1 wrz 2011

O pewnym małym ptaszku.

Ptaszek ów jest w zasadzie dość niepozorny. Dodajmy, że wywodzi się z arystokratycznej rodziny rajskich ptaków. W odróżnieniu od swych krewniaków nie stroi się w barwne piórka, nie wykonuje bajecznych pląsów ku czci damy serca. To typ artysty, który odrzuciwszy próżne rozrywki oddaje się całkowicie sztuce. Z racji swych niecodziennych upodobań bywa nazywany ogrodnikiem. Buduje altankę czy rodzaj ogrodu z uschłych traw, które ozdabia kwiatami, muszelkami, lub innymi niecodziennymi materiałami wydobytymi z trzewi matki natury. Wszystko wykonuje według swej artystycznej wizji. Altanka nie ma zastosowania praktycznego. Pozornie przypomina dość dziwaczne gniazdo. Jest jednak długa i zbyt wąska, by w niej mieszkać, czy znosić jaja. To sztuka dla sztuki, której niepozorny ptaszek poświęca swój wszelki zapał.

Talent ogrodnika doczekuje się uznania, gdy wrażliwa na piękno samiczka dostrzeże w dziele iskrę bożą. Koneserka sztuki obchodzi konstrukcję z traw i zwiędłych kwiatów, zachwyca się ideą umieszczania łupinki od orzecha asymetrycznie po lewej stronie. Ujęta geniuszem siada w altance, która na ten jeden moment staje się garsonierą. Para oddaje się przedłużeniu gatunku, po czym samiczka zmuszona jest się oddalić, założyć osobiście gniazdo i rozpocząć los samotnej matki, gdyż jej uroczy artysta zbyt poświęca się sztuce. Ogrodnik bowiem wić prawdziwego gniazda nie umie, podobnie jak wyżywić potomstwa, z resztą jest to czynność dalece przyziemna, a on jest stworzony ku celom wyższym. Zaś pustkę w jego życiu po pierwszej wrażliwej na piękno samiczce zastępuje druga, potem trzecie, czwarta.

Gatunek ptaszka żyjącego na terenach Papui i Nowej Gwinei wybrał pokrętną drogę przedłużania drzewa genealogicznego. Mógł sobie na to pozwolić, gdyż na wyspach klimat jest łagodny oraz brak tam drapieżników. To co jest fascynujące u rajskich ptaków, u ludzkich odpowiedników przybiera inny scenariusz, zwłaszcza w klimacie umiarkowanym.

W pamięci mam pewien wernisaż oraz wystawienie pewnej sztuki teatralnej. W obu przypadkach artyści na spotkaniach z wrażliwymi na sztukę odbiorcami, których większość przypadkowo posiadała dwa chromosomy X, z lekkością i finezją odpowiadali na pytania dotyczące przesłania dzieła, natchnienia czy inspiracji. Wraz z rozwojem sytuacji wiele wskazywało, że twórcy sztuki mają nadzieję na zaadaptowanie obyczajów ptaszka z Nowej Gwinei na europejskim gruncie.
Zaś po kilku kieliszkach wina lub innego "eliksiru prawdy" artyści puszczali farbę o ich potomstwie z różnych związków, często nie umiejąc podać ani jego dokładnej liczby, ani wieku, niekiedy nawet imion. Z matkami owych dzieci kontakt się zazwyczaj urywał, gdy wychodziła na jaw ich niewieścia przyziemność, małostkowość oraz brak zrozumienia dla geniuszu twórczego. Przecież wśród wrzasku chorego bachora tudzież nieprzespanych nocy artysta nie może odnaleźć bólu istnienia, muza ulatuje na widok pieluch jak i rachunków do zapłacenia (mimo że te drugie nie wydzielają przykrych zapachów- wiadomo, pecunia non olet), a wena doznaje moralnej kastracji.

Po spotkaniach z niektórymi artystami zasiewa się we mnie wątpliwość na ile ich potrzeba piękna jest jedynie objawem przerostu ego (niekiedy libido) oraz czy przypadkiem głównym składnikiem ich geniuszu nie stanowi egoizm w czystej postaci.

Z dedykacją dla wszystkich wrażliwych na sztukę.



1 komentarz:

adam pisze...

Też miewam takie wątpliwości, ale nie mam odwagi ich uzewnętrzniać. Pozostaje bojkotowanie wernisaży, zwłaszcza sztuki współczesnej.