26 lip 2009

O błogosławione słońce, czyli o czarnej babie z gębą!

Światło w Genewie operuje mocniej niż w Polsce zmuszając każdego do noszenia przyciemnionych okularów, co ostatnimi dniami wykorzystuję kryjąc się za przyłbicą szkieł moich "muchowatych" binokli i obserwuję niczego niepodejrzewających pasażerów komunikacji miejskiej. Dzięki oślepiającemu słońcu mogę lustrować dogłębnie twarze współpodróżnych nie narażając ani ich, ani siebie na nieprzyjemności. Jest zaś co obserwować, a w zasadzie kogo.

Letnia Genewa jest melanżem kulturowym pełnym rozmaitości odcieni skór, rysów twarzy, mimik, gestykulacji, która dla każdej narodowości stanowi specyficzną wizytówkę. Pokaż mi jak gestykulujesz, a powiem ci kim jesteś -tak mogłoby brzmieć motto niejednej mojej przejażdżki do Uniwersytetu. Rozkoszuję się, zatem ową różnorodnością od francuskiego otrzepywania mokrych dłoni w geście "ależ to przesada", po włoskie "olaboga" w uniesionych rękach nad głową, jak i azjatyckie kiwanie krótko głową z częstotliwością każdego niemal wypowiadanego słowa. Prawdziwa uczta dla tramwajowego podglądacza jakim jestem. Jednak nade wszystko zachwycają mnie gęby-te prawdziwe gębowate gęby, na których czas wywarł swe naturalne piętno, czy też według mnie, piękno.
Dość już mam buziek idealnych, poprawianych przy użyciu programów graficznych, bądź skalpela, spalonych światłem solarium. Przejadły mi się uśmiechy z okładek czasopism, fotosów, kalendarzy czy telewizji. Owe śnieżnobiałe uśmiechy uzbrojone licówkami tudzież koronkami kryjącymi zęby starte do dziąseł przyprawiają mnie o dreszcze razem z idealnie gładką skórą, której wstrzyknięcia z botoksu pozbawiły nie tylko wszelkich zmarszczek ale i naturalnej mimiki. Dlatego codzienne podróże tramwajem wśród zwykłych ludzi dostarczają mi nie lada przyjemności, zwłaszcza gdy mogę samotnie (to jest bez przychówku) wgapiać się skryta za ciemnymi okularami.

W piątek przysiadła się do mnie wspaniała, czarna baba z gębą. Była ogromna i piękna. Nie ukrywała swojego wieku, nie stosowała sztuczek ani trików, by tuszować to i owo. Pachniała babą, nie żadnymi perfumami, chemiami, czy aromatami modnej ostatnio orchidei. Jej zapach był naturalnym melanżem mydła oraz potu i nie było w nim niczego nieprzyjemnego. Twarz baby w kolorze gorzkiej czekolady pokrywały zmarszczki- hieroglify zapisujące historię jej życia. Smakowałam prawdziwość mej sąsiadki, jej naturalność. Żałowałam, że nie mogę sfotografować babiej gęby ale jednocześnie byłam szczęśliwa, że właśnie tego dnia świeciło oślepiające słońce. O błogosławione światło Genewy!

2 komentarze:

Pedro Medygral pisze...

Możliwość bycia wolnym człowiekiem to jeden z największych darów jakie otrzymaliśmy.Jestem wolny to znaczy jestem sobą, niezależnym od przemijających trendów i ducha czasu. Nie poddaje się zabiegom ludzi wmawiającym nam co jest piękne, a co nie. Idę własną drogą, a nie podążam gęsiego za wzorem, który jest powielaniem innego, który niszczy naszą tożsamość i osobowość. Wiwat na cześć ludzi prawdziwe wolnych, którzy potrafią przeciwstawić się modzie i zamanifestować tym samym, że wolność to coś znacznie więcej niż negacja zasad.

Gabi pisze...

Czy zwróciłeś uwagę na twarze współczesnych aktorów-są takie same; zęby, nosy, policzki, usta podbródki wykonywał im ten sam specjalista (najlepszy w Hollywood). Oglądałam niedawno ponownie pewną starą komedię. Cóż za różnorodność! Cóż za wspaniałe gęby; każda osobliwa-krzywe nochale, żółte zębiska, co przecież jest w pewnym wieku naturalne.
Zgadzam się, niech żyje wolność.