9 lis 2009

O rzeczach mniej lub bardziej niemożliwych, czyli logistyka domowa i o tym, jak ona sie innym udaje.

-Jak innym kobietom udaje się pogodzić to wszystko?- Obdarzyłam Dobre Ręce refleksją powierzając im bladym świtem dzieci w stanie porannego rozmemłania. Rzuciłam kontem oka na mieszkanie, które starałam się usilnie utrzymać chociażby w kategorii "półporządku". "Półporządek" w domowym żargonie oznacza stan nade wszystko osiągalny. Termin jest kompromisem między teorią czyli tym "jak powinno być", a jej praktycznym zastosowaniem w warunkach bojowych, znaczy w przystosowaniu dzieci do życia w rodzinie. Niestety co raz częściej zewnętrzny obraz naszego ogniska domowego nie kwalifikował się nawet do kategorii "półporządku".
-Jakim cudem godzą one pracę, wychowanie dzieci, obowiązki domowe, pranie, gotowanie, sprzątanie...?-Kontynuowałam z nutą przegranej w głosie.
-Ach, te inne kobiety zastanawiają się także, jak innym się udaje to pogodzić.-Odparły Dobre Ręce, czym nie pierwszy już raz, zdobyły sobie moją sympatię.

Zdążałam do centrum Genewy odrabiając "pracę domową" na kolanie w tramwaju. Przedtem w autobusie wprowadziłam kilka poprawek w wyglądzie własnym. Opory przed malowaniem się w środkach transportu publicznego minęły mi już dawno temu, gdy zaobserwowałam, że połowa kobiet kreuje swój makijaż właśnie w takich warunkach. Najpierw przestałam się tym tubylczym zwyczajom dziwić, by później zacząć je osobiście kultywować.

Domowe logistyka nie dawała mi spokoju. Nie opuszczało mnie poczucie, że jest ona wykonalna, trzeba jedynie się lepiej zorganizować, piec więcej pieczeni na jednym ogniu, a wolne chwile wykorzystywać na znienawidzone porządki. Przecież nalężę do pokolenia kobiet, którym jest o wiele lżej niż ich poprzedniczkom. Żyję w świecie dostatku, nie spędzam godzin w kolejkach bo "coś rzucili do sklepu". (Termin ten, nota bene, był nader celny i podkreślał tymczasowy stan zaopatrzenia sklepów, w których na ogół nie było nic, tylko raz na jakiś czas coś znienacka się pojawiało). Mnie, w przeciwieństwie do moich protoplastek, otaczają półprodukty, półfabrykaty, dzięki którym oszczędzam czas i własne zdrowie. Stąd nie powinien zaistnieć temat "półporządku", a ja powinnam znaleźć możliwość życia w ładzie i ogładzie, skoro dysponuję rozległą gamą udogodnień. Tak, muszę lepiej zreorganizować życie komórki społecznej de Silvów. Wycisnąć czas jak cytrynkę, by ani jedna kroplo-minuta nie minęła bezproduktywnie.

Wówczas wśród gorących postanowień poprawy pojawił się temat dzieci. Oczywiście mogę całymi dniami pucować mieszkanie, zmywać, szorować ale czym one się wtedy zajmą? Faktycznie, mój matczyny żywot jest łatwiejszy, dzięki czemu jestem w stanie ofiarować synom więcej niż sama jako dziecię otrzymałam. Chodzę z chłopcami na basen, na zajęcia jazdy konnej (nota bene uczę się jeździć razem z Dzidkiem, ku wielkiej osobistej satysfakcji), zimą w każdy weekend jeździmy na narty lub sanki w Jurę. W domu też staram się rozwijać maluchy; lepimy cuda wianki z masy solnej lub ciastoliny, bądź filcujemy je z wełny, rysujemy, gramy w gry rozmaite, bawimy się przy muzyce oraz prowadzimy barwne życie towarzyskie. Czy zatem można pogodzić wszystkie elementy domowej logistyki z byciem dobrą mamą? Rozwiązanie istnieje z pewnością i może po prostu to ja jestem źle zorganizowana?

Wróciłam do domu, w którym buszowało wspomnienie po "półporządku" choć Dobre Ręce razem z berbeciami posprzątali gro zabawek panoszących się "to tu to tam". Po obiedzie wołało mnie zmywanie, któremu oddałam 7 minut z życia domu, gdy odgłosy zniszczenia oderwały mnie od tego pasjonującego zajęcia. Nasi chłopcy przejawiali stan zdominowania rozsądku przez mordercze instynkty. Włączyłam nagranie "Karnawału zwierząt" i zamieniliśmy się wszyscy najpierw w dostojnego lwa, potem w rącze kuany, skaczące kangury (a dokładniej w mamę kangurzycę skaczącą z maleństwami w torbie, co wywołało u niej zadyszkę i zlanie potem, ku wielkiej uciesze owych maleństw), w trąbiaste słonie, przytłoczone ciężarem ich skorup żółwie oraz szereg innych przedstawicieli menażerii. A zmywanie?...Zmywanie musiało poczekać.

4 komentarze:

Pedro Medygral pisze...

Bardzo gorąco polecam kupno zmywarki. Jest to urządzenie kuchenne, które jak juz jest to nie można sobie bez niego wyobrazić życia.
Dwójka dzieci, mąż, kurs języka, zabawa z dziećmi, zajęcia pozalekcyjne, wyjazdy poznawcze, wakacje, życie towarzyskie, sprzątanie, gotowanie, pisanie bloga, odpowiadanie na komentarze i wszystko to w ramach czasowych tj. w 24H. Wnioskuję, że opracowała Pani bardzo dobrą organizację czasu. Ja nie jestem w stanie znaleźć czasu na połowę zajęć jakie chciałbym wykonywać, a obowiązków mam znacznie mniej.

mama tadzika pisze...

kobieto kochana, ja mam jedno, jedyne dziecie, a nasz dom, hmm nie jest nawet godny miana na w pol wysprzatanego. Dzis owaszem, sprzatalam jak mi dziecie spalo. Ale teraz,po 3 h,. dom wyglada jak wczesniej.Nie przepraszam- duuzo gorzej! :)
Pozdrawiam

Tlingit pisze...

Po przeczytaniu tego zyskałam pewność (albo raczej półpewność;) że pogodzenie wszystkiego nie jest możliwe i tyle!
A teraz wmówię sobie brak poczucia winy w kwestii nieumytych garów ;)

Gabi pisze...

Tak, tak, żeby to chodziło tylko o te przytoczone gary. Dzieci w pewnym wieku (niektórzy mężczyźni zaś zawsze) generują nieopisywalne żadnym algorytmem ilości bałaganu, nieporządku, anarchii i chaosu.
Czasem czuje się totalnie odmóżdżona tymi domowymi obowiązkami. Mówię sobie "kobieto-przecież ty masz ukończone studia, znasz kilka języków obcych (no może nie na super poziomie, ale wszakże jednak). Kobieto, rzuć tę ścierkę bo ci do ręki przyrośnie."
Gdzieś głęboko we mnie tkwi wewnętrzne przekonanie, że utrzymanie porządku w mieszkaniu przy dwójce dzieci stanowi rodzaj pyrrusowego zwycięstwa, że są ważniejsze rzeczy i szkoda czasu na walkę z tym "nieśmiertelnym chaosem".