Głowę mi rozsadza zmęczenie. Snuje się jak cień próbując ogarnąć nieład w domu, ale jak tylko pozostawiam chłopców bez opieki zaczynają się problemy. Czas poświęcony na zajęcia domowe podlega dziwnemu zjawisku przepełnienia; jeśli sprzątam dłużej niż 30 minut, bałagan jedynie się nasila, podłogi stają się coraz brudniejsze, poukładane zabawki rozbiegają się po domu, łazienka (sama) zalewa się wodą, a ubrania równie same opuszczają komodę i radośnie ścielą się wokoło. Opadają mi ręce, nie jestem w stanie zapanować nad mieszkaniem. Najlepiej było by po prostu zdetonować w nim bombę i już!
Moją czaszkę przeszywa ból i w tym właśnie momencie Mateo urządza koncert na sześć żeberek kaloryfera i łyżkę. Dzidek zaczyna mu wtórować radosnymi wrzaskami w atmosferze dziecięcego underground. Gdy udaje mi się dzieciaki odciągnąć od muzykowania, młodszy przypomina sobie, że jest zmęczony, głodny i że rosną mu zęby.
Pęka mi żyłka w mózgu. Mam ochotę uciekać. Matoe nie chce zasnąć i płacze. Dzidek zamienia się w samolot, motor i pana policjanta; nadaje jak na jęty. Samolot warczy, policjant goni uciekających złodziejaszków. Zrozpaczona patrzę na zegarek i czekam na męża.
W końcu przychodzi de Silva. Wręczam mu kwękające dziecko.
-Ucisz go, a ja się zamykam w salonie.
Dzidek w tym czasie wykonał nieudane kołowanie nad lotniskiem i rozbił samolot.
-Co, co....co... -De Silva wydaje się zagubiony.
-Po prostu ich ucisz!
-Ale jak...ten no tego...
-Nie obchodzi mnie jak. Możesz użyć poduszki.- Wysyczałam i musiałam wyglądać na desperatkę, bo mąż nie kontynuował tematu.
Zamknęłam się na pół godziny w pokoju. Zatopiłam się w necie w lekkiej, relaksującej lekturze. Przeczytałam biografie czterech seryjnych morderców mieszkających na terenie Polski. (Z ciekawostek, jeden z nich niedługo kończy odsiadywać wyrok.) Ochłonęłam. Frustracja wyparowała.
Są takie dni, gdy czujemy, że nie dajemy rady, gdy chcemy uciec od własnych dzieci, od nieprzespanych nocy, hałasu, zamętu. Frustracja nie rodzi się szybko. Po kilku (kilkunastu bądź kilkudziesięciu) miesiącach "zamknięcia w domu" z naszymi maleństwami zaczyna nam dokuczać znużenie. Później szukamy okazji, by choć na chwilę pozbyć się dzieci, by ktoś inny je ponosił lub schylony w pół prowadził za rękę 30 razy przez ten sam pokój. Czasem nie chcemy się przyznać, że etat matki polki na 150% bywa ponad siły i że potrzebujemy urlopu- choćby wieczoru na spotkanie ze znajomymi, kino, sport.
Jeśli zauważymy rodzącą się powoli frustrację i poprosimy o pomoc, może unikniemy sytuacji, gdy po przeczytaniu wiadomość o pewnej kurze domowej, która w przypływie szału targnęła się na własne dzieci, będzie nam żal nie tych dzieci, lecz ich matki.
16 sie 2009
Są takie dni.
Autor: Gabi o 03:19
Etykiety: dzieci, frustracja, matka polka
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
6 komentarzy:
Ale mnie pocieszyłaś... Normalnie zawiało optymizmem! ;-)
Osobiście planuję trzymać swojego syna w kufrze na pościel he he ;-)))
AsiaBe
Zachęciła mnie Pani do posiadania potomstwa.
Co człowiek to odbiór; ciężarna odstraszam, niezrzeszonego zachęcam ;-)
Młoda Matko, gdzie Twoje kolejne przygody? :)
Monika
Już jestem i się poprawiam. Dziękuje też za ponaglanie-to miłe, że kogoś interesują nasze perypetie.
pozdrawiam
Niektórzy wpadają w nałóg i nawet jeśli bardzo chcieliby się z niego wyrwać to i tak po kilku dniach wrócą, aby śledzić perypetie de SilvFamily.Wielkie dzięki.
Prześlij komentarz