7 mar 2010

Wiara w system.

Szwajcaria jest państwem prawa, a przynajmniej za takie uchodzi. Prawo jest tu silne, respektowane i co najważniejsze, konkretne- to stereotyp podzielany przez wielu, nawet wśród mieszkańców Konfederacji. Po ostatnich moich doświadczeniach i próbach wgryzienie się w "to i owo", owa wizja wietrzeje z mej głowy. Przede wszystkim, odnajduję silne działanie uboczne tubylczego systemu, a może bardziej zaufania w jego niezawodność. Po drugie, jak się okazuje, system posiada ubytki, czasem wręcz paraliże, niedowłady, czy nawet urojenia. Choć nie znajduję nań lekarstwa, odważę się na opis przypadku tutejszej choroby społecznej.

Tubylcy żyją w letargu. Śnią sen o wspaniałej Konfederacji, czemu osobiście nie byłabym przeciwna gdyby nie efekty.
Sławetne referenda dotyczą zazwyczaj tematów mniej ważnych, gdy zaś wiele z tych istotnych jest wyłączonych z debaty publicznej. W najbliższym między innymi poruszana będzie potrzeba powołanie instytucji adwokata zwierząt, gdy np reforma systemu edukacji czy tajemnicy bankowej dyskutowana jest bez udziału demokracji bezpośredniej.

Wiara w silne prawo jest niezłomna. Dlatego nie należy się dziwić, gdy osoby trzecie, lub urzędnicy nie dają wiary, że coś jest nie tak. Gdy system się nie sprawdza, lub gdy dochodzi do zaniedbań ze strony placówek publicznych, tubylcy wypierają ten fakt. Ba, nikogo nawet nie obchodzą szczegóły późniejszego postępowania- wiadomo system wszystko rozwiąże, przecież każdy trybik w nim działa jak w szwajcarskim zegarku.

Na warsztatach poświęconych prawom dzieci, na których wypowiadały się światłe autorytety, poruszano różne aspekty maltretowania nieletnich (oczywiście w rodzinach, bo jak wszystkim wiadomo, rodzina stanowi dla dziecka największe zagrożenie). Na moje pytanie, co dzieje się po zgłoszeniu przypadku łamania praw dziecka, nikt nie był mi w stanie odpowiedzieć. Oczywiście mądrzy goście twierdzili, iż w takich sytuacjach należy zgłosić przypadek do władz, ale co dzieje się dalej (z małoletnim, z jego rodzicami)- żaden z nich nie sprecyzował, oprócz regułki, iż odpowiedni organ się tym zajmie. Przecież musi istnieć wspaniały urząd, z wyspecjalizowanymi rozwiązaniami tego problemu. Jakby mógł nie istnieć?

Najważniejszym według mnie objawem wiary w system jest obojętność ludzi i (paradoksalnie w kraju słynnego z silnego prawa) poczucie bezsilności, że "nie można systemu zmienić". Przykłady całkowitej obojętności spotykam na każdym kroku. Szkoła, do której Dzidek chodzi, jest nieogrodzona. Dzieci podczas przerwy między lekcjami mogą bez przeszkód wybiec na ulicę i pod tramwaj. Grono pedagogiczne zgłosiło ten problem do dyrekcji, ta do merostwa, bo teren nie należy do szkoły tylko do dzielnicy. Merostwo nie wyraziło zgody na sfinansowanie ogrodzenia. Sprawa ciągnie się od 4 lat i ponoć nic się nie da zrobić. Jednocześnie przy tej samej szkole powołane jest stowarzyszenie rodziców, jednak i ono załamuje ręce, gdyż w zasadzie zajmuje się edukacją matek i ojców, pomaganiu im w podejmowaniu roli wychowawczej (kontynuując tubylczą histerię o zagrożeniach czyhających na dzieci w ich domach). Z resztą, samo to stowarzyszenie może stanowić przykład obojętności, gdyż na 1800 dzieci chodzących do szkół w naszej dzielnicy, udział w spotkaniach bierze tylko kilkanaście rodziców, z czego 6 osób stanowi zarząd.

Spotkałam się już nieraz, że ktoś sprytny powoływał się na przepis, który w rzeczywistości nie istniał zakładając, poniekąd słusznie, iż druga strona choruje na wiarę w system i nie będzie sprawy drążyć.

Przepisy w Szwajcarii są bardzo szczegółowe, jeśli chodzi o życie szarego człowieka-determinują niemal każdą sferę jego egzystencji. Niemniej jednak tutejsze prawodawstwo posiada olbrzymie luki, niemal czarne dziury, takie jak np odpowiedzialność szkoły i nauczyciela za dzieci ( w tej kwestii nie istnieje żaden przepis; sprecyzowane są jedynie kompetencje, wymagane wykształcenie pedagoga oraz cele, jakie powinien on wypełniać), gdy odpowiedzialność rodziców za szkody wyrządzone przez latorośl, czy za jego nieusprawiedliwioną nieobecność na zajęciach są skrupulatnie określone (włącznie z kwotą mandatu).

Powyższe (nader subiektywne) obserwacje nakłaniają mnie do zastanowienia się nad "państwem prawa". Są bowiem tacy, którzy w prawo wierzą i widzą w nim podstawowy fundament w kształtowaniu sprawnego państwa,w którym wszystko wiedzie się dobrze. Na przykładzie tubylców widzę jednak, że nadmierne zaufanie w system rodzi egoizm, obojętność i poczucie, że ja jako jednostka nie muszę od siebie wiele wymagać, nie muszę nikomu pomagać, nie muszę o nic się starać. Istnieją przecież instytucje, które to wszystko robią za mnie.

2 komentarze:

Pedro Medygral pisze...

Przytoczę pewną prawdziwą opowieść. W Cesarstwie Niemieckim syn chciał odwiedzić grób matki znajdujący się na posesji ojca. Niestety nie był w dobrych stosunkach z ojcem, dlatego ten zabronił mu wstępu. Syn jednak sforsował ogrodzenie i wszedł na grunt ojca. Co ojciec zrobił? Wystąpił do sądu z pozwem przeciwko synowi, ponieważ ten naruszył jego prawo podmiotowe jakim jest prawo własności. Sąd uznał jednak, że w tym przypadku naruszenie prawa podmiotowego nie zachodzi. Wcześniej miały one charakter bezwzględny, ale nie o tym ta historia. To wielowiekowa tradycja określa sposób zachowania się ludzi. Prawo jako dziedzina życia nie mogąca podać się badaniu przez wielu była wyszydzana. Tak było na początku XIX w. Dlatego też zaczęto prawo jak najbardziej unaukawiać, tworzyć schemty, przez co stało się tak bardzo abstrakcyjne. Najważniejsze stały się konstrukcje prawne, modele teoretyczne. Skutkami tej naukowości jest takie podejście do prawa i wiary w niego. ZGB w całości został recypowany np. przez Turcję. Stanowił i stanowi szczyt myśli prawniczej. Jak więc potomkowie Hubera moga być luzakami? Pokolenia prawników od początku mają wpajaną miłośc do pozytywizmu prawniczego i abstrakcyjnego prawa oderwanego od rzeczywistości.

Gabi pisze...

Przyznam szczerze, ze byłam ciekawa Pańskiego zdania na powyższy temat.