Osiołkowi w żłoby dano tzn wybieraliśmy szpital. Oglądaliśmy, marudziliśmy aż w końcu wybór padł na szpital prywatny. Trudno de Silva zabuli za fanaberie żonki ale czyż piękne kobiety nie są stworzone do luksusu? Zaś pobyt w prywatnej placówce, to rzeczywiście luksus i bardziej przypomina korzystanie z hotelu niż z prawdziwego szpitala.
Już miesiąc przed terminem rozwiązania należy zarezerwować miejsce. Mój lekarz prowadzący przesyła dossier do szpitala. Ja zaś wypełniam standardowy kwestionariusz dotyczący przebytych chorób, znieczulenia i własnych preferencji jak np czy chcę karmić piersią (bo jeśli nie, to nikt nie będzie mnie stresował głodną paszczęką nowo narodzonego dziecka).
W końcu nadchodzi upragniony dzień i pojawiam się w nocy na porodówce. Jestem jedyną pacjentką na oddziale, później pojawia się jeszcze druga. Wita mnie położna, która jako pierwszą rzecz przynosi mi ...kartę dań na śniadanie (tak jakbym w ogóle mogła coś jeść następnego dnia). Jest w czym wybierać, strona propozycji; kawa, kawa z mlekiem, herbata zielona jak i czarna, czekolada, sok, rogaliki francuskie, białe i ciemne pieczywo, płatki kukurydziane ....etc. Aż głowa boli od nadmiaru. Ach jakże skomplikowane jest życie w luksusie.
Położna mnie bada, dba o wszelki potrzeby i tak czeka do rana, kiedy to dzwoni do mojego ginekologa. Na oddziale nie ma ani jednego lekarza jest tylko obstawa pielęgniarek i położnych, których nota bene jest więcej niż pacjentek. Mój lekarz pojawia się na kilka minut, zleca podanie oksytocyny i wraca do prywatnego gabinetu mieszczącego się na tej samej ulicy co szpital, (czy raczej pięciogwiazdkowy hotel) w którym rodzę. Później odwiedza mnie około południa i znów znika, aby wieczorem zaordynować i przeprowadzić cesarskie cięcie. W między czasie przychodzi anestezjolog, woła "Jeszcze Polska nie zginęła" i aplikuje znieczulenie. Kolejnym lekarzem, którego spotykamy wieczorem jest nasza pani pediatra. Bada nowego członka rodziny de Silva i znika na kilka dni, aby się pojawić w dniu wypisu i przeprowadzić drugie badanie.
Podczas pobytu w szpitalu mój ginekolog odwiedza mnie dwa razy i zawczasu robi wypis, o którego dacie sama decyduję. Mogę zostać tyle ile sobie życzę rozkoszując się wybornym jedzonkiem, kawą z ekspresu robioną na każde moje życzenie oraz innymi detalami jak np butelką szampana czekającą na mnie tuż po cesarce. Jestem rozpieszczana do granic możliwości.
Pobyt w szpitalu prywatnym był dla mnie niezwykłym doświadczeniem, chwilami zaskakującym, chwilami wręcz surrealistycznym jak entre anestezjologa (nota bene Czecha) czy pustki na oddziale (oddział widmo hi hi). Zdecydowanie nie przypominał tradycyjnego rezydowania na porodówce lecz bardziej wczasy w ekskluzywnym hotelu z krótkimi odwiedzinami lekarza. Oczywiście bajery robią wrażenie, jednak wiele z nich, w moim odczuciu, jest zbędnych. Jednocześnie w obliczu panującego przepychu okazuje się, że zatrudnienie lekarza na etacie jest luksusem, na który szpital prywatny pozwolić sobie nie może w przeciwieństwie do każdej polskiej placówki zdrowia.
Kto by pomyślał, że codzienne obchody lekarskie należą do wydarzeń luksusowych, na które Polskę stać a szwajcarskie system niekoniecznie?
11 maj 2008
Veni, vidi, vici.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz