Co robi Polak po urlopie? Oczywiście narzeka, bo cóż innego mógłby robić.
Wróciliśmy właśnie z Doliny Aosty, gdzie pogoda dopisywała wybitnie, widoki zapierały dech w piersiach, zwłaszcza gdy się zaciągnęło mroźnym (-15 st), alpejskim powietrzem, zaś warunki śniegowe przekroczyły nasze, najśmielsze marzenia. Ciężki jest tedy żywot Polaka w tak niesprzyjającym marudzeniu okolicznościach. Dlatego mimo słowiańskiej duszy, narzekanie na nasz rodzinny wypad na narty przychodziło mi z trudnościami. Jednak dzielny małżonek ruszył z odsieczą i jakoś się nam wespół w zespół udało, pomimo mych, początkowych oporów. Grunt to rodzina!
De Silva marudzić zaczął dość wcześnie, gdyż już drugiego dnia pobytu. Szukał dziury w całym. Przeszkadzało mu,
-że nasz apartament był brudny, mimo iż słono sobie doliczono do rachunku za jego sprzątanie,
-że od północy do 7 rano wyłączane jest w nim automatycznie ogrzewanie (przy nieszczelnych oknach i -25 st C w nocy), o czym dowiedzieliśmy się po zaziębieniu młodszego syna,
-że z powodu zimna Mateo wył przez pół nocy, by później budzić się co 30 min z powodu kataru i zatkanego nosa,
-że w kurorcie nie ma nauki jazdy na nartach w grupie wiekowej Dzidka, przez co będzie on skazany na przebywanie jedynie z nami- wapniakami,
-że do najbliższej "oślej łączki" musimy z naszym pierworodnym synem jechać autobusem.
Ach ten mój mąż, w ogóle nie dostrzegał pozytywnych zbiegów okoliczności. Dziecko było zaziębione, więc bez wyrzutów sumienia (czy narciarskich tęsknot) mogłam się nim zająć, a przy okazji wysprzątać lokum, skoro i tak nie dane mi było wyjść na dwór. To, że Mateo płakał w nocy i nie dał nam spać, zaoszczędziło kłótni z hotelarzami o zmianę pokoju, bo po otrzymaniu grzejnika elektrycznego marzyłam jedynie o tym, by choć chwilkę się zdrzemnąć (oczywiście zaraz po tym jak wydezynfekuję łazienki, umyję lodówkę, podłogę etc) i w głowie mi już nie było przenosić się z dziećmi oraz wszystkimi tobołami. Zaś brak szkółki narciarskiej dla Dzidka zaowocował zacieśnieniem więzów z bratem stryjecznym, który oficjalnie stał się pierwszym jego zagorzałym fanem.
Broniłam się jak mogłam przed atakami krytyki, sami przyznajcie, niesłusznej ze strony męża. Jednak ile można się opierać indoktrynacji przez bliskiego członka rodziny? Trzeciej nocy, gdy Matoe znów płakał, chrypiał i rzęził, wydobyłam z siebie pomruk pełen złorzeczeń oraz przekleństw pod adresem naszych zimowych ferii, którymi szczerze rozbawiłam de Silvę.
Zaczęliśmy wspominać wspólne wypady na narty w polskie góry przed kilkoma laty, gdy przyjechaliśmy wieczorem do znajomej góralki, która z roztargnienia nie przewidziała dla nas miejsca i ciemną nocą odesłała do swej kuzynki. Tam z kolei mieszkaliśmy w piwnicy zaopatrzonej w łóżka polowe oraz radosne stadko myszy. Gdy osobiści zakładałam pułapkę, gospodyni z przejęciem tłumaczyła, że ktoś musiał jej wrzucić je w worku, bo przecież u niej nigdy myszy nie było. Wizja mściwego sąsiada biegającego wśród ośnieżonych pól, z workiem przy trzaskającym mrozie w poszukiwaniu gryzoni, wtedy bardzo mnie rozbawiła.
"Widok na góry" z owej piwnicy, rzecz jasna, był nieszczególny. Zaś do najbliższych tras zjazdowych mieliśmy z kwatery ciut ponad dwa kilometry, które pokonywaliśmy bez szemrania na własnych nogach.
-Chyba stałem się Szwajcarem.-Zwierzył mi się mąż.-Kiedyś mi wiele rzeczy nie przeszkadzało, a teraz doprowadzają mnie do furii.
-Jakim Szwajcarem? Po prostu, się zestarzałeś.-Odparłam z kokieterią.
Jednak oboje wiedzieliśmy, że czego innego oczekuje się będąc studentem, gdy każda przeciwność odbierana jest jako potencjalna przygoda, a czego innego, gdy wyjeżdża się z małymi dziećmi, za które czujemy się odpowiedzialni.
Przez następne dni nauczyliśmy się dzielić czas i obowiązki tak, by i wilk pojeździł na nartach, i owca była cała, też używając razem z Dzidkiem zimowego szaleństwa. Sam zaś kurort był przepiękny; położony u stóp Matterhorn, trasy przygotowane na tip-top (co de Silvę nudziło gdyż, jako wybitny narciarz, ceni sobie trudne warunki). Zatem miejsce to jest warte polecenia, zwłaszcza przy pogodzie jaką mieliśmy, bo siarczysty mróz oczyścił panoramę z mgieł i chmur, przez co widoczność sięgała setek kilometrów. Jedynie rodzinom z małymi dziećmi odradzamy, na korzyść Alp francuskich, chyba, że tak jak my czują nieodpartą potrzebę narzekania po przyjeździe do domu.
22 lut 2009
Wpływ Szwajcarii, czy "starości"?
Autor: Gabi o 15:08
Etykiety: Alpy, Dolina Aosty, góry, narty, Włochy, z dzieckiem
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
10 komentarzy:
(...) Czy Pan de Silva ma swój własny blog? (Młody ojciec za granicą) Wtedy mozna było zobaczyć daną kwestię z dwóch stron. Oczywiście mowa o czytelnikach, mogących w ten sposób znaleźć prawdę.
"Gdzież prawda?"
Z pewnością dużo jej na moim blogu nie ma, tzn bez wypaczeń i przejaskrawień.
Mąż bloga własnego nie prowadzi, jednak regularnie czytuje moje poczynania (niechby tylko spróbował nie czytać!) a czasem nawet zaszczyci je komentarzem. Próżno zaś czekać, by podpisał się jako "de Silva".
Nie mówię przecież, że na Pani blogu nie ma prawdy. To w końcu z niego byłem wstanie wywnioskować kilka prawdziwych rzeczy.Mam na myśli pytanie, którego nie było.
Chociaż z prawdziwej przesłanki nie zawsze wynika prawdziwy wniosek to jednak w tym przypadku ta reguła nie ma zastosowania.
Niestety Pani chyba mówi o blogu na onecie?Chyba, że "Adam" to Pan de Silva, ale po co wymyślać dodatkowe historyjki jak są ważniejsze problemy.
Prawda jest tam, gdzie ze zbioru faktów niezaprzeczalnych możemy dojść do prawdy materialnej.
Nie wiem czy Pani wie, ale rektor PMK w Szwajcarii został bp pomocniczym diecezji koszalińskiej.
Adam, co prawda, jest ojcem naszej córki, ale nie jest moim mężem, nie był i raczej nie będzie. (To taka zagadka, dla wytrwałych.)
A de Silva komentuje głównie na onecie, ale tutaj też mu się zdarzyło.
Prawda nie istnieje, to znaczy nie jest dla nas uchwytna. Istnieją tylko rzeczy prawdziwe, fakty prawdziwe, odbicia Prawdy Jedynej.
Jedyne co mi przycodzi na myśl to to, że jest Pani chrzestna córki "Adama"
Jeśli nie "Adam" została "AsiaBE" i kiedyś pisała Pani coś o wierze i ktoś odpisał, długi komentarz, a kolejna osoba odpisała. Tylko nie znam nicku.
Czasami były też wpisy Anonimowe, ale takie nie dyskusyjne.
A cóż to jest prawda?
Dokładnie a nawet gorzej, bo oboje jesteśmy rodzicami jego córki.
Zaś z Asią Be to jest pudło, podobnie jak z anonimami.
Według filozofii prawda nie istnieje. Opieramy się na logice myślenia, wnioskujemy które twierdzenia są prawdziwe, ale zawsze potrzebne są aksjomaty, a tych prawdziwości udowodnić nie sposób.
(Co z resztą nie jest w sprzeczności z kosmologią chrześcijaństwa.)
Pani Gabrysiu. Wprawdzie wolno, ale czytam kolejne tomy Bibloteki Filozofów, ale do aksjomatów prawdziwościowych jeszcze nie doszedłem. Wiem natomiast, że w procesie sądowym istnieje rozróżnienie na prawdę formalną i materialną. Ta pierwsz była stosowana w początkach polskiego systemu sądownictwa, gdzieś XIV może do XVIw. Polegała ona na skonstruowaniu prawdy na podstawie relacji stron, a czasami ich porozumienia. Co nie zawsze było zgodne z prawdą rozumianą w typowy sposób. Z kolei prawda materialna to jest to ciąg zdarzeń, który wydarzył się w przeszłości( choć św. Augustyn twierdził, że nie ma czasu przeszłego, ani przyszłego, tylko teraźniejszy)Czyli prawda.
Pomio faktu, że czytać regularnie Pani bloga zacząłem czytać w marcu ubiegłego roku, to zafundowałem sobie w podróż wgłąb i przeczytałem wszystkie wpisy (od początku istnienia), a także większość komentarzy. Stwierdzam zatem, że p to nie Pan de Silva.
Moja droga,
To co mi przychodzi na myśl jako pierwsze to to że niestety wakacje z małymi dziećmi to już nie tylko odpoczynek i relaks ale ciężka charówka...Każdy rozsądny czowiek wyjeżdżając na urlop pragnie spokoju, odprężenia, relaksu. Przy dzieciach na takie chwile luksusu można sobie pozwolić wtedy kiedy śpią. Im wcześniej się z tym pogodzimy tym lepiej. Ja wyjeżdżajac na urlop wiem ze nie wypocznę ale spędze ten czas tak aby moję dziecię czuło przyjemność jakie niosą wakacje a ja z nim.
Bo czy przeszkadzało by Wam to wszystko o czym pisałaś gdybyście byli parą bez dzieci, zapewne byłoby cudnie. Dzieci dają jednak wiele innych okazji do usmiechu na twarzy...
I tak to już jest...
pozdrawiam
Mama Mai
harówka, a nie charówka
wkradł się błąd, przepraszam
mama Mai
Droga mi niezmiernie, Mamo Mai!
Literówkami jak i litrówkami przejmować się nie należy. Sama, zanim opublikuję coś na blogu, czytam kilka razy tekst, weryfikuję pisownię ale i tak później sie okazuje, że zamieszkało w nim (tj tekście) całe stadko byków i litrówek;-)
Tak to juz jest jak sie w klawoiaturę klepie.
Poza tym, wracając do wątku wakacyjnego, to wróciliśmy zrelaksowani, choć plan dnia był zapięty na ostatni guzik (o 8:45 jechałem busikiem z Dzidkeim na oślą łączkę, o 11 de Silva z Mateo odbierał Dzidka i go karmił obiadem, który upichciłam wieczorem, o 13:30 wracałam z nart i zmieniałam męża, który jeździł do 17, potem kolacja z teściami, kąpiel, bajeczka, włączanie grzejnika (sic!), pranie ręczne, gotowanie obiadku i spać, bo o 7 pobódka).
buziaki dla całej rodzinki
Prześlij komentarz