas. Później wspólnie idą na lunch albo kawę. Nie są to bynajmniej podstarzali playboye czy Barbie w wersji retro. Zwykli emeryci tylko, że zadowoleni z życia, otoczeni znajomymi i aktywni.

W Polsce przeciętny emeryt starzeje się z zaciśniętą pięścią utyskując na wszystkich wokoło. Oczywiście są wyjątki ale ogólnie myśląc o starszej osobie mamy właśnie taki obraz: „babcia” w moherze bijąca parasolką dziennikarzy. Z wiekiem ludzie się izolują, zamykają we własnych czterech ścianach i gnuśnieją. Kończąc 60 nie oczekują niczego więcej od życia, tak jakby nie mieli marzeń ani celu poza wychowywaniem wnuków i narzekaniem na zięcia bądź synową. A może brak im odwagi, aby wyjść, być aktywnym, pojeździć ze znajomymi na rowerze? To nie jest kwestia pieniędzy, choć faktycznie przeciętny szwajcarski emeryt jest w lepszej sytuacji finansowej od swojego polskiego rówieśnika. Przecież nie trzeba uczęszczać na fitness, można wspólnie spacerować po lesie, pływać i w gruncie rzeczy te aktywności dużo nie kosztują. Więc w czym tkwi problem?

Na koniec jeszcze jedna uwaga mojego kolegi Bartka. Ci Szwajcarzy na emeryturze to podstępne typki. Pakują i ćwiczą regularnie na siłowni, bo mają na to czas. Zaś później w autobusie trzeba takiemu ustępować miejsce, mimo, że jest w lepszej formie od nas, ludzi pracy. Gdzie tu sprawiedliwość?

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Podzielę sie niusem z Konstancina. Ostatnio dwie babcie na oddziale pobiły się na kule. Bardziej agresywną odesłano do domu. Czyżby zaczątki sportów walki dla oldboy'ów? ;-)))

Gabi pisze...

Cudownie!!! Czyli duch w narodzie nie ginie. Może nie było w okolicy dziennikarza wrogo nastawionego do jedynie słusznego radia?
Swoję drogą, jak się nazywa taka sztuka walki na kule?
Pozdrawiam