Dawno temu pędziłam gdzieś z dziatwą, gdy ku naszym oczom ukazał się gołąb leżący na chodniku w dość nieanatomicznej i niewygodnej pozycji.
-Gołąbek śpi.- Palnęłam bez zastanowienia w odpowiedzi na zaciekawienie Dzidka.
Kłamstwo przyszło mi łatwo, co głęboce mnie zawstydziło. W tamtej chwili wśród pośpiechu wyszedł na jaw lęk przed wprowadzaniem śmierci w dzieciństwo naszych synów. Temat wszak trudny, a to nie był odpowiedni moment. "Nie tu, nie teraz"-myślałam.
Następnego dnia nadarzyła się okazja do podjęcia tematu dzięki napotkanym zwłokom innego zwierzęcia, z czego ze skruchą skorzystałam. Dzidek z naturalnością właściwą dzieciom przyjął fakt, że "zwierzak nie żyje". Matczyne lęki rozmyły się jak poranna mgła pod dotykiem ciepła słońca.
Temat przemijania powrócił do nas wczesnym latem podczas pobytu w Polsce. Trójmiasto przywoływało mnie już od kilkunastu miesięcy i w końcu przyjechałam do niego z dziećmi. Pogoda nie rozpieszczała nas ani słońcem, ani ciepłem. Chłód Trójmiasta i cisza nierozbudzonych wakacyjnymi turystami plaż przepełnione były solą, wilgocią i oddechem śmierci. Śmierć czekała tam na nas. Mogłam nie przyjeżdżać, uciekać przed nią nadal i udawać przed synami, że ona nie istnieje. Przyszedł jednak czas, by zapoznać Dzidka z korzeniami, z przemijaniem, z drogimi mi osobami, z którymi chciałam się pożegnać.
W Gdańsku odwiedziliśmy sześćdziesięcioletnią ciocię umierającą na raka, która od miesiąca żyła na kredyt wedle słów lekarzy kierowanych do jej bliskich, gdyż jej samej nie poinformowano, że stoi nad grobem. Trudna to była wizyta, wśród manewrów unikania pewnych tematów, wśród kłamstwa (powodowanego troską rodziny) i mojego wewnętrznego przekonania, że ciocia powinna wiedzieć.
W Sopocie mieszka moja ukochana babcia, która dobiega 90. Jej ciało odmawia współpracy, próbuje zerwać umowę z duchem dręcząc bólem i zjadając demencją umysł. Babcia nie była w stanie zapamiętać imion moich synów, nie była nawet w stanie przyjąć do wiadomości, że Mateo jest chłopcem. Obserwowałam jak rozstaje się z pamięcią, jak nowe fakty umykają zarejestrowaniu, jak miesza się jej czas, przeszłość z teraźniejszością.
W Gdyni spotkaliśmy się z wujkiem, który gasł w pokorze i pogodzie ducha. Rozmowa go męczyła. Musiał się położyć, by odpocząć. Zasypiał potem na chwilę.
Śmierć towarzyszyła nam przez cały pobyt w Trójmieście, a ja musiałam ją oswoić Dzidkowi. Moją rolą wszakże jest wprowadzanie dzieci w świat, też w jego cienie. Mówiłam, że ci, których spotykamy są chorzy, starzy i że umierają. Wieczorem modliliśmy się za nich. Odwiedziliśmy też grób mojego dziadka.
Dwa tygodnie później zmarł wujek. Tego samego dnia odszedł też król popu. Wujek zasnął w swoim łóżku otoczony życzliwymi osobami. Choć był samotny, w tym ważnym momencie towarzyszył mu ktoś bliski, trzymał za rękę. Odszedł godnie w cichości, pokorze bez jątrzenia hipotez, sekcji ciała, szukania winnych i rozdrapywania majątku.
Tydzień później zmarła ciocia z Gdańska. Potem jeszcze jedna nasza krewna, z którą miałam kontakt podczas pobytu w Polsce. Wieczornym koronkom za dusze krewnych nie było końca. Dzidek nie zawsze miał na nie ochotę, ale rozumiał, że tak trzeba.
Od tamtej pory śmierć zagnieździła się w świadomości naszego syna. Musiałam znaleźć czas na jej oswojenie. Nie wykręcałam się pośpiechem czy nieodpowiednią porą. Nie uciekałam w kłamstwa. Od tamtej pory w dzidkowym świecie wymyślanych opowieści bohaterowie umierają i idą do nieba. Śmierć oswojona przez dziecko nie jest zła, nie kradnie niczego podstępnie, wyznacza jedynie pewien etap.
-Mamo, wiesz ty kiedyś umrzesz.-Powiedział nasz syn, a w jego głosie nie było śladu lęku.
6 lis 2009
Śmierć w Trójmieście.
Autor: Gabi o 23:43
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
5 komentarzy:
Gdy opowiadam o swoich marzeniach i planach na przyszłość często słyszę odpowiedź: Jesteś młody, całe życie przed Tobą. Śmierć jednak nie patrzy na wiek. Może przyjśc w każdym momencie. Potrącenie, wypadek samochodowy, zamach terrorystyczny, katastrofa lotnicza. Wszystko się może zdarzyć, także i mi. Przecież te osoby, które zginą dzisiejszego dnia, nie myślą o śmierci. Zawsze giną Ci inni. Nie możemy wyobrazić sobie naszej śmierci, bo wydaje się ona daleka, a ona może być tak blisko.Nikt nie wierzy, że trafi 6 w Lotto.Zawsze wygrywają Ci inni. Tak samo jest ze śmiercią zawsze giną Ci inni.
Nie boję się śmierci, bo to spotka każdego z nas. Boję się zaskoczenia, że spotka mnie w najmniej oczekiwanym momencie,a potem powiedzą miał całe życie przed sobą.
Pięknie powiedziane i pięknie "zrobione" z dziećmi. Moja córa jeszcze za mała na takie rozmowy ale to jak dzieci naturalnie przyjmują śmierć pamiętam z dzieciństwa mojej 15 lat młodszej siostry. Niewinność, prostolinijność i żywa wiara - myślę, że tego brakuje ludziom, którzy boją się śmierci. A więc i mnie niestety.
Ze mną różnie bywa, czasem się boję, czasem nie jak np patrząc na śmierć wujka w Gdyni, który odszedł godnie i pięknie. O śmierci mówi się co raz mniej, staję się one tematem zakazanym i nietaktownym. Nic dziwnego, że dziś tematy starości, cierpienia i przemijania nie są akceptowane.
M. J. nazywany "królem popu" zmarł tego samego dnia co mój wujek. Ile w tym wydarzeniu było histerii, rozszarpywania intymnych szczegółów. Jednocześnie objawiła się publiczna konieczność szukania winnego tej śmierci-przecież król nie mógł umrzeć, powinien żyć wiecznie.
oo:)
Pieknie.
Szczególnie mi sie podobała część o Koronce:) To Dobre:))
Smierc jest wazna, bardzo wazna tym bardziej ze spotka kazdego z nas. A dzieci- one sie jej w ogole nie boją. I gdyby tak zostało i nam....
Pozdraiwam
Oby tak.
Pozdrawiam "chorowitków".
Prześlij komentarz