Rolą niewiasty od czasów prehistorycznych było zbieractwo i zaopatrzenie domostwa w żywność. Odważę się nawet postawić tezę bazując na teorii ewolucji, iż genotyp matki polki został wyselekcjonowany przez szczególne warunki środowiskowe (wojny, powstania, socjalizm), w których przetrwały jedynie osoby obdarzone zmysłem "krecika-węszyciela". Może nam się z pozoru wydawać, że w dzisiejszych czasach ów zmysł się u matek polek zatracił. Wszystkiego bowiem mamy w bród, a i zdobycie karpia na Wigilię, bądź kilograma cytrusów nie graniczy z cudem. Nic bardziej mylnego. Gen matki polki vel "krecika-węszyciela" umiejscowił się trwale w naszym słowiańskim DNA, tylko nie w każdych warunkach się manifestuje.
Warunki środowiskowe emigracji sprzyjają ujawnieniu genu matki polki. Stajemy bowiem przed zadaniem dostarczenia najbliższym jedynie słusznego pożywienia jak schabowy, kiszone kapusta i ogórki, różnego rodzaju kasze (gryczana, manna etc), barszcz, żur i wiele innych (o chrupkach kukurydzianych już wspominałam). Nawet jeśli z początku mamy podstawy wierzyć, iż polski mężczyzna przetrwa na żabich udkach, kalmarach, sałacie i bagietce, to po kilku tygodniach na emigracyjnych rarytasach nasz słowiański partner traci siły witalne, gnuśnieje, lub najzwyczajniej odmawia spożycia posiłku. Nie ma rady, trzeba zacząć węszyć i podjąć wszelkie możliwe kroki, by zdobyć to i owo.
Rozwiązanie, które rodzi się jako pierwsze, polega na imporcie frykasów z ojczyzny. Z upływem miesięcy spędzonych za granicą kraju lista produktów pierwszej pomocy spożywczej się wydłuża o kiełbaski, kabanosiki, kukułki, michałki, makowce, sękacze, drożdżówki, śledzie, budynie, galaretki owocowe, polski twaróg czy banalną grahamkę. Stajemy przed smutnym faktem, że wszystkiego przywieźć się nie da.
Zdesperowani Polacy posuwają się do wyrabiania samodzielnie niektórych potraw jak kiszona kapusta, chleb, twaróg. Zakwaszenie ogórków stanowi większe wyzwanie z braku małych ogórków, kopru i korzenia chrzanu. Nie należy jednakże tracić ducha; dla chcącego nic trudnego. Latem ogórki w jedynie słusznych rozmiarach można nabyć na targach warzywno-owocowych. Przy odrobinie wytrwałości i zamiłowania do zielarstwa zdobycie pozostałych składników też jest możliwe.
Inną metodą jest "tropienie" polskiej vel słowiańskiej żywności na miejscu, bądź zastosowanie substytutów (jak np kaparów w tradycyjnej sałatce jarzynowej zamiast ogórków kiszonych).
Okazuje się, że niektóre polskie potrawy można znaleźć w Szwajcarii dość łatwo. Coś przypominającego kiszoną kapustę jest dostępne w prawie każdym sklepie. Choć w smaku daleko jej do naszej-polskiej, nadaje się na farsz do pierogów, lub kapuśniak. Drugim powszechnym rarytasem jest chrzan. Kasze oferują sklepy ze zdrową żywnością, jednak trzeba za nie zapłacić słusznie, czyli zgodnie z pochodzeniem kasz-jak za zboże. Ogórki kiszone można zdobyć w sklepach rosyjskich, bałkańskich, a niekiedy nawet w zwykłym supermarkecie-jeden samotny słoiczek na regale z korniszonami.
Czasem nawet w małych osiedlowych sklepikach fortuna się okaże dla nas łaskawa i ześle zaopatrzeniowca z Serbii, lub Litwy o wdzięcznym imieniu Michaił, który przysposobi mały regalik ze słowiańskimi specjałami. Niestety źródła tego pochodzenia samoistnie wysychają, podobnie jak wyspecjalizowane punkty sprzedaży pt "Russian house" czy "Polski sklep". Bywa też, że rzeczony Michaił weźmie 3 tygodnie urlopu, co spowoduje nieodżałowane straty w postaci wyczerpania zapasów kaszy mannej (nad czym ostatnio głęboko ubolewamy, w szczególności zaś Mateo). Cóż wtedy zrobić?
-Przywołać drzemiące w nas głęboko instynkty, zapisane w genotypie od pokoleń i tropić,i węszyć. Bywają bowiem sytuacje, gdy w dość zaskakujących okolicznościach szukając wspomnianej kaszy mannej znajdziemy faworki, bądź pączki, które pojawiły się gdzieś tylko na czas karnawału, ale właśnie wtedy, gdy nasza polska rodzina przeżywała kryzys zaopatrzeniowy. Trud uaktywnienia genu Matki-Polki się wówczas opłaca. Wracamy do domu z paczką skarbu, a nasz małżonek ze zdziwieniem, niedowierzaniem oraz prawdziwymi łzami wzruszenia pyta "Skąd wytrzasnęłaś te faworki?"
PS. Na zdjęciu szwajcarski odpowiednich faworków w postaci falistych płatów o średnicy ok 20cm.
15 lut 2010
O genie matki- Polki i wysychających źródłach.
Autor: Gabi o 21:41
Etykiety: ogórki, potrawy polskie, Szwajcaria, zaopatrzenie
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
No no no pogratulować! :)
A swoją drogą co ja bym dała czasem za świeże owoce morza czy kapary w sklepiku osiedlowym!
O tak, owoce morza by się zjadło... Kolejna prawda życiowa: choćby nie wiem co, nie dogodzi ;-)
Prześlij komentarz