Nadzieja umiera ostatnia, ponoć. Moja osobista od wczesnego lata przeżywa śmierci kliniczne ze spektakularnymi remisjami, podczas których ufnie patrzę w przyszłość, postanawiam się wziąć się z życiem za bary, zakończyć pozytywnie nostryfikację oraz schudnąć. Sęk w tym, że rzeczywistość szwajcarska skrzeczy, zwłaszcza od naszego ostatniego pobytu. Nadzieja się nie poddaje, lecz z roztargnienia, lub z celowej polityki, oddaje pewne szańce, by w innych trzymać się dzielniej. Czasem przysypia, bądź przybiera formy przetrwalnikowe. Wydaje się, że drzemie, a gdy tylko nadarzy się okazja znów mnie namówi na skok na głęboką wodę.
Dwa podstawowe, ciągłe obiekty westchnień mojej nadziei stanowią uprawa orchidei i pieczenie sernika, w których to od urodzenia (a może i wcześniej) nie odniosłam nawet częściowego sukcesu. Nie mam ręki, albo głowy, albo innej, niezbędnej części ciała. Storczyki mi nie kwitną, a tym otrzymanym w stanie obsypania kwieciem w moim domu wszystko opada. Zostają jeno liście. Nadzieja w kwestii orchidei się nie poddaje. Namawia mnie na kupno nowych, na przesadzenie tych które jakimś trafem przeżyły pobyt pod jednym dachem ze mną. Nie nadszarpnął jej zapału fakt, że dwa miesiące po mojej wyprowadzce kwiaty zakwitły nowej lokatorce mieszkania.
Z moimi sernikami jest podobnie, bliżej im do wędlin niż do ciast- po prostu totalna kaszana. Ach, i żebym jeszcze była antytalenciem kulinarnym na całym froncie, skądże znowu. Inne rzeczy mi się udają, z różnym powodzeniem co prawda, ale raczej z tarczą niż na tarczy. A serniki nie, choć się staram i nie ustaję w kolejnych próbach. Ba, nawet działam wedle wskazówek sernikowych guru. Zakalce, zawsze zakalce. Dziwnej formy twory z przypalonymi brzegami, łypiące złowrogo spod stwardniałej skórki.
Nostryfikacja okazała się nie lada orzechem do zgryzienia dla mojej osobistej nadziei. Sąsiadka, która próbując przebrnąć przez szwajcarskie procedury uznania swojego dyplomu nabawiła się depresji, wrzodów i siwych włosów, po czym się przekwalifikowała, dopytuje się z ciekawością o moje postępy. Relacje składam zazwyczaj w podobnym stylu: Otrzymałam kolejne pismo, że wszystko przebiega pomyślnie, ale tym razem potrzeba dostarczyć to i owo, zdać kolejny egzamin, dołączyć jakieś zaświadczenie z Polski etc. Za każdym razem sąsiadka czeka na owo "ale", czyli co tym razem wymyślili. Ach, gdybym miała inny dyplom, byłoby szybko i bez zbędnych problemów. Od szumnego "wejścia Polski do Europy" (specjalnie używam tego określenia, bo tubylcy tak mówią, czym doprowadzają mą krew do wrzenia) procedury uznania dyplomów są ułatwione, z wyjątkiem zawodów medycznych. I tu jest sęk razem z pogrzebanym psem, jakiej rasy nie wiem- kabaret Dydek nie wyjaśnił.
Zapał mój opada i się wznosi. Czasem wierzę, że przebrnę przez biurokrację i że to już ostatnia przeszkoda, by kilka tygodni później korespondencja z urzędem obcięła mi skrzydła. Nadzieja się trenuje, aczkolwiek coraz częściej dostaje zapaści. Ostatnio, właśnie gdy razem z nadzieją przeżywałyśmy spadek formy ze znacznym brakiem wiary we własne siły... zakwitła mi orchidea. Ot tak, zwyczajnie obsypała się barwnym kwieciem. Pierwszy raz w mym życiu, gdy świat wydawał mi się być wrogi. Nadzieja ocknęła się niby po skutecznej reanimacji.
-A nie mówiłam. Niech żywi nie tracą ducha!- Powiedziała z nowymi siłami.
-Zatem za co się zabieramy? Nostryfikacja, doktorat, szukanie pracy?- Zapytałam.
-Jak to za co?!... Za sernik!- Odparła nadzieja z błyskiem w oku.
PS. Sernik właśnie się piecze. Przepis i sekretne rytuały pieczenia odczyniłam według Sernikowego Guru. Póki co, ciasto nadal jest płynne, choć siedzi nadliczbowe 30 min dłużej w gorącym piekarniku. Nadzieja nie traci ducha i ja chyba też jeszcze nie.
20 paź 2010
Moja osobista Nadzieja.
Autor: Gabi o 22:23
Etykiety: biurokracja, frustracja, kuchnia, potrawy z sera
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
7 komentarzy:
I udał się?
Na orchidee mam niezawodny sposób: nie ruszać - zapomnieć, a jak się przypomni to pomoczyć w wodzie i znów zapomnieć. Kwitną miesiącami...
Spe salvi facti sumus
Coś w tym jest. Niektóre roślinki wypuszczają kwiatki w stresie, żeby się rozmnażać płciowo, zamieszać w genach i mieć zróżnicowane potomstwo. Kiedy warunki są dobre, idą w kłącza i inne bezpłciowe formy rozmnażania, bo tak jest taniej, a skoro warunki dobre, to po co się starać o różnorodność.
A nam nie wychodzi keks, choć go uwielbiam do tego stopnia, że zjadam te nasze zakalce.
I ja zawsze miałam problem i z kwiatami i z ciastami.
Totalna klapa i w jednej i drugiej dziedzinie.
Storczyki mi gniły choć ich nie podlewałam, jedyne co się trzymało to słaby kaktus, który kolejnej przeprowadzki niestety już nie przeżył i marny bluszcz, który jest, bo o tym, że rośnie raczej nie można powiedzieć.
Co do ciast to znalazłam rewelacyjny blog. Jak dotąd ciasta które z niego robiłam (nawet biszkopt, który zawsze był wielką klapą i to dosłownie, bo po prostu klapał ;) )zawsze wychodziły.
Polecam:
http://mojewypieki.blox.pl/html
A co do sernika to jest przepis na który się pokusiłam tylko i wyłącznie dlatego, że on nie może nie wyjść ;)
Zakalec jest niemożliwy jak i to, że ser nie stężeje:
Sernik czarno-biały
ciasto:
4 żółtka, 3 szklanki mąki, 2 czubate łyżeczki proszku do pieczenia, szklanka cukru, 4 łyżki kakao, 1 kostka margaryny- zagnieść i włożyć do zamrażalnika.
masa serowa:
1 kg twarogu (koniecznie prawdziwego, a nie jakiś mieszanek do sernika, jak się chce można zmielić, ale samemu), 4 żółtka, 1 szklanka cukru, 2 łyżki mąki ziemniaczanej, pół kostki roztopionej margaryny, 8 białek.
Żółtka ubić z cukrem, dodać margarynę, mąkę ziemniaczaną i twaróg. Ubić białka i dodać do masy delikatnie mieszając.
Piec około godziny w 180 stopniach i zostawić do wystudzenia w uchylonym piekarniku.
Dziękuję za przepis!
mam nadzieję, że się przekonasz :)
mnie przekonuje to, że w kruchym cieście niemożliwy jest zakalec, a twaróg ma tylko mąkę ziemniaczaną ;)
w sumie w zamrażalniku mam jeszcze kilka kawałków zamrożonych- kolejna zaleta tego sernika :p
Moje orchidee tez nie kwitły, dopóki mi ktoś nie poradził podlewać ich przegotowaną woda. Stoją w kuchni, więc zaczęłam wylewać resztki z czajnika przed nalaniem nowej, i faktycznie pomogło, kwitną jak wściekłe.
Prześlij komentarz