25 lut 2010

Przebudzenie.

Rankiem nie budzi mnie odgłos budzika, który dostał chrypki i radosną melodyjką nie nawołuje mojego mózg do powrotu z krainy snów do cielesnej powłoki. Nie budzą mnie też trele ptactwa, ani odgłosy pierwszych oddechów miasta. Tak na prawdę, nie istnieje wiele sił ani natury, ani argumentów, które są wstanie wywołać u mnie reakcję radości na myśl o porzuceniu zacisza pościeli. Proces dobudzania jest z reguły długi oraz nader bolesny, także dla towarzyszących mi członków rodziny. Nie jestem skowronkiem. Uwielbiam nocną samotność, gdy przy wtórze spokojnych oddechów śpiących dzieci i męża oddaje się całkowicie niepotrzebnym zajęciom jak pieczenie chleba, frywolitkowanie, czy blogowanie.

W cichości serca zazdroszczę naszemu Mateo, że wstaje chętnie, wręcz euforycznie oraz w harmonii z naturą tzn z kurami. Otwiera oczęta ozdobione wachlarzem zaskakująco majestatycznych (jak na chłopca) rzęs i niemal ćwierka z radości. Zaro lenistwa, zadęcia, zero problemów egzystencjalnych pt. "po co?", "dlaczego?" "i co dalej?", tylko stuprocentowa witalność, gdy ja porą poranną przebywam w stanie niebytu świadomości. Ciało moje naglone nałogiem kawowym zwleka się z alkowy i sunie niczym zombi przez korytarz. Członki poruszają się nierytmicznie za przyczyną głodu narkotycznego, kiedy świadomość nie wróciła jeszcze pod czaszkę z nocnej włóczęgi. Pierwsze łyki kawy rozgrzewają ciało, a przenikający do tkanek narkotyk powołuje do życia byt zwany młodą matką. Świadomość rozsiada się wygodnie, przekręca kurki z neurotransmiterami powodując przypadkowo kilka spięć na synapsach- pora zacząć dzień!
Do niedawna sądziłam, że ów głód kawowy jest jedyna siłą będącą w stanie mnie obudzić. Dzięki naszemu synowi odkryłam też drugą.

Jest niedziela. Przebywam w irańskiej ambasadzie razem z kilkoma bliskimi.Nie pamiętam jak się tam dostałam, ale jestem pewna, że ten facet obok uważa mnie za zakładniczkę. Chyba faktycznie nią zostałam. Problemy terroryzmu i konfliktów międzynarodowych zostały zastąpione przez wirujące gwiazdki.
-Ko-ta ko-ta! -Ból głowy gwałtownie przywoływał świadomość. Kolejne gwiazdki i ból.
-Ko-ta ko-ta!- Otworzyłam jedno oko wykorzystując wszelkie siły dźwigacza powieki. Obok mnie stał Mateo dzierżąc znikopis, którym uderzał rytmicznie w moją łepetynę. Zmusiłam się do wzięcia przytroczonego na sznurku rysika i zaczęłam kreślić. Świadomość podpowiadała: kółko, oko, oko, nos, ucho, drugie ucho, wąsy. Twarzyczkę syna rozświetlił radosny uśmiech.
-Koteeek! Kotek!
Świadomość z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku zaczęła odpływać w kierunku irańskiej ambasady. Ból głowy się powtórzył.
-Ry-ba, ry-ba!- Znów wielkim nakładem środków rozpoczęłam rysownie; ciałko, oko, ogon...no to takie tego małe...
-Płetwa brzuszna.- Podpowiedziała świadomość zostawiając sterroryzowanych zakładników samych sobie. Dało się słyszeć trzaski kilku spięć na synapsach, lekki dym zwarcia wyparował moimi uszami.
-Ryba!- Zwycięski okrzyk Mateo przeciął powietrze.
Byt zwany młoda matką rozpoczął kolejny dzień.

3 komentarze:

YoasiaBe pisze...

He he he, dobre. Mnie budzi wrzask Wielkiego Głoda zwanego potocznie Jelitkiem. Czekam na czas, kiedy jednym ciągiem prześpię noc...

Tlingit pisze...

Aż mnie ciarki przeszły! Co za brutalny opis! Kocham spać i łączę się z Tobą droga Młoda Matko w bólu. Ta witalność potomstwa o wschodzie słońca i mnie nie przestaje zadziwiać.

Gabi pisze...

Już jestem i nadrabiam zaległości;-)
Moje Drogie, na pocieszenie mogę dodać, iż Dzidek onegdaj też budził się upiornie wcześnie, a teraz lubi się wylegiwać i niewątpliwie dawałby nam pospać, gdyby nie jego młodszy brat. Zatem nadzieja na lepsze jutro istnieje.