Dzidek chodzi po przedszkola o składzie międzynarodowym, dzięki czemu odpada nam kilka istotnych problemów.
Po pierwsze nie mamy kłopotów z brzydkimi słowami, których ewentualnie mogłoby się nauczyć nasze dziecko. Językiem wspólnym dla wszystkich jest francuski uczony przez panie przedszkolanki, co ogranicza pozytywnie zakres poznawanego słownictwa.
Po drugie nie wystąpiła u nas jeszcze kwestia, że wszyscy maja coś, "co i ja muszę mieć". Od znajomych i rodziny słyszałam historie, jak to trzeba dziecku kupić np. lalkę za 300 zł, gdyż wszyscy w przedszkolu już taką maja. W naszym przypadku ten problem jeszcze nie zaistniał. Jednak sądzę, iż olbrzymia różnorodność dzieci powoduje, że normalnym elementem jest inność, w tym inność zabawek. Nie zauważyłam presji, jakobym coś koniecznie musiała nabyć z powodu panującej w przedszkolu mody.
Po trzecie nie borykamy się z tematem zakupu kolejnych, trzecich w tym miesiącu zdjęć grupowych czy indywidualnych. Jest to ponoć prawdziwą zmorą w polskich przedszkolach, gdzie fotografowie są wpuszczani bez ograniczeń. Potem rodziców naciąga się na kolejne fotki, gadżety z pociechą w roli głównej. Można oczywiście zrezygnować, jednak dziecko widziało już proponowany produkt np kubek ze swoim zdjęciem, poza tym jego koledzy dokonali zakupu, więc sprawa się komplikuje. Tak oto zmęczony całodzienną pracą rodzic, odbierając swoje dziecko z przedszkola, staje przed dylematem czy ulec presji, zaoszczędzając sobie scen histerii przez najbliższe godziny, czy zmierzyć się z kolejnym wyzwaniem wychowawczym i tłumaczyć; dlaczego nie potrzeba kupować tego czy tamtego. W obu przypadkach zawsze pozostaje pytanie, z jakiego powodu, w opłacanym przeze mnie przedszkolu, opiekunki zamiast iść z dziećmi na spacer, lub uczyć ich piosenek, oddają je w ręce osób trzecich i narażają mnie dodatkowo na nieprzewidziane koszty?
Podobnym zagadnieniem są organizowane przez różne firmy zajęcia pod rozmaitymi tytułami, które w rzeczywistości nie stanowią niczego innego jak mini kampanie reklamowe ich produktów. Później odbierając pociechę z przedszkola,obserwujemy u niej objawy wyprania mózgu i stwierdzenia typu, że bez jedzenia danego jogurtu połamie sobie kości lub wcale nie urośnie.
To w zasadzie główne sytuacje, których zaoszczędziliśmy sobie oddając Dzidka do międzynarodowej gardenii. Pozostał nam cały wachlarz innych problemów i rozterek wychowawczych jak np szybkie przechodzenie do rękoczynów, próby szmuglowania przedszkolnych zabawek do domu oraz to, że regularnie ktoś podżera naszemu synowi śniadanie ale to przecież normalne.
18 lut 2008
Przedszkole inaczej, tochę inaczej.
Autor: Gabi o 18:53
Etykiety: dziecko, Genewa, przedszkole
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz