19 sty 2010

Na urzędnika.

O urzędnikach wiele można złośliwości poczytać. Większość z nas wszakże musiała coś załatwić i natknęła się na "panienkę z okienka", która to albo była zajęta, albo zdenerwowana, albo niekompetentna, albo usilnie starała się nas odesłać do koleżanki obok-od której właśnie przyszliśmy. Spędzamy godziny na wypełnianiu formularzy, przyklejaniu znaczków skarbowych, zagłębiamy się w papierzyskach, by wręcz w nich zatonąć i zacząć przeklinać biurokrację i urzędników. Niewielu jednak z nas dostrzega sekret jaki oni kryją...otóż oni nie są ludźmi.

Urzędnik to rodzaj istoty człeko-podobnej, coś (czy może ktoś) między wampirem a molem książkowym. Żywi się kurzem pokrywającym papiery oraz frustracją petentów. Światło słoneczne mu nie sprzyja, stąd ma bladą, pergaminową skórę. Jednak jeszcze bardziej niż naturalnego światła boi się zdemaskowania, zwłaszcza gdy ktoś napomknie coś o "nieludzkim traktowaniu". Dlatego buduje wokół siebie mur pozorów;
-szklanka z wiecznie zimną, nie dopitą herbatą (której przecież nigdy nie pije, tylko katuje interesantów opowieściami o tym, jak to owej herbaty czasu wypić nie ma),
-otacza się zdjęciami swoich, domniemanych krewnych (które w rzeczywistości ściągnął z internetu),
-snuje opowieści o swych wspaniałych dzieciach oraz małżonku, których cechy charakteru oraz sukcesy nie przypominają żadnego realnie żyjącego człowieka,
-powtarza też, że jest wciąż przemęczony i że klimatyzacja w biurze niszczy mu cerę tłumacząc tym swój zazwyczaj upiorny wygląd.

Biurokracja sprzyja rozmnażaniu urzędników. W tym celu należy udowodnić, że jakaś instytucja jest potrzebna. Czy ktoś słyszał, by zamknięto którykolwiek urząd? Zazwyczaj jedynie się one rozrastają mnożąc przykłady potwierdzające sens ich istnienia. Wystarczy powołać jakąś komórkę np rzecznika praw kobiet, praw mężczyzn, praw emerytów, praw dzieci czy krzywo wbijanych gwoździ, a potem stworzyć gąszcz procedur. Procedury wymagają formularzy i osobistego ich złożenia. Sztab pseudo-specjalistów dowiedzie jak ważna dla prawidłowego rozwoju gwoździa jest jego prostolinijność. Powstanie również szczegółowy wzór protokołu zagięcia, by po roku narodziła się potrzeba stworzenia dwóch urzędów: praw gwoździ wbitych na lewo i drugiego dla tych wbitych na prawo.
Żadna instytucja skupiająca urzędników człeko-podobnych nie przestała istnieć, co najwyżej zmieniła nazwę. Chroniąc te dziwne istoty a także dostarczając im pożywienia.

Polakom może się wydawać, że w innych państwach owych urzędników brak. Z osobistego doświadczenia wiem, że istnieją oni wszędzie, choć może niekiedy lepiej się konspirują niż ci nasi krajowi, którym często brak finezji, a swoją wiedzę oraz gust kształtują na pismach z lat 80 (prawdopodobnie, z powodu zgromadzonej na nich ilości kurzu).

Czasem w jakimś biurze możemy spotkać kogoś życzliwego, kompetentnego, kto bez zbędnych formalności nam pomoże lub udzieli informacji. Wtedy bądźmy pewni, to nie był ów urzędnik tylko prawdziwy człowiek.

3 komentarze:

Pedro Medygral pisze...

Prezydent Lech Kaczyński przyjeżdza do Liceum Ogólnokształcącego w Krotoszynie. Grupka gapiów stoi przed bramą szkoły. Świta podjeżdza, wyskakują BOR-owiki i eskortują prezydenta do wejścia. Pada głos z tłumu. Ehh taki sam jak w telewizji. Kolejna osoba. Inny to by podszedł i przywitał się, podał rękę.
Napisałem powyższą opowieść, aby zwrócić uwagę na fakt, że konkretny człowiek dla urzędnika nie jest nikim szczególnym. Prezydent jest najważniejszą osobą w państwie. Jednego dnia spotyka sie z premierem, ministrem innego z prezydentem USA, papieżem, albo Młodą Matką za granicą. Spotyka się również z tysiacami zwykłych osób i kazdy kolejny człowiek jest kolejnym człowiekiem, którego chwile później już nie pamięta. Tak samo urzędnicy traktują petenta jako kolejną osobę. Nie traktują jej w sposób indywidualny, ale przedmiotowy, ponieważ ichilość jest przeogromna.

Gabi pisze...

Mój tekst jest satyrą surrealistyczną. Osobiście mam pozytywne doświadczenia z warszawskich urzędów; fachowość, kompetencja, życzliwość choć może nie zawsze z uśmiechem na twarzy.
Znam też przykłady, niestety, gdy pracownik nadużywał zaufania społecznego jakim było obdarzone jego stanowisko, podawał specjalnie fałszywe informacje, by pozbyć się petenta.
Niedawno w związku ze szkołą Dzidka spotkałam właśnie taką osobę w genewskim DIP. Pani zamiast podać mi tzw adres przepisu (na który się powoływała) zaczęła mi opisywać swoje osobiste doświadczenia ze szkołą jej dzieci. Nie rozumiała, że nie interesuje mnie jej życie osobiste. Nie była mi w stanie powiedzieć, czy ów przepis jest zapisany w kodeksie cywilnym czy w prawie kantonu Genewa, co z resztą mnie dziwiło, bo znam oba te dokumenty i opisana przez urzędniczkę zasada w nich nie występuje.
Wszędzie są ludzie lepiej i gorzej przygotowani.
Nie zgodzę się zaś z Pana stwierdzeniem , iż ilość osób (petentów) wymusza ich przedmiotowe traktowanie. Nie wyobrażam sobie, bym mogła zacząć tak traktować moich pacjentów, a bywało ze miałam ich 35 dziennie. Nie można tracić celu naszych działań, nie można zapomnieć, że mamy nieść pomoc drugiemu człowiekowi, który jest od nas w pewien sposób zależny (zarówno na oddziale jak i w urzędzie).
I skończyłam moralizatorsko...

Pedro Medygral pisze...

Bo Pani jest the beściak.