9 gru 2007

Czy macie czasem ochotę zabić własne dziecko?

Czy macie czasem ochotę zabić własne dziecko?
Otóż mi się zdarza. Nie jest to, całe szczęście, stan permanentny ale jak najbardziej spotykany. Ostatnio tj wczoraj wszystkiemu było winne przeziębienie, architektura sakralna we Francji i rekolekcjonista z Taizé.
Wszystko zaczęło się od przeziębienia Dzidka, które to bezlitośnie skazało nas na areszt domowy. Trzy dni bez porządnego spaceru i wyżycia się z innymi dziećmi spowodowały odmóżdżenie naszego dwulatka a mnie przyprawiło o ból głowy. Dzidek wychodził z siebie i wymyślał różnego typu "próby ognia", które eksperymentował na mnie. Muszę przyznać, że choć niektórym tym przedsięwzięciom brakowało finezji, okazywały się wręcz zabójczo skuteczne. Dobrze, że choroba była lekka i krótkotrwała, bo zaczynałam mieć już myśli samobójcze.
W sobotę wieczorem udaliśmy się wspólnie na rekolekcje do maleńkiego francuskiego kościółka. Wybór nie był przypadkowy, gdyż po pierwsze nabożeństwo było po polsku a po drugie prowadził je nie byle kto, tylko sam brat Marek ze wspólnoty z Taizé.
Na spotkaniach młodych organizowanych przez ten zakon br. Marek czyta tłumaczenia w języku polskim. Po naszej wielokrotnej bytności na modlitwach jego glos kojarzy się nierozerwalnie z atmosferą skupienia, może trochę na zasadzie odruchu Pawłowa.
Niestety głos zakonnika nie wprowadził Dzidka w stan kontemplacji, wręcz przeciwnie przedłużająca się atmosfera zasłuchania wywołała u niego znudzenie i chęć przygód. Udało nam się trochę okiełznać syna, jednak za nic nie mogliśmy go nakłonić do spokojnego siedzenia na miejscu. Dzidek zatem wybrał się na spotkanie z przygodą i maszerując przez kościół szukał nowych wyzwań. W zasadzie nie zachowywał się źle i gdyby nie fatalna akustyka małego kościółka, nikomu by nie przeszkadzał. Jednak akustyka była i to jaka...
Miałam nadzieję, że na rekolekcjach się wyciszę i odzyskam równowagę psychiczną zachwianą w ostatnich dniach. Niestety każdy krok naszego małego eksploratora odbijał się dudniącym echem w mojej głowie. Wtedy pojawiły się we mnie mordercze instynkty. Wszystko mogłam wybaczyć; ostatnie pobudki o 4 w nocy, wrzaski przy kąpieli, nieustające próby sił podczas posiłków i wydzwanianie do obcych ludzi z mojej komórki ale w owej chwili w kościele przelał się kielich goryczy. Zamiast słuchać rekolekcjonisty zaczęłam wyobrażać sobie masakrę własnego dziecięcia.
W końcu jedyną moja uwagę przykuwała gorliwa modlitwa o siłę przezwyciężenia morderczych instynktów. I wtedy jakiś młody koleś zapytał czy moglibyśmy coś zrobić z naszym dzieckiem. Chciałam mu powiedzieć, iż nawet próbowaliśmy się pozbyć Dzidka i wystawiliśmy go na Allego ale nikt nie był zainteresowany kupnem. Jednak oczywiście nic nie powiedziałam i zmyliśmy się do domu.
W nocy, gdy nareszcie naszego dręczyciela oddaliśmy w objęcia Morfeusza zastanawiałam się, w co ja się wpakowałam. A na dodatek z premedytacją spodziewamy się drugiego takiego potworka.

8 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Po raz KOLEJNY dzieki. Normalnie jeszcze chwila i tez sobie strzele mlodego/mloda ;-P AsiaBe

Gabi pisze...

Moja droga przypominam o podtytule do bloga.
Inną kwestią jest to, że szukam osób, które mają te same problemy co ja i noszę się z zamiarem założenia klubu dla zdesperowanych matek.

Anonimowy pisze...

Czy wstep do klubu otrzymaja rowniez zdesperowani terapeuci absolutnie niemogacy zlokalizowac wiezadla skokowo-strzalkowego przedniego (u kogokolwiek)?... :/ AsiaBe

owieczek77 pisze...

Biedna....Ale pocieszę Cię, że przy dziecku 7-letnim jako - tako można się już skupić...Więc jak będziesz cierpliwa to za 4 lata już będzie ok( a nie przepraszam 7 lat - biorąc pod uwagę drugie dzieciątko...a może to będzie jakieś nietypowe - suuuupergrzeczne dziecko???) pozdrawiam

Gabi pisze...

Moja Droga dziękuję za odwiedziny i wpis. Jednak brakuje mi odpowiedzi na zadanie pytanie. Zdarzyło Ci się kiedyś, czy nie? A jeśli tak to kiedy był "Twój pierwszy" raz?

adam pisze...

Zabić nie, ale uderzyć chętnie. Z tym że to w dłuższym okresie metoda do dupy, więc się hamuję. Z Mszą są problemy. nawet się daje teraz (2,6 i 5) zachować normy przyzwoitości - nie przeszkadzać innym, dzieci dość spokojne, ale ja i tak jestem czujny i z intymnego spotkania z Jezusem Chrystusem nici. Ryt posoborowy też w tym nie pomaga, wszystko leci z jednego w drugie, żadnej pauzy między modlitwami, etapami liturgii, cała nadzieja, że Duch kędy chce, ale inaczej by się chciało. Przykre, że w nawyk mi to weszło. Czasem zdarza się, że jestem na Mszy sam (dzieci chore czy coś w tym stylu) i nie jestem skupiony jak bym chciał.

Gabi pisze...

Mi pomaga rozmyślanie nad tym, co bym zrobiła Dzidkowi, gdyby nie resztki zdrowia psychicznego. A oprócz rozładowania emocji, ten sposób dodatkowo rozwija wyobraźnię.

Anonimowy pisze...

Hej!
Strasznie odważny tytuł. Ja też czasami miewam takie przebłyski w mojej świadomości. Jednak tych dwóch, którzy u mnie w domu biegają i rozrabiają przecież nie mogę nic innego tylko kochać. :)
Noce czasami bywają ciężkie. Na szczęście szybko zasypiam.

Bardzo podobają mi się Twoje teksty. Może je kiedyś opublikujesz w formie książki?

Pozdrawiam i życzę powodzenia!!! AK