28 sie 2008

Reakcja łańcuchowa.

Obudziłam się w mierę wyspana, co ostatnimi czasy należy do rzadkości. Może właśnie dlatego sądziłam, że ten dzień będzie świetny; przecież nie jestem całkiem klapnięta od rana. Później rytm toczył sie bez przeszkód, harmonijnie dość. Dzidek też miał dobry nastrój i wyraził, odziwo, chęć współpracy. Mateo zaś, jak zawsze, był pogodny i gadatliwy, Nic nie zapowiadało klęski.


Zjedliśmy śniadanie, umyliśmy się i mieliśmy "niezły czas", co spowodowało, że zaczęłam w myślach rozszerzać plany dnia o dodatkowe atrakcje. Przed wyjściem z domu należało jeszcze tylko nakarmić młodszego syna (który ostatnio nazywany jest Gapciem z uwagi na notoryczne gubienie smoczka). Nasz Gapulek zjadł i nie odbeknął.Jednak przecież to nic nie szkodzi, dzieci nie zawsze odbekują. Już prawie wychodziliśmy, gdy dane nam bylo zrozumieć, że jednak Mateo musi odbeknąć, bo inaczej...zaczyna się piekło.


Gapcio płakał,zanosił sie wręcz lamentem. Nic z tego, co robiłam, nie przynosiło realnej poprawy. Zrobił sie buraczkowy na buzi i wył. Dzidek poczatkowo trzymał się dzielnie, mimo iż cudzych krzyków nie lubi (generowane osobiście, to już inna sprawa). Zdjął buty i czekał na rozwój wypadków. Po chwili było już pewne, iż w najbliższej przyszłości nigdzie nie wyjdziemy, bo Mateo ""przyozdobił" mi ubranie bielą ulewek i dalej płakał.

Co miałam robić? Nosiłam, tuliłam, śpiewalam marynistyczne piosenki (gdyż te najbardziej lubią moi synowie) a reakcja Gapcia powoli jakby zaczęła się wyciszać. Wtedy jednak odporność Dzidka się wyczerpała i nasz pierworodny dostał szału. Natępiła reakcja łańcuchowa: młodszy płakał, starszy krzyczał domagając się ciszy i rzucając ze złości czym popadnie w co popadnie. Jedynie ja zachowałam względny spokój. Tłumaczylam sobie jak mogłam, że moi synkowie są zdenerwowani, że Mateo jest biedny, że jego brat również. Z upływem czasu te argumenty mnie już nie przekonywały, pojawły sięzatem następne: że to ja jestem w tej trójce dorosła, że oni są dziećmi, że to „moja krew”. Gdy wszystkie tłumaczenia się wyczerpywały, przyszedł czas na teksty ostateczne „Przetrwałam porody, przetrwałam choroby i to też przetrwam.”

Po 1,5 godziny starcia z reakcją łańcuchową poddałam się jej wyzwalając w sobie stan opisany jedynie w podręcznikach psychiatrii klinicznej i leczony tylko elektrowstrzasami. Jako dyletantka nazwałam stan ów „supernową”. Zatem na 60 m2 powierzchni naszego mieszkania zmagały się 3 supernowe targane ulewaniami, frustracjami i ciężką nerwicą. Wszystkie znaki zwiastowały dramatyczny koniec. Wtedy odwidziła nas Ela ze swoją córeczką. Córeczka zadziałała jak inhibitor na Dzidka (badź co bądź jest jego najlepszą kumpelką). Ela przejęła noszenie Mateo i wysłuchała moich żali. Wyciszyliśmy się wszyscy, wygasiliśmy rodzinną reakcję łańcuchową. Uf.

Jak dobrze, że mam Elę, że nie jesem sama.

2 komentarze:

Aldi pisze...

Witam. Ostatnio bylismy w Bern po paszport dla naszego zbika. W trakcie jak czekalismy az pani go wydrukuje, do poczekalni weszlo malzenstwo z dwojka chlopcow, wiek na oko 3 i 5 lat. Starszy zaczal po chwili rozrabiac, wiec mama wyprowadzila go do samochodu, na co ten drugi, stojacy kolo taty, zrobil bardzo smutna mine i zapytal taty: czy ja tez jestem niegrzeczny? Jaki z tego wniosek? jest szansa, ze jak chopaki troche podrosna uda sie uniknac blednego kola:)

Gabi pisze...

Witam w moich skromnych progach. Konsulat w Bernie jest nam dobrze znany. Wyrabialismy tram oczywiscie paszport dla mlodszego synka.
Zas w kwestii naszych urwisow, to cieszy mnie nadzieja, ze moze kiedys bedzie latwiej.
pozdrawiam