Dzieci uczą się przez zabawę, wszyscy to wiemy. Czy zatem jako świadomi rodzice powinniśmy ograniczać lub też selekcjonować zabawki naszych pociech? Czy istnieją takie przedmioty dziecięcego pożądania, które są niewskazane a nawet niebezpieczne dla ich rozwoju? Poza tym czy w dzisiejszych czasach można się jeszcze łudzić, że rodzic ma wpływ na to czym i jak się dziecko bawi?
Niektórzy nasi znajomi starają się ograniczać dostęp ich pociech do telewizji, słodyczy (zatem mama zamyka się wieczorem w pokoju z tabliczką czekolady), brutalnych zabawek (jak np żołnierzyki, potwory, broń) oczywiście w trosce o ich harmonijny rozwój. Inni wręcz przeciwnie stosują zasadę swobody a czasem po prostu ustępstwa: telewizja niech "leci" przynajmniej malec się czymś zajmie przez chwilę, niech ma zabawki jak rówieśnicy etc. Patrząc z boku, to w obu przypadkach maluchy owych osób nie wykazują niebezpiecznych odchyleń od normy. Oczywiście zawsze możemy gdybać, co z nich wyrośnie w przyszłości.
Obserwuję niekiedy dramatyczne zmagania moich przyjaciół, aby wytrwać w postanowieniu, iż nie zakupią dziecku lalki Barbie, wojownika z miotaczem plazmowym, iż ich potomstwo nie wpadnie w uzależnienie od coca-coli ani od pokemonów. Jednak czy istnieje jeszcze jakiś maluch, który nie zna tych produktów, skoro nawet mojemu internetowemu słownikowi nie są obce ich nazwy? Z drugiej strony, to strach pomyśleć, że nasi najdrożsi padają ofiara prania mózgu przez międzynarodowe koncerny, czyli nikogo innego jak mamiącego masy kapitalistę.
Kupić, nie kupić, ograniczać, nie ograniczać?
Czy istotnie wybór zabawek to czasem też wybór sposobu wychowania, budowania poczucia estetyki, czy kształtowania wartości?
Na moim kursie francuskiego okazało się, iż wszystkie obecne dziewczyny posiadały w dzieciństwie lalkę Barbie (wszystkie poza mną, gdyż moi rodzice stanowczo się sprzeciwili jej zakupowi). Były wśród nich nie tylko Europejki ale też przedstawicielki innych kontynentów a niektóre pochodziły z krajów uchodzących za ubogie. Całe pokolenie kobiet (nieżalenie od rasy czy statusu materialnego), któremu w dzieciństwie towarzyszył wizerunek wynaturzonej lali.
Dziś oglądam telewizję i obserwuje jak tzw gwiazdy poddają się operacjom plastycznym dążąc do ideału piękna. Odchudzają się, wybielają zęby, powiększają biust, wstrzykują kolagen w usta i "hodują" wydatne kości policzkowe. Niekiedy można odróżnić jedną znaną postać od drugiej tylko po kolorze włosów (najwidoczniej mają innego fryzjera w przeciwieństwie do chirurga plastycznego i dentysty). Wyglądają jak wycięte z tego samego szablonu; siostry bliźniaczki, siostry bliźniaczki Barbie.
Ot pokolenie Barbie.
19 mar 2008
Pokolenie Barbie.
Autor: Gabi o 19:51
Etykiety: dziecko, wychowanie, zabawki
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
5 komentarzy:
Generalnie podałaś kilka powszechnie znanych i przyjętych poglądów, więc nie ma o czym rozmawiać, niemniej mam dwie myśli:
1. Owszem da się dziecku nie dać plastiku (barbie, bionicli jakkolwiek to się odmienia i innego tego typu śmiecia), ale nie dać można tylko dając co innego. Mam to wielkie szczęście, że moja wspaniała Żona znalazła się w roli Mamy (co nie oznacza że wychodzi jej to zawsze idealnie) i co kilka tygodni na pólkach znajduje inną stertę książeczek z biblioteki, część z nich to poradniki typu Adam Słodowy, tyle że dla przedszkolaków. Dzięki temu moje córki słuchają, lepią, wycinają, malują, układają, chodzą z Mamą na jakieś "eventy" do biblioteki multimedialnej (nee ne ne neeee ne w Szwajcarii takiej nie ma) - znowu słuchają, lepią, malują, poza tym byliśmy Guliwerze i zaraz po Świętach wybieramy się do Baju. Barbie owszem mamy - teściowa dała - używaną po jakiejś krewnej. Sprawdziliśmy - barbie świetnie spada ze spadochronem (ciężka jest). Bez spadochronu jeszcze lepiej ;) Następnie poszła na zasłużony odpoczynek na górne łózko (Karoliny) i odpoczywa tam od jakiegoś półtora roku. I nie jest tak, że moje dzieci na barbie powiedzą z wyższością "phi" jeśli zobaczą, za to nie przytrzyma ich uwagi dłużej niż kwadrans, bo mają szerokie spektrum innych zajęć, więc nie demonizowałbym barbie. Problem leży gdzie indziej, ale wiadomo gdzie i mówi się o tym tak często, że ja już nie muszę. Nawet jeśli Karolina przynosi z przedszkola jakąś rewelację o niesamowitej zabawce koleżanki, to po pierwsze łatwiej nam powiedzieć nie bo nie mamy wypieranego poczucia winy, po drugie zapomni za 10 minut robiąc sobie bransoletkę z modeliny.
2. Dzieci nie posiadają żadnych narzędzi do obrony przed cynizmem dorosłych, dlatego należy je bezwzględnie chronić przed reklamą.
Wydaje mi się, że dzieci mimo wszystko są dość odporne na 'zgubny' wpływ zabawek, którymi się bawią. To, czy mają 'plazmowy miotacz' czy nie nie ma chyba tak wielkiego znaczenia. Nawet jeśli nie ma go w domu, to można się nim zawsze pobawić u któregoś z kolegów...
Ważniejsza dla mnie jest motywacja przy zakupie zabawki. Czy kupuję ją mojemu dziecku dlatego, że uważam za wartościową lub bo po prostu mi się podoba. A może powodem jest to, że 'wszystkie dzieci mają' i moja pociecha też chce? Jeśli to jest jedyny powód, to mam problem, bo nie nauczyłem mojego dziecka akceptować jednej z ważnych prawd życiowy: nie da się mieć wszystkich 'zabawek', które mają osoby w moim otoczeniu. Myślę, że może to być źródłem frustracji w dorosłym życiu, w którym pragnienia są dużo bardziej złożone, niż tylko posiadanie 'zabawki'.
~Lis Witalis,
Adamie
Dużo racji jest w tym, co piszesz a uwaga o reklamach i cynizmie bardzo trafna, moim zdaniem.
Inna sprawa, że dla wielu rodziców łatwiej jest kupić dziecku zabawkę niż poświęcić mu czas i np malować farbami, wycinać, majsterkować narażając wyposażenie mieszkania na nieodwracalne straty.
pozdrawiam
Nie jestem do końca pewien czy rzeczywiście jest tak z tymi "wieloma rodzicami". Jakiś czas temu pisałaś o zmianach w mężczyznach i ja wtedy zaoponowałem, twierdząc, że to norma, a nie wyjątek, jeśli mąż się nie szlaja, poza tym zmywa i zajmuje się dziećmi. Teraz też muszę powiedzieć, że nie jesteśmy chyba wyjątkowi w tym, że dużo czasu, uwagi, uczucia ofiarujemy naszym dzieciom. Z obserwacji wynika, że nie różnimy się tutaj jako szczególnie od naszych okolicznych znajomych.
Koleżanka z tych brzydkich, jak mniemam?
Prześlij komentarz