3 maj 2010

Pocztówka z Polski- prawo do rękodzieła.

Jakoż iż zapuszczam pióra kury domowej, włosy, sadełko oraz zapuszczam się, przemierzam od czasu pewnego zakamarki sieci poświęcone rękodziełu. Tematyka okazała się całkiem niczego sobie i ku zaskoczeniu odkryłam wiele ciekawych technik oraz osób, które potrafią wyczarować cuda, cudeńka, "cudenieczka". Przyoblekłam się także w dumę, gdyż rodaczki mnie urzekły swym talentem, pomysłowością ale nade wszystko oryginalnością w podejściu do praw autorskich.

Wszystko się zaczęło od pewnego egzaminu, który mieczem Damoklesa nade mną wisiał. Walczyłam ze stresem dłubiąc różności z różnym efektem, a że tradycja rodzinna w moim wypadku ogranicza się do robienia na drutach i szycia, które to czynności skutecznie mnie irytują, zatem zatopiłam się w czeluści sieci.
W internecie można znaleźć wszystko od opisów technik, wnikliwych analiz, wzorów, sklepów ze specjalistycznymi utensyliami, po filmiki obrazujące z detalami wszelkie tajniki rękodzieła. Są też fora, a nawet niekiedy, wręcz "fora ze dwora".Okazuje się, że rodaczki są niezwykle honorne jeśli chodzi o rozumienie praw autorskich, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie.

Kiedyś, w epoce przedinternetowej, to jest w czasach bardzo odległych, niemal jak epoka lodowcowa, gdy małym dziewczęciem byłam, przepisy i techniki przekazywane były metodą kontaktową. Sąsiadka mojej Ukochanej Babci uczyła mnie szydełkowania, ktoś inny haftu, ktoś inny robienia gobelinów etc. Nikt nie rościł sobie jakichkolwiek praw do wzoru na serwetkę, czy kapci z wełny. Dzielono się swoją wiedzą (lub nie) i już.

Dziś rękodzieło urosło do rangi sztuki strategicznej, a jeśli ktoś sobie z tego racji nie zdaje i jak ja, sądzi, że to banalna dłubanina dla zabicia czasu, może się spotkać z bolesnymi sankcjami. Na ten przykład Koronczarka, dzięki której zaczęłam frywolitkować, nieopatrznie nazwała pewien wzór na kolczyki "swoim ulubionym". Posypał się na nią grad nieprzyjemnych komentarzy, że to przecież nie jej wzór, więc czemu sobie uzurpuje autorstwo. Awantura się zrobiła z darciem pierza wśród kur domowych, jakby o wynalezienie dynamitu chodziło.

Innym razem, pewna dzierlatka podpatrzyła na zagranicznej stronie etui na komórkę wykonane na szydełku, co skwapliwie zaczęła kopiować i sprzedawać. Pomysł się spodobał oraz doczekał naśladowców, czego rzeczona dzierlatka znieść nie mogła. Jak można ją papugować, łamać jej dziewicze prawa autorskie?! Przecież ona pierwsza w całej Polsce wpadła na taki pomysł! Ona była sprytna i języki znać musiała, ale te inne papugi-toż to zwykłe złodziejki!

Szczytem zaś skandalu w polskim rękodziele jest afera niepozornego kwiatka z filcu. Otóż, pewna Artystka dłubiąca w wełnie zrobiła ową drobną ozdobę, która komuś się spodobała, więc zapytał na forum jak ją się robi. Technika wykonania w tym przypadku była oczywista: wycina się dwa kwadraciki z filcu i zszywa się je na środku. Dlatego inna Życzliwa Forumowiczka podała taką właśnie odpowiedź, czym wywołała lawinę oskarżeń pod swoim adresem. Artystka bowiem poczuła się głęboko poszkodowana ujawnieniem jej tajemnej techniki wykonywania kwiatka z filcu. Zaczęła śledzić Życzliwą na wszelakich stronach dotyczących rękodzieła, straszyć konsekwencjami prawnymi złamania praw autorskich, straszyć sądem, a nawet piekłem. A wydawałoby się, że to taka banalna ozdoba. Ludzie nie przestana mnie zaskakiwać.

Zjawisko "praw autorskich" w dziedzinie robótek ręcznych stanowi fascynujący wybryk natury. Znalazłam kilka różnych modeli zachowań, jakby odpowiedników etykiety w necie. Jedni się chwalą swoimi pracami, ale nie pozwalają się na nich nikomu wzorować, bądź każą sobie płacić za prowadzenie tzw warsztatów, drudzy dzielą się wiedzą i proszą, by przytaczać ich imiona jako autorów, zaś jeszcze inni przekazują tajniki za darmo, bez żadnych wymagań z czystej pasji.

Tym wszystkim, dzięki którym nauczyłam się filcować, frywolitkować, dziergać na drutach piętę skarpetki, robić samodzielnie kosmetyki, piec chleb oraz wykonywać technikę decoupage, dziękuję serdecznie za udostępnienie ich wiedzy, ukojenie moich nerwów i w konsekwencji zdany egzamin. Dziękuję za Waszą hojność i dystans do "praw autorskich"!

14 komentarzy:

YoasiaBe pisze...

He he he, dobre. To samo jest na forach kulinarnych. Spróbuj zacytować przepis bez podania autora - rozprawa w sądzie co najmniej ;-)Czy powinnam wykłócać się o prawa autorskie do "toksycznych śpiochów"? ;-)

Gabi pisze...

Toksyczne śpiochy są rewelacyjne, do prawdy. Gratuluję pomysłowości!
Poniżej podaję link do zdjęć moich robótek.

http://picasaweb.google.com/zajaczek13/RekodzielaGabiZNaciskemNaReko02#

Tomaszowa pisze...

JAKA PIĘKNA SZKATUŁKA!!! I jaki BOSKI KLIMT!!! Szacuneczek, proszę Pani ;))))

Gabi pisze...

Dziękuję, dziękuję ale tak na prawdę to nic trudnego. Sprawdź sama!

dorota poreba pisze...

Brawo :D Nic dodać, nic ująć.

Anonimowy pisze...

Mam pytanie jak skończyła się sprawa z filcowanym kwiatkiem?
Niestety kiedyś rozumiałam prawa autorskie. Teraz już tych "praw" nie rozumiem. Nie rozumiem np prawa, które zabrania zrobienia szalika, swetra takiego jak ma sąsiadka, albo przechodzień, czy blogerka. Jeżeli chodzi ten rodzaj działalności rękodzielniczej, to zawsze polegał na powielaniu cudzych wzorów, popatrywaniu, czasem ktoś wymyślił własny. Tak samo z serwetkami, czy haftem.

Przyznam, że kiedy przeglądam piękne pracy z filcu, sznurków, czegokolwiek, od razu odechciewa mi się kupna czegokolwiek, gdy widzę na blogu zaciętą walkę o prawa autorskie i stosowanie różnych nieczystych, agresywnych chwytów, byle by pogrążyć "konkurencję".
Nie kupię, bo rzecz będzie mi się kojarzyć z agresją i jednak niesprawiedliwością.

Tak było w przypadku blogerki, która zrobiła najprostszy szalik świata, rura. Pochwaliła się całą kolekcją. Pokazała źródło inspiracji, magazyn dziewiarski i link do strony osoby, która również wykonuje te szaliki tylko, że w paski. Szybko się zaczęło i równie szybko skończyło. Konkurencja od razu wyparowała, że to nie w porządku wobec niej, tak kopiować ten motyw szalika i te pasiaste wzory, w tej samej kolorystyce.
Nic z tego nie było prawdą. Kolory były różne i inaczej dopasowane.

Moda na ten szalik powraca co kilka lat. Niedoświadczeni rękodzielnicy zaczynają pracę właśnie ściegiem pończoszanym, jest to łatwe i nie można się za bardzo pomylić.

A hymmm artystka, ma pretensje do praw autorskich bo w sieci publikuje od 2008 roku. A przedtem było co? Ciemność? Świat nie istniał?

Prace na blogu obejrzałam, ładne sympatyczne, ale już poważne okrojone od uroczego, przymilnego tonu o kotkach i szaliczkach, samej autorki. Widzisz co za tym kotkiem i szaliczkiem stoi. Grupa przestępcza. Grupa bo takich kobiet jest chyba wiele?

Mam pytanie a jak w tych sprawach jest zagranicą?

Anonimowy pisze...

Mam pytanie jak skończyła się sprawa z filcowanym kwiatkiem?
Niestety kiedyś rozumiałam prawa autorskie. Teraz już tych "praw" nie rozumiem. Nie rozumiem np prawa, które zabrania zrobienia szalika, swetra takiego jak ma sąsiadka, albo przechodzień, czy blogerka. Jeżeli chodzi ten rodzaj działalności rękodzielniczej, to zawsze polegał na powielaniu cudzych wzorów, popatrywaniu, czasem ktoś wymyślił własny. Tak samo z serwetkami, czy haftem.

Przyznam, że kiedy przeglądam piękne pracy z filcu, sznurków, czegokolwiek, od razu odechciewa mi się kupna czegokolwiek, gdy widzę na blogu zaciętą walkę o prawa autorskie i stosowanie różnych nieczystych, agresywnych chwytów, byle by pogrążyć "konkurencję".
Nie kupię, bo rzecz będzie mi się kojarzyć z agresją i jednak niesprawiedliwością.

Tak było w przypadku blogerki, która zrobiła najprostszy szalik świata, rura. Pochwaliła się całą kolekcją. Pokazała źródło inspiracji, magazyn dziewiarski i link do strony osoby, która również wykonuje te szaliki tylko, że w paski. Szybko się zaczęło i równie szybko skończyło. Konkurencja od razu wyparowała, że to nie w porządku wobec niej, tak kopiować ten motyw szalika i te pasiaste wzory, w tej samej kolorystyce.
Nic z tego nie było prawdą. Kolory były różne i inaczej dopasowane.

Moda na ten szalik powraca co kilka lat. Niedoświadczeni rękodzielnicy zaczynają pracę właśnie ściegiem pończoszanym, jest to łatwe i nie można się za bardzo pomylić.

A hymmm artystka, ma pretensje do praw autorskich bo w sieci publikuje od 2008 roku. A przedtem było co? Ciemność? Świat nie istniał?

Prace na blogu obejrzałam, ładne sympatyczne, ale już poważne okrojone od uroczego, przymilnego tonu o kotkach i szaliczkach, samej autorki. Widzisz co za tym kotkiem i szaliczkiem stoi. Grupa przestępcza. Grupa bo takich kobiet jest chyba wiele?

Mam pytanie a jak w tych sprawach jest zagranicą?

Gabi pisze...

Sprawa z kwiatkiem zakończyła się pomstowaniem na blogach, rzucaniem gróźb i niczym więcej. Bo i niczym więcej skończyć się nie może.
Techniki rękodzielnicze należą do dorobku ludowego, nie posiadają autora.
Soją drogą, rodzi się swoista etykieta zachowań dopuszczalnych lub też nie w necie.
Zaś zagranicą jest podobnie, może tylko mniej zaciekle, gdyż nikt nikogo sądem nie straszy.

asia3city pisze...

Super tekst i komentarz tego zjawiska wzoru zastrzeżonego, autorskiego prawa popieram w całej rozciągłości... Każda rękodzielniczka robi albo dla siebie, albo dla bliskich, albo żeby sobie nico podratować budżet i żeby mieć na kolejną przysłowiową włóczkę tudzież inny materiał do swojej pasji i czasoumilacza. Też nie mogę pojąć skąd ta zaciekłość uzurpowania sobie autorstwa do pomysłów znalezionych w sieci zwłaszcza o zagranicznych korzeniach ( bo może się ktoś nie zorientuje, nie trafi na ten kontakt i pomysł)
A wszystko to przez komercję bo pani X z Zakopanego może zarobi 20 zł zamiast mnie w Szczecinie i jak mnie to może zaboleć autorsko. Pozdrawiam
A na swoim blogu zamieściłam taką informację:Przesyłając, publikując lub wyświetlając zawartość za pośrednictwem usług Google, które zostały utworzone z myślą o powszechnej dostępności, użytkownik udziela firmie Google ogólnoświatowej, niewyłącznej i bezpłatnej licencji na powielanie, publikowanie i rozpowszechnianie tej zawartości na potrzeby wyświetlania i rozpowszechniania usług Google.
Więc nie widzę sensu w pisaniu na blogu " Nie zezwalam na kopiowanie bądź rozpowszechnianie bez mojej zgody." jak już się google dało pozwolenie.

asia3city pisze...

Zapomniałam dodać że niektóre zawistne panie potrafią twórczym dzieciom zablokować bloga, bo ... no właśnie

Justyna Więcek pisze...

Oj jak bardzo prawdziwy ten tekst, mimo że sprzed tylu lat :) Trafiłam przed chwilą przez przypadek, nawet nie wiedząc, że to nie jest świeży post. A nadal taki aktualny, ponadczasowy można rzec ;) Z działu "papierowego" też można by przytoczyć kilka innych, ciekawych historyjek na ten temat.

Bardzo ciekawy blog, zamierzam zostać tu na dłużej :)

Pozdrawiam :)

Ilona Zbieg pisze...

no i właśnie
trafiłaś w sedno sprawy!!

Sylwia-eR pisze...

Świetny post i jaki ponadczasowy..Pozwoliłam sobie go zacytować u mnie na blogu : )

ania pisze...

Ach, jak bardzo mi się podoba Twoja notatka! Problem to odwieczny, poruszyłam go w 2011 roku:
http://pasje-ani.blogspot.com/2011/10/zauroczy-mnie-scrapbooking.html

Chyba jednak jest nas zbyt mało:((
Pozdrawiam ciepło!!