Zatonęłam pod stosem książek o tematyce branżowej, śniąc marzenie o nostryfikacji, która znów wydaje mi się niemożliwa do przeprowadzenia. Dzidek koniecznie chciał obejrzeć moje podręczniki, co oczywiście było podyktowane ciekawością, ale jeszcze bardziej chęcią uzurpacji maminego czasu.
Uzurpator miał szczęście, bo przebrnęłam gładko przez temat budowy komórki zwierzęcej, a dokładniej słownictwo. Wszystko mi jest z grubsza znane poza francuską terminologią. Tu miła niespodzianka, która mnie już spotkała przy anatomii czaszki; prawie wszystkie terminy wywodzą się z łacińskich korzeni- czyli kroczę szlakiem częściowo przetartym. (Niech mi ktoś jeszcze powie, że w dzisiejszych czasach nauka odpowiedników łacińskich nie jest potrzebna.) Zatem po utrwaleniu iż:
-retikulum endoplazmatyczne po francusku nazywa się réticulum endoplasmique,
-aparat Golgiego -aparat de Golgi,
-błona komórkowa inaczej plazmatyczna-membrane plasmique
-oraz jedynej trudności, czyli jądra komórkowego- noyau, mogłam poświęcić się edukacji syna.
Otworzyliśmy przepięknie ilustrowany atlas. Musiałam po kolei opowiadać o nerkach, o mięśniach, o szkielecie nie, bo Dzidek był przekonany, że znał zagadnienie i z dumą wskazał palcem środek kości wykrzykując ""moelle osseuse". Jednak nic nie zaintrygowało naszej prawie pięcioletniej latorośli tak jak rozmnażanie człowieka.
Podeszłam do tematu z nonszalancją, ale bez tych nieszczęsnych faz np moruli, gastruli. Ot, są dwie komórki jedna od mamy, druga od taty. Łączą się w jedną- zygotę, a potem z górki -mitoza, mitoza, mitoza (dobrze Dzidkowi już poznana patrz TU) i komórek jest coraz więcej. Później z jednych powstaje serce, z innych skóra, oczy... Dzidziuś jest maleńki, rośnie i staje się większy, aż się rodzi. Proste i piękne. Ot, cud narodzin i już!
Dzidek się wzruszył, rozradował i zadał kilka dodatkowych pytań zbaczających ze ścieżek fizjologii w kierunku zagadnień bardziej praktycznych i wtedy poczułam falę ciepła i dreszczyk podszyty lekkim strachem- czy to już, czy mam zaczynać edukację seksualną syna? Najwidoczniej nie jestem aż tak pruderyjna jak sądzę, bo lekki strach minął i odpowiadałam dziecku bez ucieczek w kłamstwa, jednak omijając detale, na które kiedyś czas przyjdzie.
Gdy de Silva wrócił z pracy, nasz syn zrelacjonował mu swą wiedzę z dziedziny rozmnażania człowieka. Mąż był dumny- tym razem ze mnie.
PS. W wielu krajach toczą się debaty nad wprowadzaniem wychowania seksualnego do szkół, a nawet przedszkoli. Ponoć trzeba koniecznie edukować młodzież, bo rosną wskaźniki związane z ich wczesną inicjacją. Mimo tych głosów, oraz mimo 2 lat pracy dla znanego seksuologa, rośnie we mnie przekonanie, że wychowywać trzeba nie do seksu lecz do miłości i że żadne wykłady w szkole o skuteczności lateksu nie zastąpią nauki szacunku do drugiego człowieka oraz zachwytu nad cudem jakim jest życie.
7 lip 2010
Wychowanie seksualne od kolebki.
Autor: Gabi o 22:38
Etykiety: dziecko, seksualność, wychowanie
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
6 komentarzy:
dobrze napisane!
Ale takie rozmowy branżowe z kilkuletnią pociechą muszą zachwycać! :)
Pozdrawiam!
Jestem wielką fanką "Było sobie życie" i gdy brakuje mi weny przy tłumaczeniu, sięgam po metafory z tego serialu np że w nerkach jest krew odwirowywana jak na karuzeli, czy wirowce do salaty (którą Dzidek uwielbia się posługiwać).
Pozdrawiam serdecznie
Było sobie życie rządzi. Też będę puszczać młodemu. Już nie mogę się doczekać, kiedy zacznie zadawać pytania...
Jestem nadal pod wielkim wrażeniem koncepcji i spójności tego serialu.
Zaś do czekanie, to ja się nie mogę doczekać, kiedy Ty coś napiszesz;-)
Gratulacje!!
Pod Twoim komentarzem podpisuję się wszystkimi kończynami.
Dzięki! Zawsze dobrze jest wiedzieć, że inni myślą podobnie. Czuję się wówczas bardziej normalna ;-)
Prześlij komentarz