Ela przeszła operację nosa, nie byle jaką-plastyczną, a w dodatku na koszt ubezpieczyciela.
Wbrew obiegowym opiniom panującym w Polsce, zagraniczne firmy ubezpieczeniowe nie są skore do refundowania wielu procedur medycznych. Nie fundują sławetnych zapłodnień in-vitro, ani chirurgi plastycznej. Ela popisała się inteligencją. Przedstawiła swojemu ubezpieczycielowi skierowanie lekarskie na operację przegrody nosowej razem z kosztem zabiegu w Genewie 14 tyś CHF (za co zapłacić muszą) oraz drugą alternatywę- operację w Polsce obejmującą prócz korekcji drobną plastykę- koszt całkowity 11 tyś. zł. Firma zgodziła się pokryć kosztu zabiegu w Polsce. Spryciara z tej Eli.
W klinice chirurgii plastycznej Ela spotkała różnych pacjentów. Ktoś chciał sobie coś tam zmniejszyć, inny chciał dla odmiany coś tu zwiększyć. Była też dziewczyna -21 wiosen, która miała już odpowiednio to tu to tam poprzerabiane. Razem przebyła 5 interwencji: odsysanie, wszczepianie implantów silikonowych, dłutowanie nosa i Bóg wie co. Czekała na ziszczenie kolejnego marzenia przybliżającego ją do idealnego wyglądu. Pierwszą operację plastyczną przebyła w wieku 18 lat, czyli w okresie w którym nastoletnie ciało się jeszcze kształtuje, przez co nikt nie może dać gwarancji czy efekt interwencji nie zmieni się po upływie kilku zaledwie lat. Głupia?
Jak świat światem nastolatki stawały w obliczu charakterystycznych dla tego okresu życia kompleksów. Podejrzewam, że nie istnieje system edukacji, który by temu zjawisku mógł zapobiec. Niezależnie od mody, czy jest ona na małe czy wydatne usta, czy na kurpulentne brunetki, czy na rachityczne blondynki, zawsze dziewczęta źle czuły się w swojej skórze. Pewne mankamenty można zatuszować, lecz w końcu i tak trzeba przejść przez etap samoakceptacji. Dziś jednak nie ma potrzeby pogodzenia się z defektami, lub niespełnianiem parametrów modelki z żurnala- mamy przecież dobrodziejstwo "chirurgii plastycznej". Nie trzeba się godzić na duży nos, małe piersi, czy lekko odstające uszy. Mówisz -masz! Po drodze trzeba jeszcze tylko zabulić.
Podejrzewam, że czytelnicy się w tym momencie polaryzują na zwolenników natury oraz wielbicieli efektów skalpela. Może ktoś odczuje delikatną ochotę by urągać nastolatce podążającej ślepo za ideałem piękna? Mnie interesuje bardziej postawa chirurga, który ją bez końca odsysa, tnie oraz "ostrzykuje".
Chirurg plastyczny realizuje zamówienie na wygląd. Klient ma jakąś ideę, więc trzeba ją wprowadzić w życie. Tak jak w przypadkach innych rzemieślników np parkieciarza, czy malarza pokojowego, czasem należy marzenia klienta sprowadzić nieco na ziemię z niedościgłych wyżyn wzorców z okładek wspomaganych fotoszopem. Jednak w gruncie rzeczy gustibus non disputandum est, więc jak z przykładowymi fachowcami decyzja zapada: ściany pomalować na różowo-zgoda, wstawić implant o wadze 500 g w pierś dziewiętnastolatki, ok! Znudziła się dziewczyna swoim wyglądem, ma ochotę na zmianę, nic trudnego zrobimy kolejną operację. Ba, damy nawet 5% upustu stałej klientce. Tak, klientce! Pacjentem przecież jest ktoś chory, a małe piersi, czy wąskie wargi nie stanowią ani choroby, ani kalectwa. Ostatecznie pacjentką będzie po zabiegu, gdy jej pocięte ciało ze zmiażdżonymi kośćmi twarzy i krwawymi wybroczynami, będzie przechodziło okres rekonwalescencji.
Aby zostać lekarzem, oprócz zdobycia wiedzy, należy też złożyć przysięgę Hipokratesa i stosować się do głównych zasad etyki jak np primum non nocere. Czy zatem chirurg, który dokonuje poważnych interwencji na życzenie nastoletniego klienta zasługuje na miano lekarza?
PS. Według badań przeprowadzonych we Francji, gdzie każdego roku chirurgii plastycznej różnych części ciała poddaje się coraz większa ilość nastolatek, 1/3 operowanych nie jest zadowolona z efektu zabiegu.
27 maj 2010
Lekarz(?) i dziewczyna.
Autor: Gabi o 19:55
Etykiety: służba zdrowia
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
5 komentarzy:
A wszystko to, żeby zaimponować płci przeciwnej, która i tak tego nie zauważy.
Ech... Ja to nawet tatuaż uznaję za zbyt poważną ingerencję w naturę ;)))
Drogi P,
moja osobista teoria przewiduje, że nastolatki szukają w sobie defektów, szukają kompleksów by nimi wytłumaczyć fakt, że są nieszczęśliwe. Myślą, że gdyby tylko nie ten nos, albo owe 5 kg, to byłyby zadowolone i szczęśliwe. Niczym w dawnych czasach oskarżano samotne kobiety o czary, by wytłumaczyć epidemie.
Uwaga płci przeciwnej pomaga czuć się lepiej, pomaga się dowartościować, ale (wg mnie) jest skutkiem, nie przyczyną. Prawdziwą przyczyną jest bowiem nieumiejętność kochania siebie samego, takim jakim się jest, bezwarunkowo.
Droga Tomaszowo (czy tak powinien brzmieć wołacz liczby pojedynczej od Twojej ksywki?),
swojego czasu postanowiłam, że zrobię sobie tatuaż na 40 urodziny, o ile do tej pory mi ów pomysł z głowy nie wywietrzeje.
PS. Czekam na ustosunkowanie się do kwestii moralnej operacji i przeprowadzającego ją chirurga.
Są takie rzeczy, które sprawiają że czasem naprawdę cieszę się, że mieszkam w Polsce. Moda na operacje plastyczne jest jedną z nich, a szczególnie oburza mnie w przypadku bardzo młodych osób, prawie dzieci (słyszałam o przypadkach kiedy to rodzice przyprowadzaja na "zabieg" własne dzieci, a czasem zależy im na operacji nawet bardziej niż "zainteresowanym"...).
A słyszałaś jak jest w Wenezueli? Kraju super modelek i miss? Kiedy przez przypadek zobaczyłam program Martyny Wojciechowskiej w którym opisywano tamtejsze procedery chirurgiczne - byłam w szoku. Tam funkcjonuje prawdziwa produkcja seryjna kobiet - jakby odlanych z jednej formy. Kobiety z małym biustem nie spotkasz na ulicy, bo podobno 30% wszystkich kobiet ma implanty... Koszmar jakiś.
Co do Doktorów/Potworów - w pełni się zgadzam.
Co do motywów - też. Podzielam Twoje rozumowanie w 100%.
Prześlij komentarz